Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2012, 03:17   #2
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Francis stał przy oknie i wpatrywał się w spowite mrokiem miasto. Mimo, że minęły dwa lata odkąd przybył tutaj z Montrealu, San Francisco nadal było dla niego metropolią dziką i nieznaną. Czuł się często jak dziecko we mgle. Dziecko Nocy, owszem, ale nadal błądzące we mgle. Tęsknił. Nie, nie za Montrealem czy Kanadą. Nawet nie za odległym Londynem, czy jego ojczystym Mediolanem. Tęsknił za władzą i wpływami, luksusami z nich płynącymi. Był Ventrue, stworzonym do wszystkich tych rzeczy. Jedynym, co jak dotąd osiągnął w San Francisco, było przejęcie tego uroczego apartamentu. Jego podstarzała była właścicielka posiadała niezwykły talent do owijania sobie wokół palca mężczyzn nie tylko bogatych i wpływowych, ale również skłonnych do zawałów. Jej konto, jak Kainita dowiedział się, obfitowało w wiele zer, co przyniosło spokój jego sumieniu. Jeśli jednak czyniłoby mu ono wyrzuty, jedno spojrzenie na apartament skutecznie by je uciszyło. Przestronne i bogato ozdobione, ulokowane w jednym z apartamentowców, z pięknym widokiem na nocne miasto, stanowiło kwintesencję wszystko, co Ventrue sobie cenił.
Z zamyślenia wyrwała go cisza, jaka nastąpiła po zakręceniu prysznica. Najwyższy czas, pomyślał i odwrócił się tyłem do nocnej panoramy. Jego wzrok spoczął na mężczyźnie wchodzącym do sypialni, energicznie wycierającym włosy puchatym ręcznikiem. Jean d'Amaury, jedna z nielicznych pamiątek, które zabrał ze sobą, opuszczając Kanadę. Młody Francuz stanowił jego całkowite przeciwieństwo. Niewiele od Włocha wyższy, jednak o wiele bardziej od niego muskularny i silniejszy. Blond loki i błękitne oczy, nieraz doprowadzały Francisa do wniosku, że gdyby spędził trochę czasu badając jego pochodzenie, znalazłby dowód na to, że jego ghul posiada w sobie Skandynawską krew. Gdy Jean odrzucił ręcznik na bok i napotkał spojrzenie Kainity, uśmiechnął się lekko. Włoch odwzajemnił uśmiech i wskazał rozłożone na łóżku ubrania, które przygotował dla swego towarzysza. Jednak zanim dane było mu się ubrać, Francis zagrodził mu drogę i podwinął swój rękaw, unosząc nadgarstek do ust. Czując smak krwi, zaoferował ją Francuzowi, jednocześnie unosząc jego dłoń, wgryzając się w nią. Gdy oboje byli nasyceni, a ich rany zasklepione, Jean pospiesznie ubrał się i razem opuścili apartament, zjeżdżając windą do garażu. Oboje wygodnie usadowieni w samochodzie, wyjechali z budynku w ciemną noc.

~*~

Jean prowadził, jak zawsze. Francis nigdy nie polubił jazdy samochodem, zdając się na swego wiernego towarzysza w kwestiach poruszania się po mieście. On sam wolał podziwiać widoki za oknem, jakkolwiek nudne i nijakie by nie były. Mijając jeden ze spalonych budynków, Ventrue skrzywił się i odezwał:
- Nie rozumiem, jak Książę może pozwalać na taki nieład i burdel w całym mieście. - Kainita nie był jedynym, który słyszał o tych wszystkich przypadkach nieposzanowania prawa, ale był przekonany że był jedynym, który się nimi przejmował.
- Zawsze nienawidziłeś wszystkiego, co nie wpasowywało się w ramy twojej utopii. Jeśli uważasz, że byłbyś lepszym Księciem, sięgnij po władzę. Le coup d'état.
- Nie jestem idiotą, by czynić z Księcia swego wroga. Ostatnie, czego w tej chwili pragnę, to powtórka z Montrealu.
Na tą odpowiedź Jean zamilkł. W Kanadzie zostawił swoją rodzinę i swoje dotychczasowe życie, zrobił to jednak z własnej woli. Nawet jeśli chciałby zostać, Francis przekonałby go do ucieczki z nim. Był do niego przywiązany, mimo że głośno by tego nie przyznał, a i zaprzeczyłby, jeśli ktoś by się spytał. Gdy przybyli do Stanów, przyjęli nowe tożsamości. Francis i Jean Italiusowie. Kainita nadal dziwił się, jak ktokolwiek wierzył w to, że są braćmi. Włoch potrafił wystarczająco dobrze mówić po angielsku z francuskim akcentem jak jego ghul, jednak różnice były widoczne. Włosy Francisa były o wiele krótsze i ciemniejsze, a jego oczy były koloru szmaragdów, a nie bezchmurnego nieba. Cóż, jakkolwiek dziwne by to nie było, ważne że spełniało swą rolę.

~*~

Gdy w końcu zajechali pod Elizjum, Francis zostawił swego towarzysza w samochodzie, kierując się w stronę wejścia. Ubrany w skrojony na miarę garnitur, ze starannie ułożonymi włosami, kroczył pewnie i dumnie, jak na Ventrue przystało. Wchodząc do środka, nie zwracał początkowo uwagi na nic i na nikogo, zajmując jak zawsze stolik w rogu. Dopiero kiedy dostał swojego ulubionego drinka, coś zwróciło jego uwagę. Uważnie zlustrował wszystkich obecnych i uniósł brwi ze zdziwienia. No, no, a to ciekawe, pomyślał, zastanawiając się, czemuż to tylko sami Spokrewnieni są dzisiaj obecni. Odpowiedź na to pytanie przyszła sama, kiedy to sam Seneszal wspiął się na scenę i przemówił.
- Witam wszystkich zgromadzonych w naszym lokalu, prowadzonym przez uroczą Ariannę de Fayet. - Wskazał gestem dłoni w stronę kobiety. - Moje drogie Dzieci, Książę potrzebuje czterech chętnych Kainitów do pomocy. Wszelakie informacje dostaniecie po zgłoszeniu się na ochotnika do naszego Opiekuna.
Francisowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Odstawił szklankę i podniósł się, swe kroki kierując w stronę stolika, przy którym siedziały owe dwie osobistości. Gdy już znalazł się obok nich, odezwał się:
- Seneszalu, zaszczyt to móc w końcu osobiście cię poznać. - Ukłonił się nieznacznie i wzrok przeniósł na Kainitkę. - I pannę, panno de Fayet. - Ujął jej dłoń i ucałował lekko, obdarzając Ariannę uśmiechem. - Żałuję jednak, że pierwsze nasze spotkanie musi odbyć się w tak niefortunnych okolicznościach. Książę może jednak liczyć na pomoc mojej skromnej osoby w rozwiązaniu wszelkich problemów, które trapią jego przepiękne miasto.
Milczeniem pominął to, czego oczekiwał w zamian. Nie były to jednak pieniądze, lecz wdzięczność nie tylko Księcia, ale i uroczej panny de Fayet, czy Seneszala Adriana. Francis musiał zdobyć reputację i uznanie wśród Spokrewnionych, jeśli miał na dłużej zostać w San Francisco, a to był tylko pierwszy z wielu kroków.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 08-04-2012 o 03:21. Powód: Format tekstu i poprawa błędów
Aro jest offline