Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2012, 20:52   #8
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
***
Velprintalar, Twierdza Zielonej Pani

***

- Witaj, bracie Nuka. Opat mówił, że masz coś co mam przekazać Corrikowi - powiedział Sareth wchodząc do świątynnego młyna. Młyn, jak to młyn pełen był worków z nawozem i narzędzi potrzebnych na roli, przez co też dziennie przewalało się tam sporo osób, zaś brat Nuka starał się to wszystko koordynować i w miarę zapamiętywać co, komu wydaje (nie żeby zdarzały się w kościele przypadki kradzieży) i co przyjmuje z powrotem. Kompozycja zapachowa różnego rodzaju nawozów w dużej części fundowanych przez miasto co prawda nie wypadała korzystnie, jednak stali mieszkańcy świątyni i okolicznej jej infrastruktury już dawno zdążyli przyzwyczaić się do charakterystycznego swądu przypominającego coś między mokrą ziemią, a wysuszonymi ziołami. Nuka w momencie, w którym wszedł do środka Sareth segregował kupkę narzędzi rozdzielając je na różne ich rodzaje, co pomóc miało pewnie w czasie ich potrzeby. On sam był w wieku dość zaawansowanym jak na pracującego na roli mnicha, bo niedawno strzeliła mu sześćdziesiątka. Mylił się jednak ten, który sądził że dano mu stanowisko w młynie ze względu na słaby kręgosłup. Brat był krzepki i zwinny, a i pewnie niejednemu dwudziestolatkowi spuściłby łomot bez większego problemu. Nad powoli rosnącym brzuchem ciągle widoczna była silna klatka, ramiona i ręce pamiętające jeszcze jak trzymać broń. Twardy podbródek zaś mówił o pełnej bijatyk przeszłości duchownego, teraz pokryty już siwą szczeciną maskującą niektóre blizny po rozcięciach i uderzeniach.


- Um... Tak jest, oczywiście że tak - odpowiedział szukając czegoś po kieszeniach. Po kilku sekundach wyciągnał z nich dwie złote monety na srebrnych łańcuszkach.
- Trzymaj, opat dał mi je wczoraj żebym przekazał je naszemu wspólnemu przyjacielowi, Corrikowi, ale zwyczajnie nie będę mieć dziś czasu ich dostarczyć. Sam rozumiesz zaczęły się zbiory i teraz potrzebny jestem tutaj właściwie od rana, do zmierzchu. Poza tym dobrze ci zrobi spacer poza mury, młody człowiek jak ty nie powinien marnować życia na pomaganie nam, reliktom przeszłości przy pietruszce - odrzekł wybuchając śmiechem, jednocześnie zaś uciekając wspomnieniami gdzieś, do lat swojej młodości kiedy i on pałętał się po ulicach szukając zaczepki. Na odchodne rzucił jeszcze Panowi Poranka, stojąc do niego już plecami i odkładając kilka uszkodzonych cepów na bok.
- Aha zapomniałbym, Corrik będzie w tawernie Pod Paladynem około popołudnia. Prosił żebyś przyszedł w miarę punktualnie i szczerze mówiąc, znając życie pewnie będzie miał do ciebie jakiś inny interes...
Generalnie rzecz biorąc Sareth miał cały dzień dla siebie, do popołudnia było jeszcze dużo czasu, o czym świadczyła dość niska jeszcze pozycja słońca na niebie.
- Sareth! Nie powinienem tego mówić, ale skoro Corrik prosił osobiście o ciebie jako osobę dostarczającą przesyłkę to weź ze sobą wszystko, co może przydać się w podróży. W młodszych czasach ja sam często wypełniałem zlecenia od niego i... To twoje życie, ale jeżeli chcesz żeby działo się w nim coś ciekawego, zwyczajnie na wszelki wypadek weź ze sobą ekwipunek - krzyknął mu jeszcze mnich w drzwiach. Nowina ta zaskoczyła młodego kapłana, czy on na pewno tego chciał? W sensie tak sobie powtarzał od dawna, ale niespodziewana nowina powiedzmy, że wywaliła jego dzień do góry nogami. Miał jeszcze kilka godzin na podjęcie decyzji i zapewne musiał sporo przemyśleć. Tak czy siak, wychodząc będzie musiał zdecydować czy idzie w pełnym rynsztunku i da się ponieść chwili, czy zrezygnuje już teraz, wybierając spokojne życie na polu i codzienne pomaganie mnichom w zbiorach.

***
Velprintalar, Dom Czterech Księżyców

***

Rycerz wyczekał tylko chwili, w której najemnik odwróci się od niego żeby móc zadać czysto cios. Co prawda było to mało po rycersku, ale zdawał sobie również sprawę z tego, że mężczyzna miał w pewnym sensie zakładniczkę i gdyby mu odbiło w pijackim widzie, mógłby ją skrzywdzić. Wykonał więc krok za natrętem i spokojnie wymierzając, trafił zaraz nad płytkami pancerza noszonego przez miecznika. Ręczna argumentacja wsparta metalowym okuciem dłoni Stragosa definitywnie przechyliła szalę ciężaru dnia dzisiejszego i natychmiastowo wysłała najemnika w objęcia Morfeusza przynajmniej na kilka godzin, zanim wytrzeźwieje. Paladyn teraz dopiero miał okazję w pełni przyjrzeć się byłemu, potencjalnemu adwersarzowi i chyba ucieszył się, że załatwił sprawę dość polubownie. Ewentualny pojedynek mógłby odbić się negatywnie na zdrowiu i ewentualnej ilości krwi w ciele adeptek. Co prawda umięśnienia i siły mężczyźnie pewnie odmówić nie można było, ale Stragosa bardziej martwił słusznych rozmiarów półtorak wiszący na plecach żołnierza. Uderzenie takiego ostrza mogło nieuzbrojonego człowieka bez problemu przeciąć na pół, zaś jeżeli tamten potrafił się takim kawałem żelaza posługiwać... Cóż, mógł stanowić faktycznie problem w murach świątyni, całe szczęście już nie teraz. Profilaktycznie Stragos odpiął kaburę z ostrzem z torsu najemnika i przeszukał go na wszelki wypadek schowanej innej broni, miecz odrzucił chwilowo na bok i właściwie pozostała już tylko kwestia co z nim zrobić zanim wstanie, gdy przez westchnienia i szepty adeptek przedarł się znajomy rycerzowi głos.
- Stragosie, widzę że jak zwykle masz świetne wyczucie czasu. Ciałem się nie przejmuj, może tylko zabierz stąd ten miecz, w międzyczasie posłałam kilka adeptem po przebywające w pobliżu kapłanki, one już będą wiedziały co zrobić dalej, póki co wejdź do środka - powiedziała główna kapłanka Selune świątyni w Velprintalarze. Nelyna Lavael, bo tak się rzeczywiście nazywała, piastowała swój urząd przynajmniej od kilkudziesięciu lat, a niektórzy mówili nawet, że ponad sto.


Urody odmówić jej nie można było, bo jak większość elfek w ludzkich gustach uchodziła za piękność. Długie, zadbane włosy koloru blond spływały kaskadami po jej śniadej skórze przeplatając się z charakterystycznym tatuażem wykonanym w podobny sposób, co sam przybytek Selune, czyli świecącym w świetle księżyca. Kobieta preferowała odsłaniające sporo ciała, lekkie i zwiewne suknie w jasnych kolorach, kontrastujących z dość ciemnym jak na elfa umaszczeniem skóry. Stragos bez słowa udał się za kapłanką do środka świątyni, mijając stadko ciągle zaaferowanych wydarzeniem adeptek. Oboje minęli główny ołtarz, piękny pomnik poświęcony bogini księżyca i rzędy ław w których modlili się wierni. Służka boża minęła podest na którym zazwyczaj stała podczas większych świąt i skierowała się na tył budynku, gdzie pokoje miały adeptki, kapłanki oraz ona sama. Kilka młodszych kapłanek widząc głowę kościoła w Velprintalarze ukłoniło się nisko, za moment powtarzając ten sam gest w stronę Stragosa. Po kilku minutach wspinaczki po krętych schodach oboje znaleźli się na górnym piętrze świątyni, gdzie kwaterę miała Nelyna Lavael. Paladyn bywał już tutaj nie raz, gdyż w tym miejscu główna kapłanka przyjmowała osoby, co do których miała sprawy tajne i zazwyczaj poufne, nierzadko związane z bezpieczeństwem miasta.
- Stragosie, przepraszam cię za pośpiech i organizację tego wszystkiego... Jak to wy ludzie mówicie, na ostatnią chwilę, jednak o wszystkim sama dowiedziałam się dopiero wczoraj w nocy - zaczęła kapłanka siadając przy jednym ze stolików i zapraszając do tego samego paladyna.
- Wiem niewiele więcej niż ty, ale skontaktowali się ze mną Harfiarze i poprosili o najlepszego i najbardziej zaufanego mi człowieka. Jedyne czego dowiedziałam się od posłańca, to że chodzi o bezpieczeństwo kraju i że spotkanie, na które powinieneś się udać odbędzie się Pod Szmaragdowym Gryfem równo ze zmrokiem. Przepraszam jeszcze raz, to takie nagłe... Ale słysząc najbardziej zaufana osoba pomyślałam od razu o tobie, nie proszę cię o udanie się na misję samobójczą. Proszę cię jedynie, byś pojawił się w na piętrze tawerny i sam zdecydował, czy chcesz się w to wszystko mieszać.

***
Velprintalar, Centrum Miasta

***

Nie bez większego trudu Claudia w końcu wspięła się po murku. Co prawda ściana do najczystszych nie należała i kobieta oczywiście odczuła to na swoich dłoniach, ale jak to się mówi, cel uświęca środki. Będąc już na dachu przeklinała wszystkich bogów, a już najbardziej mężczyznę zmuszającego ją do takiego spaceru. Ów złodziej siedział na kalenicy kilka domów dalej i o ile nie wyglądał na kogoś, komu się spieszy najwyraźniej nie mając zamiaru się stamtąd ruszać, tak czarodziejce pozostawał ciągle problem - jak się do niego dostać? Kobieta-kot to z niej nigdy nie będzie, ale nie bardzo widziała inne wyjścia. Dość pokracznie, przynajmniej w oczach wygimnastykowanego złodzieja, zaczęła przełazić z dachu na dach, przechodząc po ścianach i okapach okolicznych domostw. Kilka razy była pewna, że zaraz zleci i już miotała w myślach błyskawicami, gdy udawało się jej jednak utrzymać równowagę. Co prawda spodziewała się tego (i póki co nie miała innego pomysłu oprócz spalenia delikwenta żywcem) i brnęła w to bagno jeszcze bardziej, mężczyzna zaś widząc ją kilka metrów od siebie wstał i przeskoczył na drugą połać dachu, po chwili całkowicie znikając. Ze względu na cenzurę, to co ewentualnie mogło dziać się w głowie Claudii pozostawimy jej samej, aczkolwiek dawka wszelkiej maści kurw i męskich genitaliów spotęgowały się w chwili, w której poczuła dotyk na wysokości swoich kostek, a zaraz potem mocne szarpnięcie w dół.

Zanim czarodziejka zdołała cokolwiek powiedzieć, wyczarować albo chociaż zrobić widziała tylko jak rynna śmignęła jej przed oczami, a może sekundę później łupnęła plecami o ziemię, kolejną chwilę walcząc o chociaż odrobinę powietrza. Oddech Claudii powoli się normował, zaś pulsujący ból w klatce piersiowej potęgował tylko uczucie gniewu i chęci spalenia czegokolwiek. Ku jej zdziwieniu, zamiast nieba przed oczami pojawił się jej ten sam mężczyzna, którego od kilkunastu już minut ścigała (bezskutecznie zresztą).
- Wybacz to wszystko, ale musiałem upewnić się że faktycznie zależy ci na tej informacji - powiedział, upuszczając obok rudzielca papierek i dwie sakiewki brzęczące znajdującymi się wewnątrz monetami.
- To premia za to, że chciało ci się mnie ścigać. Twój kontakt nie ma poszukiwanej przez ciebie informacji... Ani żadnej innej, wczoraj straż miejska go aresztowała. Inna rzecz, że właściwie nigdy jej nie posiadał, wiedział tyle co i ty... Że przedmiot, którego szukasz przebywa gdzieś w Thay. Ja z drugiej strony, to co innego, ale jeżeli chcesz dowiedzieć się czegokolwiek, przyjdź na piętro Szmaragdowego Gryfa wieczorem. Spotkasz tam kilku innych najemników i agentów Velprintalaru, po prostu gdy temat zejdzie na kwestię zapłaty, powiesz czego chcesz. Zgadzasz się? - Zapytał mężczyzna w kapturza łapiąc Claudię za rękę i podnosząc do pionu, po czym znikając za rogiem pobliskiego budynku. No cóż, co najmniej dziwne było to spotkanie...

***
Velprintalar, Okolice Pałacu Simbul

***

Ragnar rozmasowując sobie bark (ten zdrowy) udał się w kierunku miasta za mężczyzną, który widać aż prosił się o bycie zauważonym i śledzonym. Oboje minęli bramę prowadzącą na wgórze, gdzie znajdował się pałac, nieznajomy celowo trzymał odległość około sześciu metrów od strażnika, ten zaś z powodów rasowych (i nieco innych, już mniej ludzkich) nie był w stanie owego dystansu zmniejszyć. Nie było to jednak tak, że mężczyzna starał się ogon zgubić, raczej co jakiś czas odwracał się za plecy sprawdzić, czy krasnolud jeszcze za nim idzie. Dość szybkim krokiem minęli plac prowadzący do twierdzy Griffonheight, przepychając się przez dziesiątki ludzi, elfów i półelfów krzątających się po improwizowanym targowisku, które zapewne zostanie rozgonione wraz z pierwszym porannym patrolem. Oboje minęli Dom Czterech Księżyców, po czym nieznajomy skręcił w uliczkę prowadzącą gdzieś na podwórza domów. Ragnar nie zamierzał oczywiście odpuszczać i wszedł za nim mijając jakąś bandę smarkaczy bawiącą się w berka, po czym musiał stoczyć pojedynek z rozwieszonym po całej szerokości ulicy praniem. Na jego szczęście była to ślepa uliczka i poza ścianami, dachami i tym podobnym rozwiązaniem nowy kolega krasnoluda nie miał już gdzie iść. Ku zdziwieniu (a może i nie, bo od początku wiadome było że człowiek po prostu nie chciał mieć świadków) strażnika mężczyzna stanął i skinął gestem dłoni topornikowi, by do niego podszedł pokazując jednocześnie puste dłonie, znak że nie szuka w żaden sposób zwady.

Pierwsze co zdziwiło Ragnara to gest człowieka, gdyż ten mając go już przed sobą zwyczajnie zasalutował zdejmując wpierw beret z głowy. Później po prostu podał mu dłoń (o ile rudobrody uścisk w ogóle odwzajemnił) i odezwał się jako pierwszy, jeszcze zanim krasnal zaczął wykładać mu piękno mowy jego ziomków z podkreśleniem bogatego wachlarza przekleństw i innych obelg.
- Ragnar Flammestein, na Maskę byliście poza zamkiem w chwili incydentu. Niestety większość zaufanych nam osób jest uwięziona wewnątrz w kopule, na którą sami chwilę temu wpadliście. Mówiąc większość mam na myśli kapitana straży, podopiecznych Simbul, jej straż a i sama królowa podobno zapadła w śpiączkę, jednak dalszych szczegółów nie przedstawiono nawet mnie - zrobił przerwę grzebiąc w wewnętrznej stronie płaszcza, z której wyciągnął po chwili glejt z podpisem Nerrola Hamastyra stwierdzający, że on, Livius Quietcloak jest agentem w służbie Simbul i jednym z czołowych jej szpiegów, oczywiście wszystko z wymaganymi pieczęciami.
- Tak jak stwierdza glejt, Livius Quietcloak, agent w służbie koronie i jeden z członków wywiadu, któremu powierzono zebranie, jak to ująć... Zespołu kryzysowego. Chodzi mniej więcej o to, że bez magii Simbul nikt nie jest w stanie zdjąć magicznych osłon z pałacu, co zostawia nas praktycznie bez dowództwa. Reszta agentów staje na głowie w poszukiwaniu artefaktu pozostawionego przez Panią na taki właśnie wypadek, jednak podejrzewamy że ten będzie dobrze pilnowany... I dlatego oboje się tutaj znaleźliśmy. Ja sam wiem niewiele więcej, jeżeli jednak służba nie jest wam panie obojętna, udajcie się do Szmaragdowego Gryfa, tam na piętrze zorganizowaliśmy z kilkoma agentami spotkanie dla pozyskanych do tego zadania osób - zakończył zdanie, czekając na ewentualne pytania ze strony krasnoluda. Rudobrody zdecydowanie nie tak planował spędzić dzień, ale czego nie robi się dla miasta, kraju i Simbul przede wszystkim?

***
Velprintalar, Twierdza Griffonheight

***

- Artemis Zeu, złóż broń i poddaj się bez rozlewu niepotrzebnej krwi. Jesteś oskarżony o zdradę Aglarondu na rzecz Thay i przemyt informacji wojennych. Jeżeli oddasz się w ręce władz bez walki weźmiemy to pod uwagę podczas przesłuchań i ogłaszania wyroku - powiedział już w drzwiach starszy porucznik do siedzącego wewnątrz pokoju mężczyzny. Oprócz niego nie było w komnacie nikogo, wszyscy niżsi stopniem od porucznika wyszli już dawno na poranną musztrę, co sprawiało że pora była najlepsza do ewentualnego aresztowania. Zaraz za Drodthem weszło dwóch zbrojnych zebranych po drodze, mężczyźni byli żołnierzami stopnia kaprala i oboje rozstawili się po flankach trzymając włócznie w gotowości. Sam Artemis Zeu był człowiekiem postury przynajmniej byka, zachodzić wręcz można było w głowę czy wśród przodków nie miał jakiegoś minotaura, a przynajmniej półdemona, po którym mógł odziedziczyć sylwetkę i umięśnienie. Mierzył sobie ponad dwa metry wzrostu, zaś złośliwi mogliby powiedzieć, że drugie tyle miał w barach. Cerę miał bladą jak ściana, bez jakichkolwiek skaz w postaci blizn, miał jedynie kilka prześwitujących żyłek w okolicach brązowych oczu. Tłuste, czarne włosy miał ulizane do tyłu w taki sposób, by te nie przeszkadzały mu w walce opadając na czoło. Potężne cielsko zakute było w czarną zbroję udekorowaną kolcami i zadziorami w taki sposób, że osoba próbująca wejść z nim w zwarcie mogła zapamiętać swój błąd do końca krótkiego życia. W pierwszej chwili strażnik chwycił za powieszony niedaleko korbacz i zakręcił nim młynka, jakby sprawdzając czy się nada. Pomocnicy Drodtha stanęli po obu jego flankach odgradzając go starszego porucznika dwoma metrami włóczni. Sam Kingslayer położył dłoń na rękojeści miecza i pozwolił wejść za sobą jeszcze jednej osobie, drobnemu rudzielcowi mającemu na sobie insygnia sił specjalnych i co gorsza, reputację bezwzględnej zabójczyni, jednoosobowego plutonu egzekucyjnego.
- Artemis, doskonale wiesz że to nie musi się tak skończyć...


Kolos przez chwilę bił się z myślami, knykcie ściskające korbacz automatycznie mu pobielały i można powiedzieć, że dopiero obecność Erianne przeważyła szalę niezdecydowania.
- Poruczniku, zdajesz sobie sprawę, że jeżeli nie zginę tu to w domu i tak zostanę poddany torturom i zgładzony? - Zapytał, opuszczając broń w dół.
- Zdaję sobie, dlatego jako twój przełożony postaram się dać ci ochronę w twojej celi, oczywiście pod warunkiem że informacje, które przekazywałeś nie były szkodliwe dla państwa.
- Nie, przekazywałem tylko minimum potrzebne, żeby nie dostać rozkazu powrotu do Thay.
- Erianne, jak widać jednak się myliłem i obejdzie się bez rozlewu krwi. Poczekasz chwilkę na zewnątrz? -
Zapytał porucznik, chociaż kobieta usłyszała w tym raczej polecenie.

Po kilkunastu minutach olbrzym już bez broni i zbroi wyszedł w eskorcie dwóch strażników, za nimi zaś wyszedł starszy porucznik Drodth Kingslayer.
- Wybacz szopkę, ale nie to było powodem wezwania cię tutaj. Musiałem po prostu mieć wymówkę, muszę zachować tajemnicę i wzywanie tutaj członka sił specjalnych od tak, na pogaduchę może wzbudzić zbyt wiele pytań - przerwał, rozglądając się czy aby są sami w korytarzu - Erianne, jeżeli to co dostałem dzięki komunikacji magicznej jest prawdziwe, a przekazał mi to sam kapitan Seawind, to Simbul zapadła w śpiączkę i automatycznie odcięła cały pałac od reszty świata. Zbyt wiele sam nie wiem, dostałem po prostu polecenie zwerbowania kogoś zaradnego i zaufanego, chodź do mnie do biura, tam postaram się odpowiedzieć ci na ewentualne pytania - powiedział, przepuszczając kobietę w drzwiach.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline