Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2012, 12:00   #113
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Druga doba od wybuchu epidemii, a Green znów brał udział w walce. Tym razem nie stał się jednak jej aktywnym uczestnikiem. Był widzem i obserwatorem, ale jednocześnie sam toczył najcięższą batalię. Walkę wewnątrz własnego ciała i własnej głowy.

Murzyn zaciskał kurczowo dłonie na kierownicy i obserwował potyczkę pół świadom jej przebiegu. Wymiana ognia pomiędzy stronami nie przerażała go już. Nie bał się huku strzałów, póki nie były skierowane w niego. Nie wystraszył się nawet eksplozji helikoptera, ani momentu, w którym rozwalony śmigłowiec walnął w most.

Wszystko wokół działo się szybko. Bardzo szybko. W rytm dziko dudniącego serca Greena. Serca tłoczącego zakażoną krew do innych organów, do mięśni, do mózgu. Zdradziecką, wypełnioną wirusem krew. Mroczne greenowskie nemezis.

Zapach potu doktor Patton uderzył w Greena z nieoczekiwaną intensywnością. Czuł siedzą obok kobietę, jakby był jakimś dzikim zwierzęciem. Czuł wyraźnie kwaśny odór spod pach zmieszany z antyprespirantem, czuł mdławą woń dolatującą z części intymnych doktor Patton, czuł zmieszany z talkiem do stóp zapach butów, czuł słodkawy melanż zapachowy z ust kobiety – jedzenia i gumy do żucia. Czuł to wszystko tak intensywnie, jak nigdy wcześniej. Green wchłaniał ten zapachowy bukiet, delektował się nim czując, jak nos przekazuje impulsy do mózgu. Szczególnie jeden zapach sprawiał Greenowi przeogromną przyjemność. Krew. Woń krwi z zadrapań i mikro-ran, jakie odniosła doktor podczas wypadku. Czuł tą życiodajną ciecz, niczym jakiś popieprzony, dwunożny rekin.

Przez chwilę myślami Green był przy tym, jak rzuca się na Patton, jak tłucze ją pięściami, jak wali gdzie popadnie bez opamiętania, aż w końcu może wgryźć się w to miękkie, pachnące krwią ciało. Miał obsesyjną potrzebę jedzenia! Chciał się pożywiać! Jeść! Rosnąć w siłę! Chciał czuć smak krwi i ludzkiego mięsa. Żywego. Ciepłego. Chciał czuć, jak z ciała ulatuje życie. Chciał zabijać.

Powstrzymał się przed zaatakowaniem pani doktor ostatnim, tytanicznym wysiłkiem swej niezłomnej woli. Kto wie, może to właśnie ta siła charakteru pozwalała mu tak długo opierać się wirusowi? Może tylko dlatego jeszcze żył? Jeszcze walczył?

John rozpaczliwie chwycił kierownicę w ręce, aż usłyszał trzask mechanizmu. To go otrzeźwiło na chwilę, lecz ogień w żyłach nie zgasł. Płonął nadal dziko w ciele Greena, jak zwiastun okrutnego i niepowstrzymanego końca.

Green zawył dziko, czując jak po policzkach spływają mu łzy.

- Nie tutaj! Nie tak! Nie teraz! - gorączkowe myśli przebiegały mu przez głowę.

Chciał jeszcze mieć szansę spojrzenia w twarze bliskich. Bliskich, którzy mogli już nie żyć. Drżącą ręką wyjął komórkę i wybrał numer do wspólnika, z którym – jak wiedział – przebywała jego rodzina. Jeśli jego koniec miał zdarzyć się tu i teraz, miał nadzieję, że zdoła się pożegnać, powiedzieć bliskim, jak bardzo ich kochał i że całe swoje życie poświęcał tylko im. Że tylko wiara w to, iż dotrze do nich, gdziekolwiek teraz są, budziła w nim tą wolę walki i przetrwania. Za wszelką cenę. Bez względu na to ile trzeba zapłacić za życie, żył dla nich i walczył dla nich. A nawet zabijał dla nich, chociaż ten akurat grzech obciąży jedynie jego sumienie.

Greeen jęknął rozdzierająco, odnalazł klamkę w drzwiach, otworzył je i wytoczył się na zewnątrz, mając nadzieję, że mróz otrzeźwi troszkę jego myśli. Z telefonem przy uchu, zataczając się jak pijany John spojrzał w stronę wozu Thomsona. Przypomniał sobie słowa mężczyzny o szczepionce i nowa nadzieja zaświtała w jego sercu.

Kiwając się, wyjąc cicho i jęcząc z bólu ruszył w stronę samochodu. Powoli, zatrzymując się co dwa, trzy kroki.

- Szczepionka, kurwa! – zawodził wtedy głośno i boleśnie. – Nie pozwólcie mi tak zdechnąć! Podajcie mi to gówno! Czymkolwiek jest!

Upadł na kolana, gdzieś w połowie drogi. Milczący telefon wysunął się z czarnej dłoni. Dopiero teraz przypomniał sobie, że przecież wyjął z niego kartę SIM, więc nie miał szans na złapanie bliskich. To było, niczym oszałamiający cios.

Green zgiął się w pół, dotykając czołem mokrego, szorstkiego podłoża. Wył głośno, jakby ktoś polewał go kwasem. Bólu, którego doświadczał, nie powstrzymały nawet zażyte wcześniej tabletki.

- Szczepionka!!! – zawył Green głosem przeraźliwym i dzikim. – Nie pozwólcie mi tutaj zdechnąć!!!

Potem skulił się w sobie, przyjmując pozycję embrionalną. Nie przejmował się zimnem i wilgocią. Niczym się już nie przejmował. Zgięty w pół zajęczał. Z ust Murzyna płynęły jęki bólu, rozpaczy i cierpienia, ale nawet jedna łza nie spłynęła mu po twarzy.

- Proszę .... – wyjęczał jeszcze błagalnie kierując słowa w pustką wokół niego. – Pomóżcie mi.

Nie miał już więcej siły. Przegrywał walkę z potwornym wirusem, jak chyba miliony innych ludzi przed nim. Czy oni też mieli iskierkę nadziei?

Gdzieś tam, na wyciągnięcie ręki, być leżała możliwość ocalenia? Albo i nie. Być może płyn przewożony przez Bowen i jej kompanów nie miał nic wspólnego ze szczepionką. Nie obchodziło to jednak Johna. Zażyłby tego specyfiku bez wahania, nawet jakby się okazał drugą porcją wirusa. Cóż miał bowiem jeszcze do stracenia?

Ale Green nie był już w stanie zrobić nawet kilku kroków, by dopaść do beczek. Bał się, że jakakolwiek aktywność fizyczna przyśpieszy przemianę. Łudził się, że tylko ograniczając aktywność, spowolni proces nieubłaganej przemiany.

Liczył, ze ktoś spośród ludzi, z jakim złączył go los, przełamie się i udzieli mu pomocy. Albo strzeli w łeb. Zrobi coś. Zakończy te cholerne męczarnie.

Szkoda tylko, że nie włączył telefonu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-03-2012 o 15:04. Powód: styl i literówki
Armiel jest offline