Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2012, 22:26   #172
Qumi
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Usłyszeliście nagle jakby strzyknięcie. Starzec złamał berło na pół. Teraz jednak był otoczony jakby srebrną aurą, biła z niego moc i dostojeństwo. Boskość. Złote kanarki usiadły mu na ramionach, ale ich pióra nie były ptasie, były zrobione z czystego złota.



-Bahamut!- krzyknął czy to przerażony czy zdziwiony Erik.

Starzec uśmiechnął się, kanarki odleciały na boki a on sam zaczął jeszcze mocniej błyszczeć aż wkońcu zamienił się w obłok światła. Obłok zaczął rosnąć, zmieniać kształt aż w końcu przyjął postać wielkiego smoka. Światło zgasło - przed wami stał smoczy bóg - Bahamut. Ten, którego Tiamat zabiła wieki temu... kanarki również zaczęły rosnąć, aż w końcu przybrały postać dwunastu potężnych złotych smoków.


-Dziękuję malutcy - Bahamur wziął głęboki oddech i dmuchnął w stronę Carrica i drużyny. Wszystkie rany natychmiast się zasklepiły, a w sercach pojawił się dziwny spokój.

-Wieku temu Tiamat zabiła mnie w zdradzieckim ataku - jednak bogów ciężko zabić. Część mnie przeżyła na Abeir, w sercach żyjących tam smoków. Gdy pojawiła się czaroplaga wykorzystałem ten moment, aby uciec. Na Abeir bogowie nie mają wstępu - byłem tam bezradny. Gdy Tiamat dowiedziała się o tym użyła swoich mocy, aby mnie uwięzić w tej dolinie i wysłała swego wiernego sługę, aby mnie zabić - gdy odpowiednio urośnie w siłę. Teraz jestem jednak wolny, a wszystkie dobre smoki na Torilu będą wielbić wasze imię za ten czyn. - głos bóstwa był pełen dostojności i ciepła.

-Nie mogę wam niestety pomóc w odzyskaniu domu, którego szukacie - wiążą mnie starożytne pakty, których nie mogę złamać. Mogę wam jednak pomóc nieco. Możecie wziąć po jednej rzeczy ze skarbu sługi Tiamat. Resztę muszę zwrócić prawowitym właścicielom. Napełnię was też moim oddechem dzięki czemu wasza moc wzrośnie. - dodał.

-Długa przed wami droga i niebezpieczna, ale nagroda, która na was czeka... przechodzi wszelkie wyobrażenia. Jeśli macie pytania - pytajcie.

Mag czując w sobie boskie tchnienie przyjrzał się czarnej mazi będącej pozostałościami po smoku, zastanawiał się, przez chwilę, czy jest to potrzebne jakiemuś magowi, albo alchemikowi, ale nie znalazł zastosowania dla smoczej mazi.

- Co do pytań, to ja mam kilka - powiedział mijając maź i zbliżając się do Bahamuta - Pierwsze i chyba najważniejsze, mówisz, że nie możesz nam pomóc, ale może potrafisz nam powiedzieć co się stało? - celowo nie wspomniał konkretnie o kamieniu, wszak Bahamut, mógł być nieprzychylny temu artefaktowi, z bogami nigdy nic nie wiadomo - Na czym dokładnie ma polegać nasza misja, może jakaś wskazówka, gdzie zacząć? Po drugie co z magiem z krypty? Zniszczyłeś jego berło, to dobra rzecz, ale skazałeś nas tym samym na jego wrogość. Chyba, że zamierzasz się z nim rozprawić? I po trzecie, co możesz mi powiedzieć o tej wodzie? - powiedział wyjmując fiolkę z plecaka - Zaczerpnąłem ją z sadzawki, na planie Fay, w ruchomym posterunku. Wywołuje wizje, a przynajmniej majaki, sprawa, że słyszy się głosy. Na razie nie mogę załorzyć, że prawdziwe, ale chciałbym wiedzieć o tym więcej. Dalsze pytania są raczej oczywiste, czy wiesz coś o sercu Unsunga, czy możesz pomóc Taborowi, z jego pamięcią? Którędy uważasz, że powinniśmy wyruszyć i na koniec, czy jest coś co powinniśmy wiedzieć, zanim wyruszyliśmy, a o co nie zapytaliśmy? -

Bahamut otworzył szeroko paszczę ukazując rzędy ostrych zębów, prawdopodobnie się uśmiechnął...

-Hmpf, na pierwsze pytanie masz już odpowiedź. Na drugie pytanie nie ma prostej odpowiedzi, wasz los jest w waszych rękach, tak samo jak i ścieżki, którymi idziecie. Cokolwiek wybierzeć - dojdziedzie tam gdzie mieliście, choć może to być zupełnie inne miejsce niż w wypadku innego wyboru. O maga się nie martwcie, moi słudzy się nim zajmą, podobnie z koboldami. - parę ze smoków poleciało w stronę doliny.

-Ah tak, woda z sadzawki... ta woda pokazuje zarówno fałsz jak i prawdę, ta woda pokazuje siebie. Ten kto z niej wypije może porozmawiać z “sednem” swojej istoty, dowiedzieć się rzeczy, których nie może normalnie. - wzrok Bahamut zrobił się nagle smutny, jakby współczuł Theodorowi, ale szybko oprzytomniał.

-Serce Unsunga jest wewnątrz kryształu, który przechowujecie. Nie myśl śmiertelniku, że możesz oszukać bóstwo i ukryć przed nim to czego nie chcesz powiedzieć. Ja mam wgląd w wasze dusze, “znam” całą waszą istotę. Pamięć Tabora... ten problem sam wkrótce rozwiąże, już zaczął. - Bahamut przyjrzał się uważnie Taborowi jakby go sprawdzał, górnik szybko odwrócił wzrok w przerażeniu.

- Wybór należy do was, jednak jeśli chcesz użyć tej fiolki to powinniście pójść traktem do wioski za górami... a co do pytań to posłuchajmy najpierw czy inni je mają.

Do rozmowy postanowił wtrącić się Alukard. Ponieważ stał nieco od centrum wydarzeń i stamtąd rzucał czary zrobił kilka kroków by być bliżej.
- Ty pewnie nie potrafisz nam pomóc z odczarowaniem doliny?-popatrzył z nadzieją na Bahamuta.

-Co do wody to łyczek nie zaszkodziłby naszemu górnikowi bo według mnie dziwnie się trochę zachowuje i niekoniecznie pamięc mam na myśli.

- Nie słuchałeś, czarnoksiężniku. Co prawda odczarowanie to niekoniecznie dobry dobór słów, jednakże wiążą mnie pakty, które zabraniają mi takich interwencji. A co do Tabora... z czasem wszystko się wyjaśni, poza tym Tabor już wypił owy łyczek. - odpowiedział spokojnie Bahamut, choć w jego oczach widać było pewną odrazę dla Alukarda.


Akt II Bagna


-Dobrze zatem, malutcy, muszę już was opuścić, ale nie martwcie się – moje błogosławieństwo będzie wam zawsze towarzyszyć, a wraz z nim mój duch. Strzeżcie się cieni, choć być może… to one są waszym zbawieniem? Sami wybierzecie drogę. Mój sługa zabierze was do skarbca przeklętego sługi Tiamat a tam będziecie mogli wybrać jeden magiczny przedmiot z jego łupów. Reszta zostanie oddana właścicielom, rodzinom lub… na ewentualne kapliczki w moim imieniu, w końcu gdzieś moi wyznawcy będą musieli się modlić! – platynowy smok zaczął się śmiać ze swojego żartu i tak śmiejąc się odleciał.

Wszystkie inne złote smoki poleciały z nim, wszystkie oprócz jednego. Długie wąsy złotego smoka powiewały na wietrze, jego oczy wyglądały jak wnętrze pieca hutniczego, po chwili jednak ogarnęła go złota aura i przemienił się w przystojnego złotego elfa.

-Za mną, proszę. – machnął ręką i drużyna teleportowała się do skarbca smoka. Koboldy czekały tam na nich, ale zamiast włóczni i kusz przyniosły grzybki i kwiaty.

-O wielki, o wielki… – skandowały.

Kiedy zapasy żywności zostały uzupełnione, a nagrody rozdane – elf/smok spojrzał na grupę i spytał w końcu.

-Dokąd? – pytanie było zwięzłe, ale trudne. Wywiązała się spora dyskusja na temat drogi, którą mieli wybrać. Było to o tyle ważne, że cała ich dalsza podróż będzie zdefiniowana właśnie przez ten wybór. Theodor mocno upierał się i argumentował za drogą do miasteczka i w sumie większość go popierała, jedynie Adrian zastanawiał się nadal nad podmrokiem. W końcu jednak doszli do wspólnej decyzji.

-Miasteczko. – odpowiedział Theodor a elf/smok machnął ręką sprawiając, że grupka zniknęła w obłoku złotego światła.

Teleportacja nie trwała już tak krótko, czuliście też zapach palonego drewna w czasie gdy wasze ciała były przenoszone przez magię. Po chwili nie byliście już w jaskini, ani w dolinie. Przed wami stał trakt do miasteczka. Do miasteczka były jeszcze z 2 dni drogi marszem, choć czas ten mógł się wydłużyć ze względu na bagna, na które natrafiliście już zaledwie po 3 godzinach marszu.



Pierwsze co zauważyliście, a raczej poczuliście to zapach. Słodki zapach gnijących roślin, dziwna woń nieznanych kwiatów i ostry zapach gazów ulatniających się spod wody. Moczary były pełne wysokich drzew z korzeniami wyrastającymi najpierw w górę potem w dół, jakby kiedyś było tu więcej wody. Nie były to jednak ponure moczary, które zna się z opowiadań – owszem, było tu mrocznie, było tu nie swojo, ale było tu też dużo dziwnych kwiatów i grzybów i zwierząt.

Moczary tętniły życiem i w pewien sposób przypominały wam posterunek Faeri, gdzie wszystko było równie piękne co niebezpieczne. Podobno moczary były pod mocnym wpływem czaroplagi wiele lat temu, częściowo nawet teraz. Być może to z jej powodu było tu tak nietypowo?

Ścieżka, którą szliście były jedynym suchym miejscem na moczarach przez wiele godzin. Droga z ubitego kamienia wystawała z 20 centymetrów nad ziemią. Wszędzie dookoła było błoto, woda i mech. Jednak nawet ścieżka nie mogła was uchronić przed robactwem, które grasowało na bagnach. Po godzinie podróży każdy miał już co najmniej 2 ukąszenia od komara.

Kolejne godziny marszu były jeszcze gorsze. Owadów było coraz więcej, a w oddali słychać było wycie lokalnych bestii.

-Brzmią trochę jak wilki – przyznał Carric, ale coś go niepokoiło w ich głosie.

Tabor był cichy jak zwykle, wiele rozmyślał i parę razy niemal spadł ze ścieżki. Był czymś bardzo przejęty i najwidoczniej średnio mu się to podobało. Inni członkowie drużyny też nie byli zbyt rozmowni. Erik był lekko zakłopotany spotkaniem z Bahamutem, Draugdin był jakiś nieobecny, a Carric przewrażliwiony i nerwowy.

Parę godzin później grupa znalazła odpowiednie miejsce na obóz. Zbliżał się zmierzch, a na bagnach ciężko było znaleźć jakiekolwiek suche miejsce. Wykorzystując okazję, druid kolejny raz wykorzystał swoje umiejętności i magiczny rytuał – tworząc schronienie na noc.

Sen przyszedł łatwo, choć nie był to przyjemny sen. Sceny, które dręczyły was w snach poprzednio, wspomnienia pomieszane z fantazją, były coraz bardziej wyraźne. Pojawił się ten głos, głos cichutki, ale potężny. Głos, który czekał zniecierpliwiony, głos, który wypowiedział tylko jedno słowo:

-Wkrótce. – wyczuliście zdziwienie głosu, nie powinniście byli go usłyszeć. Potem nastała cisza, a wkrótce chłodne promienie porannego słońca przebudziły was ze snu.

Dalsza podróż była równie męcząca. Carric znalazł jakiś dziwny owoc, którym kazał wszystkim posmarować policzki. Sok był lepki i pachniał słodko. Umazanie się nim nie było zbyt komfortowe, ale od kiedy to zrobiliście problem z owadami się skończył.

Pod wieczór, w oddali zauważyliście dym. Przyspieszyliście nieco kroku i już po chwili dostrzegliście pierwsze domy. Zwolniliście tempo i pozwoliliście sobie na głęboki, relaksujący wdech i wydech. Z miasteczka czekały już was tylko 4 dni drogi do Neverwinter.



Samo miasteczko nie było zbyt imponujące. Miało w sumie parę nazw, ale większość nazywało je Strażnicą, od ruin na północ. Miasteczko było suchą wyspą wśród bagien, dookoła było nawet parę niewielkich pól, gdzie uprawiano różne zboża i warzywa. Budynki w miasteczku były bardzo zadbane i całkiem miłe oku. Nie było kamiennych dróg, a jedynie utwardzona ziemia i trawa pomiędzy budynkami. Wyglądało to całkiem przyjemnie. Nie można jednak tego do końca było powiedzieć o mieszkańcach.

Większość posiadała liczne blizny, a czasami nawet deformacje spowodowane czaroplagą – zwykle była to szpetna narośl w jakimś miejscu ciała, czasami jednak dodatkowa kończyna. Mimo to, nawet taka społeczność widząc grupę z golemem i genasi – popadła w lekką panikę. Ludzie pouciekali z pól do miasta. Tam trzymali się blisko domów, aby w razie czego uciec, obserwując grupę powoli przesuwającą się w stronę budynku, który prawdopodobnie był gospodą – sądząc po szyldzie.

-To ty?! – ktoś krzyknął. Szybko rozejrzeliście się po miasteczku i dostrzegliście kobietę, w średnim wieku o kasztanowych włosach i delikatnych rysach twarzy, wskazującą palcem na was. Gdy zobaczyła, że jej się przyglądacie gwałtownie chwyciła się za usta i wbiegła do domu.

Nieco was to skonsternowało, ale Erik zauważył:

-Zajmijmy się teraz noclegiem, potem możemy sprawdzić o co jej chodzi… – mówił szeptem. Grupa odwróciła się czując spojrzenie całego miasteczka na sobie i weszła do gospody.

Gospoda była wewnątrz niezbyt wielka, więc nawet paru ludzi stanowiło tłok. Było miejsce przeznaczona na scenę dla muzyków i aktorów, był bar, było piętro gdzie były pokoje gościnne. Był nawet przygruby właściciel i skąpo ubrana kelnerka. Ogólnie – miejsce zdawało się bardzo przyjemne i w przeciwieństwie do miastowych nikt nie zwracał na nich zbytnio uwagi.



Erik podszedł do właściciela i rozpoczął negocjacje. W tym czasie mieliście okazję nieco lepiej rozejrzeć się po gospodzie. Część bywalców wyglądała jak tutejsi, ale było też paru wędrowców. Była elfia para kochanków, którzy co chwila szeptali sobie coś do ucha. Ona miała srebrne włosy i suknię uszytą płatków stokrotek – aż dziw że zdołała utrzymać ją czystą na bagnach, on z kolei miał brązowe włosy i przenikliwe zielone oczy, które pięknie komponowały się z długim zielonym płaszczem.




Był tam też rycerz z godłem Neverwinter na tarczy – okiem z trzema łzami spływającymi w dół. Miał długie czarne włosy, pełną płytową zbroję, bliznę nad łukiem brwiowym i tatuaż nieco niżej. Przy pasie miał świętą księgę Torma okutą w metal oraz pochwę z długim mieczem.



Gnomia czarodziejka siedziała nieco z boku i nalewała sobie swoim magicznym imbrykiem herbaty do filiżanki. Gospodarz patrzył na nią z ukosa, ale poza tym był skoncentrowany na rozmowie z Erikiem. Gnomka miała długi, srebrny warkocz, starannie zapleciony i gdyby nie używała magii do podawania sobie herbaty nikt by się nie domyślił, że jest czarodziejką. Była ubrana jak zwyczajna dziewka, żadnych szat maga.



Sporą uwagę, przynajmniej Tabora zwróciła tablica ogłoszeń, powieszona na ścianie przy drzwiach. Dowiedzieliście się tam, że niedawno zmarły 4 osoby: Amelia Dopel, Robert Santis, Oroth Magul i Lidia Ester. Była tam też mowa o atakach wilczych pomiotów i wynajęciu grupy rycerzy z Neverwinter, którzy mają tu dotrzeć aby poradzić sobie z problemem. Było ogłoszenie od miejscowej zielarki, że potrzebuje pomocy i dobrze za nią zapłaci. Pannie Kornelii Rizenfort goblin ukradł pierścionek, rodzinną pamiątkę. Miejscowy czarodziej potrzebuje kogoś do zbadania dziwnego stanu gleby – szczegóły w jego „wieży”. Była też mowa o konkursie na najpiękniejszy wianek, który odbędzie się za dwa dni. Ogólnie całkiem sporo informacji.

Kiedy tak się zaczytaliście, Erik wrócił z kluczami do waszych pokoi.

-Dobrze się targuje, ale i tak mam całkiem niezłe pokoje. Dwójki.- podał klucze, aby się podzielili.

-Dowiedziałem się też, że w mieście w tej chwili jest oprócz nas 5 podróżników, wszyscy kierują się do Neverwinter, więc może uda się nam zdobyć jakąś pomoc albo ochronę. – dodał radośnie.

- A teraz proponuję udać się do pokoi, ja padam. Carric pójdziesz ze mną? – rzucił, druid tylko skinął głową.

- Panie Draugdin możemy być razem w pokoju? – spytał Tabor.

- Oczywiście, nie ma problemu.- dwójka oddaliła się.

Słońce, które już ledwo świeciło na horyzoncie, zaczęło w końcu zapadać się pod ziemię. Zrobiło się ciemno, choć wciąż panował półmrok. Do gospody zaczęli przychodzić kolejni bywalcy, w tym krasnolud o wrednym i chytrym spojrzeniu. Ubrany był w kolczugę, a towarzyszyło mu dwóch osiłków. Usiadł przy jednym stoliku i rozłożył ręce, jakby czekając na oferty. Osiłki stały po bokach.

 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 09-04-2012 o 22:30.
Qumi jest offline