Jakiś drapieżnik. Albo małpa. Tak, raczej małpa. Zwierzęta te były bardzo popularne w Chinach, stąd Zebulon wiedział, że potrafiły wydawać zdumiewające odgłosy.
Albo przeszkadzajka - gwizdek, kołatka, instrument muzyczny. Używały takich uliczne gangi Szanghaju. Bandyci z Wyspy Szarego Smoka mieli olbrzymie muszle, z których po zadęciu wydobywał się nieludzki dźwięk, mącący w głowie. Ale nawet zwykła gwiżdżąca strzała potrafiła na chwilę rozproszyć żołnierza na patrolu – a brak tej chwili zwykle wystarczał bandytom, by zniwelować szybkość użycia broni palnej i broni białej. Zeb kiedyś bezmyślnie stracił w ten sposób chwilę i otrzymał za to brzydką bliznę na barku – trzy centymetry wyżej i lekki toporek do miotania trafił by go w kręgi na karku, nie w mięśnie. Nauczony tym doświadczeniem, nie dawał się łatwo rozproszyć.
Na znak dowódcy Collins przypadł do ziemi, tak, by dać operatorowi BARa czyste pole ostrzału. Nikt mu jednak nie pozwolił zejść z posterunku – nadal więc znajdował się pomiędzy dżunglą a pozostałymi żołnierzami. Skulił się, nogi ugięte w kolanach spoczywały pewnie na ziemi. Być może siła ich mięśni będzie wkrótce potrzebna, by błyskawicznie zmienić miejsce. Gdyby to coś zaatakowało, planował rzucić się w bok i na plecy, prowadząc jednocześnie ogień z pistoletu. Błotnisty teren oznaczał mniejszy ból przy szorowaniu o ziemię podczas takiego ślizgu. Po raz pierwszy pomyślał o deszczu z wdzięcznością.
Lustrował uważnie miejsce, z którego dobiegł skrzek, ale starał się także być świadomym ruchu na peryferiach pola widzenia . Jeżeli były to drapieżniki polujące w grupie, mogły to robić jak wilki – jeden odciągał uwagę, drugi atakował z flanki, odskok i od nowa. A przeraźliwy odgłos był wydany, by skruszyć morale żołnierzy, by któryś z nich w panicznym odruchu uległ instynktowi ucieczki. Ponoć tak działały lwy – wzbudzały panikę wśród Murzynów, po czym atakowały uciekinierów. Zeb wiedział, że najważniejsze w tych okolicznościach jest wykonanie rozkazu – skupienie się na nim dawało poczucie sprawstwa i bezpieczeństwa.
Miał nadzieję, że łapiduch czuwa nad rannymi. Rozbici otrzymanymi obrażeniami, nawet doświadczeni komandosi mogli mieć chwilę słabości i niewłaściwie zareagować na ten dźwięk. Collins w takich sytuacjach wydawał podwładnemu rozkaz wyliczenia wszystkich części Garanda w każdej dostępnej wojsku wersji. Przeważnie starczało, żeby się uspokoił, albo przynajmniej nie biegał spanikowany i nie wchodził kolegom na linię strzału. Stara sztuczka, jeszcze z okopów Wielkiej Wojny.
Monk żałował, że nie może przypilnować swoich osłabionych psychicznie kolegów, ale rozkaz jest rozkaz. Dowódca decyduje, jakie Zeb będzie miał karty na ręce, i nawet jeżeli dostanie blotki, to jego w tym głowa, jak ich użyć, by pobić pokera.
Ostatnio edytowane przez Reinhard : 02-04-2012 o 23:10.
|