Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2012, 20:01   #9
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Siedziała skulona w zaciemnionym kącie, z czołem opartym o zimną ścianę kadłuba i podważała paznokciem łuszczące się płaty rdzy. Mamrotała pod nosem ochrypłym wysuszonym głosem.

Przez tropiki, przez pustynię, toczył zając wielką dynię...


I wtedy rozległ się pierwszy krzyk. A po nim następny i jeszcze jeden aż urosły w upiorną śmiertelną kakofonię. Skuliła się jeszcze gorliwiej. Jej kręgosłup wygiął się groteskowo a głowa niemal całkiem schowała się w kościstych ramionach co sprawiło, że pośród tańczących półcieni jej sylwetka przypominała przyczajonego na starym zamczysku gargulca.


Toczył, toczył dynie w dół, pękła dynia mu na pół.


Oczy błyszczały gorączkowo, strach telepał ciałem jak przepływający pod skórą bolesną pieszczotą prąd.


Pestki z niej się wysypały, więc je zbierał przez dzień cały...


Sally zignorowała harmider i przylgnęła ciaśniej do ściany. Palce zanurzyła w strąkach włosów i przycisnęła z całych sił do uszu aby wytłumić hałas. Zdrowa powieka zacisnęła się a ta druga, spuchnięta i okolona brunatną pręgą, dla kontrastu nawet nie drgnęła.


Raz, dwa, trzy, ile pestek zbierzesz Ty.


Tłum zakołysał się drapieżnie jak zrośnięta z sobą organiczna materia. Przez chwilę chmara to rozrastała się to kurczyła i zmieniała objętość jakby nie mogła się zdecydować w jaki oblec się kształt. Aż wreszcie naparła na strażników niczym wygłodzona bestia gotowa kąsać, drapać i szarpać pazurami.


Przez tropiki, przez pustynię, toczył zając wielką dynię...


Sally odwróciła wzrok od ociekającej krwią podłogi. Palec wrócił do przerwanego zajęcia i z namaszczeniem zeskubywał kolejne warstwy rdzy.


Toczył, toczył dynie w dół, pękła dynia mu na pół...


* * *

Drgnęła dopiero wtedy kiedy czyjeś palce zacisnęły się na jej ramieniu.

- No rusz się! - ktoś podniósł ją do pionu za strzępy ubrań tak jakby była bezradnym nowo narodzonym kocięciem. - Uciekaj!
Odtrąciła dłoń a jej nic nie pojmujące oczy ześlizgnęły się z ładnej twarzy kobiety aż po jej stopy obute w podniszczone ale nadal eleganckie pantofle. Oczy Sally zwęziły się zazdrośnie. W tej jednej chwili nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tych cholernych butach. Przeniosła wzrok na swoje bose pokryte strupami i brudem stopy.
Kobieta objęła ją w pół przyjmując na siebie większą część ciężaru jej ciała i zmusiła by spolegliwie powłóczyła nogami. Sally była słaba jak niemowlę i nie mogła choćby zaprotestować. Słaniała się z nóg a co gorsza nie była wcale pewna czy chce się stąd wydostać.
Woda sączyła się z roztrzaskanego kadłuba i stopniowo zalewała ładownię. Wstęgi wijące się na powierzchni wody wydawały się hipnotyzujące i wabiły swoim spokojem. Rozważała nawet czy nie oddać się w ich kojące objęcia ale kobieta uparcie ciągnęła ją z sobą.

Czy ty w ogóle chcesz żyć Sally Dean? Życie oznacza strach. Strach oznacza ból. Ból oznacza szaleństwo. A szaleństwo jest gorsze niż śmierć. Nie masz dość?


* * *

A później była już ciemność i przeraźliwy, sięgający szpiku kości ziąb. Ocean, zdradliwy mistrz marionetek szarpał za wszystkie sznurki jednocześnie a ona podrygiwała jak kukła w rytm jego podwodnej melodii. Ciężkie warstwy wody naciskały zajadle jakby za punkt honoru wzięły sobie zmiażdżenie jej na krwawą miazgę. Kiedy głowa na moment wynurzała się z kipieli aby zaczerpnąć błogosławionego tchu to fale raz za razem nakrywały ją wściekle i miarowo, wciągały głęboko w ciemny odmęt. W myślach zaczęła się modlić. I kiedy już czuła jak opuszcza ją życie, jak ostatnie bąbelki suną ku górze wdzięcznym korowodem a ciało tężeje i przestaje się szarpać... wtedy ktoś złapał jej dłoń i pociągnął zdecydowanie. Dałaby głowę sobie uciąć, że jej wybawiciela otaczała świetlista aura. Jakby sam anioł pofatygował się w ten kawałek piekła by wyrwać ją ze szponów śmierci. Wtedy, tam pod wodą, gorące łzy zapiekły ją pod powiekami.

* * *

Oddech świszczał, zęby dzwoniły z zimna.
Widziała blaknące gwiazdy i zarys palmowych koron falujących na wietrze. Wietrze pachnącym ułudną wolnością.
Ciało Sally skręciło się w nieoczekiwanym spazmie a z ust chlusnęła słona woda. Nie miała siły się podnieść.
- Pour les tropiques, le désert, se sont battus une citrouille lièvre grande...
 
liliel jest offline