Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2012, 22:50   #513
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Stali i patrzyli w oczy arcydemona. W oczy węża. Słowa zastygły w powietrzu. Wszystko w sali z posągami zdawało się być zawieszone w powietrzu. Sekundy zdawały się być godzinami. Serca zdawały się pompować nie krew, ale czystą smołę – gorącą i lepką.

Dwight Garrett wysunął swoje żądanie patrząc spokojnie w oczy bestii. On już wiedział. Znał prawdę. Rash Lamar był poza ich zasięgiem. Kula, wypchnięta przez ciało demona upadła na ziemię z cichym stuknięciem.

Emily Vivarro mierzyła ze swojej broni w stronę białowłosego diabła. Ze zdziwieniem zauważyła, że ręce jej nie drżą. Któraś z ghulic syknęła i lufa broni trzymanej przez Vivarro zwróciła się w jej stronę.

- Dlaczego? – zapytała patrząc mu w oczy.

- Bo dla rodziny zrobiłbym wszystko – odpowiedział białowłosy kutrub bez chwili wahania i ze szczerością, która łamała serce. – Jak ty.

Ostatnie zdanie i spojrzenie złocistych, łagodnych oczu, zatrzymuje się na oczach siostrobójczyni. Pod takim wzrokiem dłoń Emily drży. Gniew, złość, nienawiść – wszystko wypływa z niej z falą niechcianych łez. Broń wypada z bezsilnej nagle dłoni i uderza o podłogę.

Walter ruszył w stronę płaczącej kobiety. Powolnym, chwiejnym krokiem. W połowie drogi poczuł jednak obojętność. Spojrzał na Emily zastanawiając się, co w niej widział. Spojrzał w stronę Rash Lamara. Zrozumiał, co się stało. Zrozumiał i mógł jedynie pogodzić się z losem.

Zignorowany przez wszystkich Luca Manoldi odpalił zapałkę i przyłożył ją do lontu. Zebrał resztki sił i cisnął wiązką dynamitu w stronę wypatrzonego punktu. Wymierzenie nie było łatwe, bo ręce chłopaka drżały, niczym w febrze. Był za słaby, by dorzucić do celu. Płonąca bomba upadła zaledwie krok od wybranego miejsca. Może wystarczy.

Hiddink czekał. Miał swój plan. Ale musiał poczekać, aż inni wyjdą. Serce biło mu coraz szybciej. Szaleńczo, dziko, grożąc przedwczesnym zejściem niemłodemu już przecież mężczyźnie.

- Nikt więcej nie musi umrzeć – powtórzył Rash Lamar, kierując słowa w stronę Dwighta. – Rozumiem troskę o stado. Doceniam ją. Możesz ją zabrać. Możecie odejść wszy ....

HUK! Potężny, świdrujący uszu huk pod jedną ze ścian. To wybuchł dynamit ciśnięty dłonią młodego Manoldiego. W miejscu eksplozji unosił się pył i piasek. Gęsta, opadająca powoli chmura piaskowca, z której z łoskotem wytoczyło się ... koło zębate. Po chwili jednak koło straciło rozpęd i upadło tuż obok zmasakrowanej nogi Luci, kawałek od pokrwawionej, poszarpanej nogawki.

- Zabierz stąd swoje stado, nim zmienię zdanie – czy Garrettowi się tylko wydawało, czy też stwór wydawał się być ... rozbawiony aktem desperacji Manoldiego.

Rash Lamar wykonał ruch dłonią i wrota do sali przywołań otworzyły się z cichym zgrzytem. Za nimi ocaleni badacze ujrzeli ghoule. Tuzin, może nawet dwa. Potwory spoglądały w ich stronę, a Rash Lamar syknął na nie. Przez chwilę pokazał demoniczną, złą twarz. Oblicze prawdziwego diabła. Podziałało. Ghule zaczęły ... znikać. Jedna po drugiej, samice wchodziły w załamania korytarza, w cienie i ... znikały.

- Powtarzam po raz ostatni – łagodny wyraz twarzy bestii zmienił się. Pojawiła się w nim rysa. Niewypowiedziana groźba. – Możecie odejść.

Niewypowiedziana groźba przyjęła jednak realny kształt.

- Każdy, kto mnie zaatakuje, mnie lub moje stado, umrze. Tu i teraz. Doceniłem waszą odwagę. Teraz wy doceńcie moją wspaniałomyślność.

Mansur podszedł bliżej Dwighta po drodze podnosząc z piasku swoją szablę.

- Udało się nam. Powstrzymaliśmy go. Dalsza walka byłaby głupotą. Chodźcie.

Arabski wojownik odwrócił się i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia.

- Chodźcie. Za pół tysiąclecia on znów spróbuje – usłyszeli słowa syna Borzy. – Będziemy mieli więcej czasu na przygotowania.

Ostatnia wystrzelona przez kogoś kula wynurzyła się z brązowego ciała Rash Lamara i z brzękiem spadła na kamienną posadzkę starożytnej świątyni.

- To koniec – powiedział Rash Lamar. – Do was należy jego ostateczny kształt.

* * *

Decyzje. Podejmowane szybko nigdy nie są dobre. Czy tak było i tym razem? Pewnie nigdy się nie dowiedzą.

Dwight w milczeniu odwrócił się od Rash Lamara i rzucając coś do swoich przyjaciół, najpierw podszedł do pełzającego po ziemi Luci. Przerzucił sobie jęczącego chłopaka i chwiejnym krokiem ruszy w stronę drzwi.

- Pośpieszcie się – ponaglił wahających się Waltera i Emily.

Na odchodne rzuci jeszcze do diabła przez ramię.

- Pewne rzeczy nigdy się nie kończą...

Rash Lamar uśmiechnął się. Był to uśmiech wyjątkowo osobliwy i ciężko było zrozumieć, co arcy wąż chciał nim wyrazić.

Hiddink poruszony najwyraźniej widokiem wypluwanych kul i liczniejszych zastępów ghuli, a także sukcesem w negocjacjach handlowych ze swego balkonu zakrzyknął:

- Rash Lamarze! Masz coś, co należy do mego syna. Artura Hiddinka. Masz jego duszę. Uwolnij ją, bym ja także mógł odejść!

Jak każdy dobry negocjator Herbert starał się nie grozić bestii. Lecz wstając by być dobrze widoczny z dołu trzymał wciąż w ręku dynamit. Był gotowy do ostatniej walki. Nie musiał.

- Wagonov. To on zaklął i uwięził duszę twojego syna.

Rash Lamar podszedł do ciała brodatego ruskiego. Pochylił się. Sięgnął po jakiś przedmiot. Przedmiot, który trzymany w dłoni za sprawą jednego słowa wyśpiewanego przez kutruba rozsypał się w ... chmurę piasku.

Hiddnik nie miał powodu by nie wierzyć w ruch Rash Lamara. Nie wiedział, czy nie jest to blef, ale to kutrub rozdawał wszystkie karty. Znaczone karty.

- Twój syn jest wolny. Wracaj do niego.

Hiddink westchnął ciężko, rozdzierająco i ruszył w stronę drogi, którą przyszedł.

Kiedy cała grupa, wraz z Mansurem, znalazła się na korytarzu, metalowe, potężne wrota zamknęły się za ich plecami. Kiedy wychodzili ze świątyni, odprowadzały ich wzrokiem paskudne rzeźby na ornamentach. Milczący i wieczni strażnicy więzienia diabła.

Szóstka ludzi opuszczała zagrzebaną w zasolonych piaskach świątynię. Za nimi pozostawała mroczna przeszłość, przed nimi niejasna przyszłość. Żyli. Chociaż w środku niektórzy z nich umarli w tym zapomnianym więzieniu diabła.

Na zewnątrz czekały na nich niespokojne cienie. To byli ocaleni w rzezi wojownicy Mansura syna Borzy. Ledwie garstka, lecz lojalna do samego końca swemu przywódcy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cRt2o5MqE9E[/MEDIA]


EPILOG


Pewne historie tak naprawdę nigdy się nie kończą. Bo cóż z tego, że powstrzymali rytuał Misterium, że pokrzyżowali plany Rash Lamara, że wybili większość wrogów prawie likwidując szaleńczy kult ghuli.

Jednak cena, jaką za to zapłacili, była wysoka. Nikt z tych, którzy przetrwali koszmar Misterium, nie mógł już powiedzieć, że jest tym samym człowiekiem, którego los rzucił w wir szaleńczych wydarzeń.

Zmienili się i zmiany te nie dotykały tylko i wyłącznie ciała, lecz sięgały głębiej: do umysłów i dusz. Tam, gdzie tak naprawdę płonie iskra człowieczeństwa i ogień osobowości.

Każde z nich wiedziało, że pokrzyżowanie planu demonom pozostanie tylko sekretem wąskiego grona osób i nigdy nie opuści tego kręgu. Pewne tajemnice powinny zostać w ukryciu.

Powrócili do USA za resztę pieniędzy ufundowanych przez Brandta.

Złamani bohaterowie zmuszeni do pogrzebania w piaskach Wielkiej Pustyni Słonej swoich serc.

Mansur syn Borzy i niedobitki jego wojowników pomogli im w opuszczeniu Persji, kiedy już wykurowali się na tyle, by móc podróżować o własnych siłach. To dzięki im kontaktom oraz złotu znaleźli statek płynący do Wielkiej Brytanii, skąd transatlantykiem w dobrych warunkach dostali się do Nowego Yorku.

To było dla nich jak cofnięcie się w czasie. Z tym, że nie każdemu to cofnięcie się udało. Wracali bez Amandy Gordon oraz bez Leonarda Lyncha. Bez Borii i Dimy. Ludzi, którzy zaczynali z nimi tą przygodę, ale którzy nie mieli tyle szczęścia i zginęli. Albo mieli. Wraz z upływem czasu wszystko mogło ulec przewartościowaniu. Ich śmierć powinna zostać tajemnicą. Oficjalną winę przyjęli na siebie ludzie Mansura. Oficjalnie to oni odpowiadali za śmierć Borii, Amandy i Leonarda. Ciała, pogrzebane w bezimiennych mogiłach w odludnych osadach, nigdy nie mogły zostać poddane ekshumacji.

Wyjeżdżając z Persji wiedzieli, że Mansur zajmie się zabezpieczeniem ukrytej świątyni, ale niektórzy z nich pewnie mieli własne plany. Ładunki wybuchowe mogły zawalić komnatę, ukryć ją przed oczami niepożądanych osób. Oczywiście pozostał jeszcze Rash Lamar. Ta dziwna bestia, która okazała się ... nieprawdopodobnie ludzka. Przerażający stwór, który darował im życie. Pozostawało jedynie pytanie, – czemu to zrobił? Pytanie, na które jak na razie nie otrzymali odpowiedzi.

Podczas tej wyprawy zdarzyły się rzeczy plugawe, straszne i szalone, ale też wydarzyły się dwa cudy.

Pierwszy – fakt powstrzymania Baphometa przed powrotem z piekielnego więzienia. Chociaż o tym nie mogli wiedzieć, takie cuda zdarzały się już nie raz w dziejach mrocznego świata. Lecz ludzie, bardzo często przypadkowi, którzy dokonywali takich nieludzkich wyczynów, do końca życia nie dzielili się z nikim swoimi przeżyciami. Może dlatego, że sami pragnęli zapomnieć.

I drugi cud – dużo większy w skali kosmosu – uratowanie Domenico Manoldiego. Chłopca, któremu poświęcenie Lyncha nie tylko przywróciło ludzki wygląd, ale także litościwie zabrało pamięć. Ostatnim, co pamiętał braciszek Luci, to był moment, w jakim ustawił się po zupę. Ten moment, który zmienił życie Luci. Który okaleczył jego nogę, bo mimo, że jednak nie była ona urwana, to obrażenia spowodowały poważne ubytki w ciele i osłabiły kość. Luca Manoldi już do końca swojego życia został skazany na chodzenie o lasce. Ale żył i dokonał niemożliwego.

Wracali. Złamani i milczący, niepotrafiący odczuwać prawdziwej radości z sukcesu. A kiedy ujrzeli znajomy widok Statuy Wolności wiedzieli już, że to koniec. Walter Chopp znał to uczucie. Tak właśnie czuł się kilka lat temu, wracając z frontu. Zakończył zabijanie. Osiągnął cel. Przeżył. Ale ... właśnie ... ale. To jedno słowo, które radość zwycięstwa przemieniało w smak czegoś zgoła przeciwnego.


* * *

Nagrobek był mały, ale solidny. Litery układały się na nim w boleśnie znajome nazwisko HIERONIM WEGNER. Dowiedzieli się, że zginął mniej więcej w tym samym czasie, jak oni o mało nie pożegnali się z życiem w Kairze. Spadł ze schodów. Nieszczęśliwy wypadek. Tak opisała to policja. Oni wiedzieli swoje. Wiedzieli, że ludzie Wagonowa w końcu odkryli fakt, że stary niemiecki okultysta węszy koło ich organizacji i załatwili sprawę w sposób, w jaki zazwyczaj ją załatwiali.

W Bostonie to stary Niemiec był ostatnią ofiarą Misterium. Teodor Stypper wyszedł z ran i wiódł dalej spokojny żywot sprzedawcy domów. Już na własny rachunek. Do roku 1932, gdy jako jedna z ofiar Wielkiego Kryzysu, powiesił się w swoim gabinecie.

W Nowym Yorku o śmierć otarł się Jazon Brandt, ale stary policjant był twardym orzechem do zgryzienia, nawet dla ghouli. Wylądował w szpitalu, ale w styczniu 1922 roku wrócił do czynnej pracy na rzecz swojej fundacji. Jak zawsze stał z boku. Jak zawsze pomocny. Aż do marca 1924 roku, kiedy ciało zwyczajnie odmówiło mu posłuszeństwa, i zmarł na zawał w wieku 67 lat. Na pogrzebie zgromadziły się tłumy nowojorczyków. To było ostatnie miejsce, gdzie uczestnicy szaleńczej eskapady przeciwko kultystom spotkali się ponownie razem.


Ale i oni mieli swoje sekrety i swoje tajemnice. Tajemnice, które w końcu wyciągnęły po nich dłonie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-03-2012 o 08:50.
Armiel jest offline