Z okazji postoju pomógł podopiecznemu, którego przydzielił mu podczas pośpiesznej selekcji Blackwood, osunąć się bezpiecznie pod drzewo. Sam z ulgą posadził tyłek tuż obok.
Biodro udało się szybko rozchodzić. Gorzej że – tak jak cała reszta marszowego aparatu – starczać musiało teraz na półtora mniej więcej chłopa. Bo choć ranny przebierał od biedy nogami, to z utrzymaniem się na nich miał poważny problem. A nawet bez gratów, które postradał w katastrofie, ważył niemało. Uwieszony na Summersie w najlepszym pijackim stylu, mocno utrudniał przedzieranie się przez nierówną, zlaną wodą i bardzo zarośniętą ciemność. Ale od czego w końcu są kumple z oddziału...
Odsapnąwszy nieco, przysunął sobie liść wielkości talerza i spił z niego kilka łyków deszczówki. Przy takiej pogodzie równie dobrze mógłby posiedzieć parę chwil z otwartymi ustami, ale byłoby to niewybaczalne marnotrawstwo czasu. Dopóki okoliczności – a zwłaszcza kapitan – nie wymagały od niego żadnej konkretnej aktywności, wolał wysupłać z kieszeni bluzy zmaltretowaną paczkę i, korzystając z osłony pnia oraz postękującego towarzysza, podjąć wyzwanie. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się następna okazja.
Przede wszystkim musiał zmierzyć się z natarczywością aury, ale dobrze wiedział, że nawet w takiej nawałnicy każdy nieupilnowany błysk może przyciągnąć niepożądane spojrzenia. Tym troskliwiej ukrył w dłoniach zapalniczkę, odgradzając się od nieprzychylnej rzeczywistości ramieniem, barkiem i okapem hełmu.
Po kilku stłumionych zgrzytnięciach w niewygodnej, pokutnej bez mała pozycji, dostąpił łaski nikotynowego bożka i odprężył się wyraźnie. Dymem w takich warunkach nie musiał się martwić, a chować papierosa w dłoni jak zestrachany uczniak potrafił na Pacyfiku każdy, kto nie chciał się odzwyczajać. Od palenia albo oddychania.
Zaciągnął się z satysfakcją, po czym przypalił sprawnie także dla siebie i poczęstował wreszcie rannego, zapewniając, że jak Blackjack wróci, da mu coś mocniejszego.
Potem oddał się bezczynności, to wodząc spojrzeniem po chaszczach w ramach koleżeńskiego wspomożenia wartowników, to znów zerkając współczująco na mordującego się z radiem Postmana. Od czasu do czasu sprawdzał też, czy nowy nabytek jeszcze się trzyma. Kapral nie kapral, na oko wcale nie wydawał się starszy, a już na pewno nie bardziej obyty z dżunglą. Właściwie mógłby chłopakowi z miejsca zaoferować pokrzepiającą fajeczkę. Ale że nie chciało mu się akurat testować niczyjej tolerancji na poufałość, wolał cierpliwie zaczekać na jego ruch.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 01-04-2012 o 21:59.
|