Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2012, 14:28   #2
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
***
Velprintalar, Centrum Miasta

***

Rynek, jak to w newralgicznych punktach większych miast bywa, tętnił życiem. Przypominali o tym co chwila przeróżni kupcy i sprzedawczykowie drąc japę na pół placu z coraz to nowszymi przechwałkami na temat swoich towarów. ‘Kulki mięsne Jharedda skuszą nawet smoka’, ‘dłuta Cormacka wyrzeźbią nawet w demonich łuskach’, ‘miłosne eliksiry Natali sprawią, że nawet sukkub będzie miał mokro’ i inne, wyszukane (przynajmniej w gustach ich autorów) slogany reklamowe niepodzielnie panowały dziś na rynku Velprintalar. Pomimo prostoty i pewnej chamówy tego miejsca, Claudii zwyczajnie przypadło ono do gustu. Nie dlatego, że podobało się jej przeciskanie po tłumach i czucie co chwila męskiej dłoni na swoich pośladkach w nadziei, że nawał ludzi pomoże zatuszować sprawcę występku. Po pierwsze było tutaj dziwnie przyjemnie, otaczająca ją zabudowa zdawała się być czystsza i bardziej cywilizowana niż brudne przedmieścia lub jeszcze mniej czyste doki, w których młoda dziewczyna jej pokroju mogła co najwyżej zarobić... Właściwie nie ważne było to, co mogła zarobić a raczej to, co mogła tam stracić. W centrum zaś roiło się od strażników (zajętych jednak bardziej kontrolowaniem uprawnień i papierów kupców, niż ściganiem rabusiów), było bezpieczniej, a przede wszystkim ta menażeria różnych ras i ludzi różnego pochodzenia dawała Claudii nadzieję na podjęcie tropu w sprawie poszukiwanego przezeń przedmiotu. Kilka dni temu udało się jej dotrzeć do w miarę interesującego źródła, mianowicie Thayskiego kupca i brokera informacji twierdzącego, że widział podobne cacko na wschodzie domeny Czerwonych Czarodziejów. Jak to z tego typu istotami (bo brokerów z ich brakiem moralności ciężko było podciągnąć do rangi człowieka) bywało, czarodziejka przepuściła ten bełkot przez sito swoich danych i tego, co ewentualnie mogło mieć w tym wszystkim jakiekolwiek prawdziwe podstawy. Tak czy siak, ów broker polecił jej spotkać się z Impilturskim handlarzem ziela (i pewnie narkotyków, jednak ten fakt mężczyzna postanowił przemilczeć) mającym w miarę aktualne wtyczki na wschodzie Thay. Problem był jednak takiej natury, że jak to każdy poważniejszy diler, ów Impilturczyk nie przyjmował każdego i Claudia potrzebowała zaświadczenia, świstka papieru od kogoś, kto ją przysłał, zanim dotarła na miejsce postanowiła jeszcze raz je obejrzeć, tak dla pewności... Tylko papierka tam już nie było. Kobieta ze zdenerwowaniem rozejrzała się dookoła, nie widząc nikogo pasującego do stereotypu targowego złodziejaszka.


Dostrzegła go dopiero po kilku sekundach, mężczyzna siedział na murku stanowiącym granicę jednego z domów wgłąb uliczki idącej od głównego traktu idącego przez miasto. Siedział tam i z bezczelnym uśmiechem machał jej zwiniętym świstkiem papieru drugim palcem wykonując gest milczenia, po czym znów pokazując tym samym palcem na dokument. Brzmiało to bardziej jak ‘uważaj co robisz, bo twój dokument może się przypadkowo stracić’, Claudia odruchowo sięgnęła jeszcze raz do pasa chcąc sprawdzić, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Kolejna przykra wiadomość, tym razem w postaci braku sakiewki z pieniędzmi i mimo że wiedziała już, kto ją sobie przywłaszczył postanowiła sprawdzić. Tak, teraz rabuś podrzucał jej mieszek ze złotem. Jasne było, że zrobił to wszystko celowo chcąc ją sprowokować do pościgu tylko jaki mógł mieć w tym cel? Być może był to człowiek Impilturskiego dilera i chciał sprawdzić, jak daleko posunie się przyszła rozmówczyni żeby tylko doznać ‘audiencji’? Nieświadomie Claudia wykonała kilka kroków w kierunku bocznej alejki, złodziej zaś widząc to wstał i wykonał zapraszający gest dłoni, zeskakując z rozpadającego się murka na ziemię i kierując dalej, w jeszcze inny zaułek, jeszcze bardziej odcięty od wzroku codziennego tłumu. Może to i lepiej? Może nie wiedział, że ma do czynienia z kimś, kto mógłby go zwyczajnie spalić żywcem i zrobienie tego wśród tylu świadków mogło poskutkować dla ów kogoś kłopotami?

***
Velprintalar, Okolice Pałacu Simbul

***

Można powiedzieć, że pałac w którym pomieszkuje Simbul jest prawdziwym klejnotem miasta w przenośni i dosłownie. Zbudowano go z zielonego kamienia sprowadzanego z Mulhorandu i postawiono na wzgórzu górującym nad Velprintalarem, jednocześnie znajdującym się w jego centrum. Pałac zastąpił swojego drewnianego poprzednika spalonego do cna podczas ataku czerwonego smoka (którego truchło do dziś spoczywa jako relikt w centrum doków), miało to miejsce zaś kilka pokoleń temu. Generalnie każda osoba rządząca miastem, jak i całym Aglarondem dodawała od siebie kilka kolejnych osłon magicznych, zaś trzeba powiedzieć że w tej dziedzinie Simbul przebiła wszystkich swoich poprzedników razem wziętych, sprawiając że jej domena stała się najbezpieczniejszym miejscem na całym półwyspie. Ragnar był w pewnym sensie jednym z filarów tego bezpieczeństwa i o ile (nie dosłownie) nie był tworem magii, tak był przedstawicielem jednej z najbardziej szanowanych grup w Velprintalarze, gwardii Simbul. Pomijając spore zarobki, prestiż i szacunek niższych kast, krasnolud brał udział w najgroźniejszych akcjach mających miejsce na terenie kraju i misjach często dotyczących bezpieczeństwa narodowego. Było to coś, o czym właściwie każdy jego pobratymiec mniej lub bardziej marzył. Móc walczyć w imię swojej pani, będąc pewnym że to co się robi jest dobre, jednocześnie dostając najlepsze uzbrojenie i opiekę, jaką Velprintalar mógł tylko zapewnić.


Strażnik zauważył, że ktoś go śledzi dosłownie na moment, zanim przywalił w coś twardego tracąc równowagę i przewracając się na ziemię. Mężczyzna (człowiek) mógł mieć najwięcej dwadzieścia lat, ubrany był w skórznię, beret pasujący do kurtki, zaś to co najbardziej krasnoludowi rzuciło się w oczy to zakrzywiony nóż, taki jakich najczęściej używali asasyni. Ragnar podniósł się najpierw na klęczki, później na proste nogi i rozejrzał się dookoła. Mężczyzna również się zatrzymał i oparł o mur, udając że odpala papierosa, ale to co zaskoczyło brodacza to to, co znajdowało się za jego plecami (w sensie krasnoluda). Było to... Nic, krasnal poczuł się idiotycznie ale ewidentnie w coś uderzył. Wyciągnął przed siebie dłoń i zaraz coś poczuł, to było jak jakaś niewidoczna bariera. Puknął w to coś jeszcze kilkakrotnie, powłoka zdawała się być jak ze szkła, ale była oczywiście dużo, dużo twardsza skoro wytrzymała impet ponad stukilogramowego krasnoluda. Kątem oka Ragnar dostrzegł, że jego ‘ogon’ zbliżył się o kolejne kilka kroków, co ciekawsze była to jedyna osoba w pobliżu, żadnych strażników, ludzi kręcących się zazwyczaj wokół pałacu, ogrodniczych, służby, nic. Co tu wiele mówić, sytuacja nie wyglądała normalnie i zapewne też taka wcale nie była. Co jeżeli mężczyzna w berecie miał coś wspólnego z nietypowym porankiem? Brodacz szybko wyłapał ruch ręki człowieka, który oparł dłoń na rękojeści swojego ostrza. Co miał zrobić? Pytań było znacznie więcej niż odpowiedzi, a jedynym wspólnym elementem wydawał się pseudozabójca w berecie... Który właśnie odwrócił się na pięcie i szczerząc się do krasnala, udał się w kierunku centrum miasta.

***
Velprintalar, Dom Czterech Księżyców

***

Druga w mieście świątynia poświęcona była Selune i zbudowano ją we wschodniej części Velprintalaru, praktycznie po linii prostej do przybytku Chauntei. Kościół stał na niewielkim wzgórzu w pewien sposób nie tyle górując nad sąsiadującymi budynkami, co będąc w pewnym sensie punktem orientacyjnym klejnotu Aglarondu. Wizualnie jest to przepiękna katedra zbudowana w dość klasycznym stylu, z białego kamienia. Podobnie jak większość przybytków Selune, jego budulec posiada specyficzną właściwość jasnej, lekkiej iluminacji pod wpływem światła księżyca, co samo w sobie daje nocą piękny efekt. W odróżnieniu do spokojnych mnichów Chauntei, kapłanki Selune jawnie angażują się w walkę ze złem często wyręczając w tym drogich najemników, dodatkowo utrzymując stałe kontakty z Harfiarzami. Stragos Valesjus przez lata stał się jednym z filarów kościoła i w pewnym sensie jego zbrojnym ramieniem często walczącym u boku sióstr zakonnych. Służba wojskowa wyrobiła u niego charakter i silne poczucie obowiązku, zaś autorytet strażnika Simbul czasami działał cuda wobec osób naprzykrzających się głównej kapłance. Mimo posiadania dość sporego domu w centrum miasta, rycerz sporo czasu spędzał także w boskim przybytku pomagając, rozmawiając, a czasem po prostu odpoczywając w charakterystycznej, spokojnej atmosferze od czasu do czasu mąconej tylko przez nawał wiernych, przybycie Harfiarza albo kogoś wszczynającego burdy, kogo trzeba było grzecznie wyprosić. Tak było też i dnia dzisiejszego, Stragos z samego rana udał się do świątyni na osobistą prośbę wielkiej kapłanki, przypuszczając że to właśnie Harfiarze mogli prosić o asystę w jakiejś ważnej sprawie, co w przeszłości miało miejsce nie raz. Jako członek elitarnej straży Simbul miał przyzwolenie, a wręcz obowiązek traktowania próśb organizacji jako części zakresu zadań strażnika.


Spokój poranka w murach świątynnych zburzył hałas, pijackie okrzyki i ogólny rozgardiasz spowodowany przez uczestnika zapewne wczorajszej imprezy, ot taki niuans lokalizacji bliskiej dokom. Rzecz jasna sytuacje takie jak ta zdarzały się bardzo rzadko, ale czasem ktoś był na tyle trzeźwy, żeby dać się ponieść aż na sam szczyt wzgórza goszczącego na swym grzbiecie dom czterech księżyców. Cóż powiedzieć, Stragos widocznie miał taki fart, że jego obecność przyciągała cały okoliczny margines, co znajdowało potwierdzenie w chwili obecnej.
- Aalee nje bdź ta*hic*ka, clibat je-est głubji, cho-odź pokaże ci lebsze bó*hic*stwo - protesty młodszej kapłanki zdawały się nie mieć skutku wobec mocno wczorajszego jegomościa. Nie pomagały też argumenty o braku celibatu w kościele Selune i zwyczajnym brakiem zainteresowania ze strony adeptki w śmierdzącym, upoconym i częściowo obrzyganym flakiem z wyszytym na koszuli symbolem psiego pyska otoczonego rombem. Wspinający się do wrót świątyni, gdzie toczyła się cała scena, Stragos już z daleka dostrzegł miecz wiszący u pasa młodzika, zaś po wyszytym symbolu i dość butnym zachowaniu dopisał już sobie sam, że pewnie kilka dni temu przyjęto go do którejś z kompanii najemnych, co dość mocno odbiło się na jego ego. Po kilku kolejnych krokach zaświtało mu nawet, o którą kompanię chodzi. Najemnicy Czerwonego Ogara pojawili się w mieście kilka dni temu i generalnie zachowywali się, jakby w momencie wejścia do Velprintalaru otrzymali akt własności każdej tawerny w okolicy.
- Sir Valesjus! Pomóż! - Krzyknęła adeptka wyrywając się z uścisku pijanego najemnika i biegnąc w kierunku swojego (niemal dosłownie) rycerza w złotej zbroi. Pochowane wewnątrz świątyni młodsze kapłanki wychyliły się nieco dalej obserwując całą sytuację. Pech chciał, że co starsze przedstawicielki Selune powybywały poza granice miasta, zaś te młodsze nie zdążyły otrzymać niezbędnego treningu bojowego.
- Krrwa rceszrz! Paczżcie obrni jo rcerz! Klecha chce sta-anć przciw Czrwnemu -garowi! Noo chodź dziadu - krzyknął mężczyzna na widok brodacza, opierając niepewnie dłoń na rękojeści ostrza. Stragos znów został postawiony przed wyborem, którego wolał uniknąć. Z jednej strony nie powinien karmić przemocą młodych adeptek, z drugiej słowne wyprowadzenie całej sytuacji może mieć równe szanse powodzenia, co kupno okularów lustrzanek beholderowi...

***
Velprintalar, Doki Velprintalar

***

Doki, jak to w większości dużych miast bywa, były swoistym drugim centrum. Na próżno było tu szukać uniwersytetów i przybytków związanych z kulturą, za to pełno było tu spelun, burdeli, magazynów i klnących marynarzy. Konstrukcyjnie przystań była świetnie rozwiązana, wysoki mur dzielił nabrzeże od reszty miasta, przez co to było w jakiś sposób chronione przed nagłymi zmianami nastroju morza, zaś pierwsze domy i magazyny zaczynały się od niego dopiero kilkanaście metrów, również w celu zabezpieczenia przed podmyciem. Szeroka zatoka, w której zbudowano też Velprintalar, gości w swoich ramionach zarówno niewielkie barki jak i wielkie, Sembijskie i Impilturskie galery wypełnione towarami z każdej strony świata. Od niedawna cumować zaczęły do nabrzeża również statki Thayskie, nie było ich może wiele, ale warto pamiętać że pokój dwóch nacji był jeszcze stosunkowo świeży. Wschodnia część doków przeznaczona była dla marynarki wojennej i ich wielkich, wypolerowanych do błysku galer. Można było odnieść wrażenie, że to tutaj skupia się życie miasta, wśród przenoszących skrzynie magazynierów i ludzi zatrudnionych z ulicy do noszenia skrzyń. Pokrzykiwania właścicieli towarów mieszały się z wyzwiskami kapitanów narzekających na swoich ludzi, a raczej na tempo ich pracy. Chwilami ciężko było uwierzyć, że to wszystko trzyma się kupy, zaś momentami nabrzeże było nawet spokojniejsze niż rozdarte nawoływaniami kupców centrum. Ostatnia ważna rzecz, o której na pewno wypada wspomnieć przy okazji doków to świetnie zakonserwowane ciało czerwonego smoka znajdujące się w ich newralgicznej części. Ów smok spalił niegdyś pałac królewski niemal do ubitej deski, przez co zdecydowano się na wzniesienie nowego. Narven cieszył się wolnym porankiem kosztując świeżego powiewu nadmorskiego powietrza. Sam kręcił się wokół centralnej części portu, gdzie najwięcej było galer Thayskich, miał nadzieję że uda mu się zasłyszać przy okazji cokolwiek, co mogło naprowadzić go na trop, którego szukał od tak dawna... Niestety od dłuższego czasu bezskutecznie.


- Hej, elfie, nie chcesz może zarobić łatwo kilku monet? - Zagadał do Narvela szczupły, wręcz patykowaty mężczyzna o aparycji szkieletu. To, co bardziej wzbudziło zainteresowanie elfa to zdobienia jego szat sugerujące, że pochodzi z którejś z bogatych rodzin Thay, potomków pierwszych Czerwonych Czarodziejów.
- Potrzebuję kogoś twojego pokroju do rozładowania kilku skrzyń... I kilku innych spraw, o których wolałbym tutaj nie rozmawiać. To jak, jesteś zainteresowany czy mam dać zarobić komuś innemu? - Z jednej strony kto chciał mieć cokolwiek wspólnego z Thay, tym bardziej biorąc pod uwagę wspomnienia elfiego zwiadowcy? Z drugiej strony może to był właśnie przełom, którego potrzebował zaś zapłata za wykonane zadanie niekoniecznie musiała opiewać na sumkę wypłacaną złotem. Jak to się mówi, czasami po prostu informacja posiada największą wartość, szczególnie od kogoś kto ma w domenie Czerwonych Czarodziejów plecy...
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline