Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2012, 13:06   #25
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
Nie był zbyt wierzący, w tej chwili miał jednak ochotę dziękować Bogu, bogom, bożkom i całej reszcie, o której słyszał w trakcie swojego życia.

Dziękowałby za to, że choć na wojnie nie spędził tak wiele czasu jak inni. To okres ten był wystarczający, by jego ciało nauczyło się interpretować rozkaz przełożonego jako odruch bezwarunkowy. Dlatego nieważne jak awaryjne lądowanie i ciągnący się po nim dramat, nie wstrząsnęłyby Blackwoodem. Wystarczyła jedna prosta komenda, a zdenerwowanie choć faktycznie nadal czaiło się gdzieś w najciemniejszych zakamarkach jego umysłu. Zostało skutecznie stłumione przez krzyki Sandersa.

Niestety nie na długo.

Jacob nie miał wystarczająco czasu na sprawdzenie stanu rannych. Dlatego od razu skupił się na Viggonie, którego Monk zdołał wydostać z wraku. Na szczęście z ocalałych, raptem kilku odniosło poważniejsze obrażenia. Dla tych natomiast nie mógł w tych okolicznościach zrobić więcej poza założeniem kilku opatrunków.

Nie miał zamiaru z nikim się licytować, ale naprawdę uważał swoją pracę za najgorszą. Ostatecznie był żołnierzem jak pozostali, walczył więc ramię w ramię ze wszystkimi, których widział teraz wokół siebie. Moment pojawienia się tuż obok poszkodowanego należał jednak tylko do niego. Krótka chwila kiedy jego osoba wznieca jeszcze iskrę nadziei w oczach rannych. Niedługo potem następna kiedy zaczyna rozumieć, że w tych warunkach nie może mu pomóc i pozostaje zrobić już tylko jedno. Zdeptać tą iskrę. Przykryć ją szczelnie pod grubą warstwą morfiny i innych środków przeciwbólowych. Na początku czuje się wtedy jakby coś wyszarpało z wnętrza człowieka kawałek duszy. To dobry ból, przerażający, lecz dobry. Potem nie czuje się już niczego.

Otoczenie nie pomagało. W dżungli czuł się jakby znalazł się w trzewiach żyjącej bestii. Wszechobecne wilgoć i ciemności. No i fakt, że absolutnie wszystko zdawało się tu poruszać w jednym potwornym rytmie. Jeden podmuch wiatru i cały świat zaczynał falować. Wszystkiego co wiedział o przetrwaniu w dziczy, nauczył się na pustyni. Potrzebował więc dłuższej chwili, by w ogóle odnaleźć się pośród tego bezkresu. Dopiero wtedy przypomniał sobie podstawy. To, że dzicz rządzi się swoimi własnymi prawami i jedynym sposobem na przetrwanie jest ich przestrzeganie. W dzikich odstępach łatwo znaleźć śmierć, ale w całej swej surowości i okrucieństwie, nawet dżungla musi skrywać jakieś nagrody. Musiał tylko otworzyć oczy i postawić sobie jeden prosty cel - przetrwać. Wielokrotnie to wszystko czego trzeba, by pozostać przy życiu.

Wtedy też Sanders ponownie dał o sobie znać. Prawdopodobnie nieumyślnie przypominając sanitariuszowi o jeszcze jednym zagrożeniu - Japończykach. Do tej pory jego myśli zdominowały te o katastrofie, rannych i samej dżungli. Niemal całkowicie zapomniał więc, że w każdej chwili mogą trafić na patrol. Kto wie, być może już się tak stało. W tych warunkach łatwo było zabłądzić, ale to byłoby przecież zbyt wygodne wytłumaczenie.

- Sir, yes, Sir - wypowiedział spokojnym głosem po rozkazie, który wydał Selby. Chwilę później pojawiając się po wskazanej przez niego stronie.

Uważnie obserwował otoczenie i co do joty wypełniał wszelkie polecenia sierżanta. O dziwo w żołnierskiej rutynie znalazł sposób na odsunięcie rozmyślań o losie zaginionych na dalszy plan. W tym i pistolecie trzymanym w dłoniach.
 
Cas jest offline