Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2012, 11:40   #18
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Doczłapał do oddziału jako ostatni. Prawie w chwili kiedy kapitan dawał już rozkaz do wymarszu. Cały był przemoczony, a manele ważyły chyba z tonę więcej niż wtedy kiedy wbijał się w nie na lotnisku. W dodatku miał zawroty głowy i chciało mu się rzygać. Nie ma co, piękny początek…
- Kapral White… - wycharczał i zgiął się w wymiotnym odruchu - …sir… melduje się… sir.
Oficer zmierzył go wzrokiem jakby dopiero co ujrzał czającego się w zaroślach wściekłego aligatora – Ja ciebie też, członie… - pomyślał White i posłusznie dołączył do szeregu kiedy tylko zmógł cisnące się do gardła torsje.
- Dobra, dupy w troki. Wymarsz! – prawie natychmiast usłyszał komendy dowódcy – Go! Go! Go! – święta racja. Nawet jeśli nie usłyszeli, to okazałe ognisko, tam, za krawędzią stoku nie pozostawiało wielu wątpliwości. Żółtki na bank wiedzieli już gdzie szukać rozbitków. Jeżeli oczywiście zakładali, że ktokolwiek zdołał uratować się z katastrofy. A nie będąc kompletnymi kretynami musieli takie założenie poczynić. Przez chwile bił się z myślami czy aby nie zameldować o skrzyni, która wyciągnęła go z samolotu, a potem ocaliła życie. W końcu mogło w niej znajdować się coś cennego. Amunicja? Prowiant? Jakoś w pierwszej chwili nie przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić zawartość, a potem… Tutaj naprawdę mogło roić się od Japońców! Sam, na wrogim terenie… Chciał jak najszybciej dołączyć do swoich, cały był poobijany i chociaż w zasadzie jeszcze niczego nie dokonał, czuł się sflogany jak koń po westernie. Nie, nie miał zamiaru wracać tam sam. Zresztą, ledwie zdążył… Ponaglania i groźne błyski w oczach kapitana szybko rozwiały wątpliwości. W sumie to troche faceta rozumiał. W jednej chwili stracił niemal połowę plutonu. Trzeba było jakoś zadbać o tych, którzy ocaleli. Tak, zamelduje kiedy nadarzy się lepsza okazja. Jak to mawiają: co nagle, to po diable. Zaabsorbowany własnymi myślami i dolegliwościami zanurzył się w las.

Ledwo lazł przez tę plątaninę zarośli, pnączy, korzeni, śliskich stromizn i rwących strumyków. A żeby tego było mało, wciąż padało i woda zdawała się ich oblepiać ze wszystkich kierunków jednocześnie. Jedyne, co pocieszało, to fakt, że w lesie wichura tak nie doskwierała. No i na razie nie było robali. Siedziały sobie pochowane pomiędzy liśćmi i pod korą drzew małe skubańce. Czekały. Głodne i niecierpliwe ich krwi. Wszystko tutaj zdawało się czaić tylko po to by wyssać z nich krew. Japońce, robale, drzewa… co ja pierniczę – zganił się w myślach. Zmęczenie marszem dawało znać o sobie. Ale nie… jakby się zastanowić?… Drzewa, cała okolica… była jakaś… dziwna… tajemnicza… mroczna… We łbie ci się polasowało od tego upadku, Beny… – przywoływał się do porządku. – Jak nic, za mocno pieprznąłeś o ziemię stary… las jak las…
- Stać! Gdzie Nickel, Thomson i Kattel? – usłyszał nagle i natychmiast udzielił mu się niepokój Sandersa. Co do kur…? Jak to nie ma? White zaczął nerwowo rozglądać się dookoła po zaroślach. Palce same kurczowo ścisnęły łoże i kolbę karabinu. Zgubili się? Komandosi? Co dopiero on, ale takie zakapiory?? Jakoś nie potrafił uwierzyć w taką wersję wydarzeń. Tutaj muszą być żółtki!! Już wiedzą. Tropią ich! Tylko dlaczego te skośnookie małpy nie zrobili zasadzki i nie wystrzelali ich wszystkich? Ha! Pewnie było ich zbyt mało. Patrol? Trzech? Czterech popaprańców? Tak, zdecydowanie tak musiało być. Szli cichcem ich śladem i kiedy nadarzyła się okazja… po cichu… tylko, że w takiej sytuacji!!.... Selby, Blackwood i Boone… oni szli pod nóż zaczajonych gdzieś za nimi japońskich skurwieli!!!.... Nie, spokojnie… nie panikuj Beny… – przycupnięty przy pniu drzewa White próbował uspokoić się pozytywnymi myślami i serią głębokich wdechów – …w końcu to twarde herbatniki… nic im nie grozi…. Tamci pewnie też zamarudzili, żeby się odlać, albo co… Szlag by to wszystko trafił! Pieprzony major „Koński zad” Potter! Pieprzona wyspa! Jak tylko wydostanie się cało z tej przeklętej skały, natychmiast zadzwoni do wuja na Malaite. I niech go wyciąga z tego gówna jak najprędzej…
 
Bogdan jest offline