Jak na razie jesteś na dobrej drodze do "odkupienia". Mów dalej to może rzeczywiście nie damy ci zdechnąć - rzekł Anthony, wycierając krew ze szpady o jego koszulę, by potem schować ją do pochwy. Choć nie dawał tego po sobie poznać to walka wprawiła go w dobry nastrój. Gdyby jeszcze walczył z Iberyjczykami, na królewskim okręcie, a nie z kalekimi piratami w zabitej dechami dziurze... - Nie myśl sobie, że te bandaże są po to by cię uratować. Po prostu nie chcemy byś zdechł podczas przesłuchania... - Rzucił do jednookiego, w czasie gdy Robert go opatrywał. Robinson nie spodziewał się takich umiejętności po szlachcicu. Nie sądził, że jakikolwiek szlachetnie urodzony posiada umiejętności, dzięki którym może w jakiś sposób pomagać innym (prócz miłościwego króla, oczywiście). Nadal nie darzył de Marsac'a zbytnią sympatią, ale zaakceptował go jako członka drużyny.
Gdy szlachcic skończył opatrywać jeńca Anthony przykucnął przy nim i kontynuował przesłuchanie. - Jaka baba? Ilu was jest? Gdzie jest wasz statek? Gdzie koloniści? - Anthony miał wiele pytań. I nie miał oporów by posunąć się do przemocy by zdobyć na nie odpowiedź... |