Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2012, 21:35   #15
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MUZYCZKA DLA NASTROJU






GRUPA „JEŃCY”


Szum oceanu był przytłaczający. Fale z łoskotem smagały nabrzeżny piasek, z którego tu i ówdzie wrzynały się ciemne skały.
Deszcz smagał lezących na brzegu ludzi. Część z nich miała już nigdy nie wstać, jedynie garstka plujących wodą i charczących szczęśliwców ocalała z katastrofy.

Instynktownie, resztkami sił przemieszczali się w głąb lądu, byle dalej od żarłocznych żywiołów, aż w końcu dotarli do miejsca, gdzie wzburzone fale już nie docierały i mogli w końcu odpocząć.

Kilkoro ludzi, połączonych wspólnym szczęściem.
Szczęściem, które nie trwało długo.




GRUPA „KOMANDOSI”


Zgromadzili się wokół dowódcy. Deszcz siekł palmy nad ich głowami, wiatr powodował, że ulewa wydawała się padać ze wszystkich stron na raz. Szybko przeliczyli stan. Dwunastu przeżyło, w tym dowódca. Obserwowali czujnie nieznane terytorium wiedząc, że muszą szybko się stąd zwinąć, nim przybędzie patrol Żółtków. Ktoś, do kurwy nędzy, musiał zestrzelić ich samolot. I tylko bystrzejszym coś nie pasowało w tym całym wydarzeniu. Przypominając sobie ostatnie chwile przed katastrofą docierało do ich oszołomionych umysłów, że przecież nie było wybuchu. Gdyby trafiła ich obrona przeciwlotnicza, odpadnięcie ogona wiązałoby się z eksplozją, z ogniem, z odłamkami. Wyglądało na to, że ogon ich transportowca po prostu ... odpadł.

- Selby, Boone i Collins – dowódca wydawał szybie rozkazy. – Na szpicę.

Wskazał ręką kierunek na lewo od miejsca, gdzie spadła maszyna.

- Nicker, Thomson i Kattel – wy pilnujecie nam tyłków. Reszta – brać sprzęt i rannych i spieprzamy stąd! Żółtki pewnie słyszeli nas w całym archipelagu.

Deszcz rozbijał się na hełmach, zalewał twarze, zmywał z nich krew. Otrząsnęli się, byli gotowi do drogi. W końcu stanowili elitę swoich

Zdążyli odejść tylko kawałek, kiedy z miejsca, w którym zniknął samolot dało się słyszeć potężną eksplozję i ciemności rozświetliła pomarańczowa kula ognia.

- Go1 Go! – ponaglał dowódca swoich ludzi do wysiłku.

Rozjaśniało się.





GRUPA „JEŃCY”


Piasek był zimny, oni przemoknięci i zmęczeni. Wypatrywali oczy w otaczającą ich ciemność. Nie widzieli niczego. Ze względu na monsun niewiele też byli w stanie usłyszeć. Węch zdominował odór słonej wody, zimny zapach morza, pierwotny i budzący irracjonalną grozę. W ustach czuli smak piachu, soli i oceanu. Z wszelkich dostępnych człowiekowi zmysłów pozostał im jedynie zmysł dotyku, ale i on zdominowało odczuwanie wilgoci i zimna.

Oddechy powróciły do normy, płuca zamiast wodą napełniły się powietrzem. Rozjaśniało się i coraz lepiej widzieli zaśmieconą ciałami i szczątkami okrętu plażę, skały i wyrzucone przez fale trupy.

Widzieli także zgarbioną sylwetkę, która chwiała się kilkanaście metrów od nich. Ujrzeli, jak kształt zbliżył się do jednego z leżących ciał, uniósł coś w rękach, opuścił.

Zamarli.

Poznali ten kształt.

Komendant Sho Fujioka. Japoński dowódca odpowiedzialny za transport więźniów. On i jego samurajska katana, którą najwyraźniej dobijał wyrzuconych przez fale jeńców.

Kształt z mieczem ruszył w stronę stłoczonych instynktownie dość blisko siebie ocalonych.

Sho szedł, zbliżał się, a wraz z nim zbliżała się śmierć.




GRUPA „KOMANDOSI”


- Stać!

Szli przez ciemną, zalewaną deszczem dżunglę. Powoli i ostrożnie. Tak, by nie tracić się z oczu.

Zwiadowcy zatrzymali się. Przykucnęli obserwując ciemną, mokrą gęstwinę wokół. Zielone piekło, nocą i w deszczu jeszcze bardziej przerażające. Dżungla dawała sposobność do ataku znienacka, a Żółtki na swoim terenie potrafili wykorzystać jak nikt atut zaskoczenia.

- Gdzie Nickel, Thomson i Kattel? – Sanders rozglądał się czujnie wokół.

Faktycznie, ich tylnej ochrony nie było. Ktoś z głównej grupy przypomniał sobie, że widział ich jeszcze kilka minut temu.

- Dobra. Selby, Blackwood i Boone, wracajcie ich szukać. Jacke i Collins, ochrona postoju. Noltan, radio, spróbuj złapać Orla 1. Reszta, ogarnąć się. Musimy poczekać, aż zrobi się jasno, znaleźć jakieś wzniesienie. Tam dokonam pomiarów i zaplanujemy dalsze działania.

Rozkazy zostały wydane.
 
Armiel jest offline