Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2012, 21:04   #509
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Jak długo leciał? Długo.

Leciał i leciał, nie wiedząc co go spotka na dole. I czy dół w ogóle istnieje. Może już tak będzie lecieć i lecieć. Już zawsze. Nie wiadomo co gorsze: czy właśnie tak lecieć, czy w końcu spaść. Nie wiadomo co lepsze. Gdyby tylko mieć jakikolwiek wpływ na to, co działo się do tej pory, na to, co doprowadziło do runięcia w Dziurę.

Ale przecież miał wpływ. Sam zdecydował, żeby pomóc Proodowi. Ale przecież kultyści sami zamordowali jego żonę, żeby go do siebie sprowadzić. No właśnie. Wszystko postanowione. Wszystko poukładane już od zawsze. Co z tego, że desperacko miotał się w pajęczynie Sallazara, nie dając mu się pożreć żywcem, skoro i tak ktoś już gdzieś zapisał, że jego dusza należy do Duvarro Sprocket i ich piekielnej machiny.

Nie czuł prędkości. Miał wrażenie, że cały czas swobodnie się unosi. Po otoczeniu również było ciężko ocenić, czy leciał w dół, czy stał w miejscu, bo wszystko naokoło było jednakowo czerwone i bezkresne, a jego ciało obracało się to w jedną, to w drugą stronę, jakby poruszane lekkim wiaterkiem.

Wszystko ustało nagle, bez żadnej zapowiedzi. Poczuł tylko gwałtowny ból, jakby ktoś w samo serce wbił mu dren, który miał wyssać z niego życiodajne soki. Ból gwałtowny, ale krótki. Trwał nie więcej niż sekundę, może dwie, a przed oczami pociemniało, zamazało się, aż znikło zupełnie. Przez chwilę był zupełnie zdezorientowany. Czuł się porzucony, samotny. Widział tylko gęstą ciemność, ale czuł, że sięga ona bezkresnych dal. W oddali zamrugało jakby światełko. Jeszcze chwilę temu było takie niepewne, blade, ale z chwili na chwilę, Walter widział je coraz wyraźniej. Zapraszało go swoim pulsowaniem. Chopp wcale się nie ruszał, ale jego ciało samo płynęło w tamtym kierunku. Płynęło unoszone, jakby... tak!, jakby ktoś dmuchał go w tamtą stronę, a on zmniejszony do milimetrowych rozmiarów, unosił się na tym podmuchu. Prosto w coraz większą jasność.

Nagle wstrząsnął nim po raz kolejny ogromny ból. Gwałtowny i krótki. Jakby ktoś teraz wyjął dren. W tym samym momencie, tuż obok niego przemknęło coś olbrzymiego i zostawiło za sobą czerwoną smugę światła. Usłyszał donośny ryk – tak silny, że musiał chwilę walczyć, żeby utrzymać na miejscu swoje flaki. Czerwona smuga zaczęła się rozmazywać, wyglądała jakby się skraplała. Powoli, ale nieubłaganie, cały czas stanowiąc dowód, że ktoś tutaj z nim był.

Teraz poczuł smród. Znał go. Tak śmierdziały gule. Nie, tak śmierdziały gule po kąpieli i użyciu kosmetyków, bo to co czuł teraz było smrodem podniesionym do setnej potęgi. Zakręciło mu się w głowie i w tym momencie zaczął nabierać prędkości. Teraz już czuł siłę ciążenia, która pchała go nieubłaganie w objęcia świetlnej paszczy, która zdawała się tylko czekać na pyszny kęs.

W końcu przekroczył granicę jasności. Prędkość stała się nie do zniesienia, jakby miało go zaraz rozerwać na tysiące drobnych kawałków. Pęd powietrza rozciągał jego członki na wszystkie strony. Walter zaczął krzyczeć, drzeć się, wydzierać. Nawet nie mógł sobie wyobrazić, jak musi wyglądać upadek z tak wysoka. W całych Stanach nie było tak wysokiego budynku, z którego mógłby lecieć tak cholernie długo. I tak szybko.

I wcale nie było upadku.

Tak, jakby w ogóle nigdzie nie leciał.

Był w komnacie. Wokół niego trwał Armageddon. To było Misterium. Wielu zginęło. Zarówno po stronie dobrych jak i złych. Po podłodze walały się trupy. Część ciał była naga. Wściekła. Wypatroszona.

Zarówno dobrych ciał, jak i tych złych.

Zobaczył Garetta. Widział, jak zapalał papierosa, jak opatruje Lucę. Luca chyba nie miał nogi. Zobaczył Rash Lamara, jak ucina sobie pogawędkę z detektywem. Kumple sprzed lat.

I trupy. Milion trupów. Krew. Brudna i splugawiona.

Widział to wszystko. Patrzył, a w sercu czuł spokój. Nie radość, nie smutek, po prostu spokój.

Zobaczył Emily. Zrobiło mu się jej żal. Była taka smutna. Musiało ją spotkać coś strasznego. Pocieszy ją, odprowadzi do domu.

Ruszył w jej kierunku.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline