Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 19:41   #3
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Damian obejrzał się to za siebie, to na las to na barykadę. Dłużej wpatrywał się w dym. Podrapał się po głowie i poszedł do samochodu po resztę szpargałów. Zabrał plecak, który możliwie najbardziej opróżnił, tomahawk oraz łuk z kołczanem, który zawiesił sobie na ramieniu. Zamknął samochód i ruszył w kierunku dymu unoszącego się bardzo wysoko.
Ostrożnie szedł po skałach, patrząc ciągle pod nogi, by nie wpaść w wyrwę. W końcu zszedł na spokojny teren. Pod trawą ziemia była strasznie podmokła i lepka. Szedł dobre pół godziny kiedy dostrzegł skąd wydobywa się cienka strużka dymu. Malutkie miasteczko w szczerym polu. Zbudowane z blachy, papy i drewna, zapewne z lasu obok którego zaparkował Damian. Gdy zbliżał się bardziej dostrzegł do połowy otwartą, odsuwaną bramę z paru warstw blachy na kółkach oraz mur otaczający niskie, zniszczone i nadpalone budynki wykonane z tak różnych materiałów jak samo obwarowanie. Był to na przemian drut kolczasty, gęsto pozwijany, druciane płoty oraz drewniane, zaostrzone pale. Damian uznał, że pożar został w pewnym sensie opanowany. Mianowicie spalił co tylko dało się spalić i skończył się gdzieś w tej nocy.
Zaczął się rozglądać uważnie wokół. Chciał się upewnić czy na pewno jest tu bezpiecznie i pusto, o ile ten świat jeszcze można nazwać bezpiecznym. Potem zacznie powoli i ostrożnie iść w kierunku bramy, z łukiem i strzałą gotową do napięcia rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnego niebezpieczeństwa.
Gdzieś po lewej stronie dostrzegł pole, prawdopodobnie ziemniaków oraz paru innych warzyw. Miły zwiastun tego, że mieszkańcy być może nie gustują w ludzkim mięsie.
Gdy był już bardzo blisko bramy, zaledwie paręnaście metrów, wydawało mu się, że słyszy rozmowy, pospieszny tupot stóp i ogólne zamieszanie. lecz bynajmniej nie bitwę.
Kucnął cały czas mając przygotowaną strzałę do napięcia. Powoli podsuwał się do bramy, ale szedł tak, aby w razie czego rzucić się za osłonę w postaci bramy.
Zaczął słyszeć pierwsze głosy. Jeden niski, nieco gardłowy, słuchając go wydawało mu się, że mężczyzna, do którego ów głos należał, był niczym olbrzym
- Musimy się szybciej zbierać. Nie wiemy czy na pewno zdechł, a szukać truchła mi się nie chce. Powiedz swojej żonie, że jak się nie ogarnie do godziny, to sami sobie szukacie drogi.
Odpowiedział mu inny, bardziej posłuszny mężczyzna
- Dobrze. Pomogę jej. Czy... klucze? Paliwo? Te sprawy są?
- Zajmę się tym. Ja i Eric. Idź już do cholery. Też mam swoje rzeczy do zrobienia. - Obydwoje się rozeszli. Damian słyszał jeszcze nawoływania i krzątaninę. Wszyscy w obozie byli zbyt skupieni ewakuacją by się zorientować, że ktoś ich odwiedził.
Wahał się przez chwilę, ale w końcu zdecydował. Wyprostował się i pewnym krokiem ruszył do bramy ciągle mając strzałę w pogotowiu.
Przeszedł powoli przez bramę. Minął ledwie zgliszcza pierwszego budynku i został zauważony. Chłopak miał może ze dwanaście lat. Był brudny od sadzy, popiołu i chyba smaru, ponadto miał na poszarpanym ubraniu ślady krwi. Rozszerzył szeroko oczy, gdy w pół kroku zatrzymał się, spostrzegłwszy Damiana.
- B... b.... b... BOŻE! - Zagwizdał rzucając się w tył. Damian już chciał wycelować, ale rozum wziął górę nad nawykami. Mógł rozwiązać to pokojowo.
- Hej! Spokojnie! Ja tu tylko przechodziłem. Nie chcę nikomu zrobić krzywdy. Chciałem się tylko zapytać o coś! - jednak nadal trzymał strzałę przy cięciwie łuku.
Zanim się zorientował zaroiło się wokół niego od ludzi. Przynajmniej jak na te czasy pasowało tu słowo “zaroiło”. Piątka mężczyzn, uzbrojonych w dwie strzelby sprężynowe, dwa pistolety i... drewnianą kuszę własnej roboty. Z tyłu uzbierała się garstka kobiet i dzieci.
Wszyscy uzbrojeni ustawili się w luźną linę, wyraźnie zestresowani, jednak gotowi by nacisnąć za spusty i trafić. Kiwali się lekko, przenosząc ciężary z jednej nogi na drugą i nie spuścili Damiana z oczu.
Tak jak podejrzewał, tamten facet był ogromny. Tacy jak on nie dożywali pięćdziesiątki. Po prostu wysiadało im serce. Miał ponad dwa metry, wielką muskulaturę, z licznymi bliznami. Był ścięty na jeża, a zarost był za długi, nierówny i zaniedbany. Jego nagi tors połyskiwał od potu, poszarpane bojówki nosiły ślady krwi. Być może, bazując za dziwnych rozcięciach w materiale, jego własnej. Wysunął się na przód. To on dzierżył kuszę. Wyglądała solidnie. Mówił tak jak wcześniej, po polsku.
- Chciałeś się o coś zapytać? To pytaj, a potem spierdalaj.
- Za lasem jest zablokowana ulica. Wiecie czy dalsza droga jest przejezdna? - spytał ignorując ostatnie słowo olbrzyma.
Ten trochę się rozluźnił. Opuścił broń po chwili, nakazując reszcie to samo, gestem dłoni.
- Nie. Jeszcze nie. Mamy tu parę maszyn budowlanych. Odpalimy je, spakujemy się i zwiewamy.
- Rozumiem, no nic. To do zobaczenia - odwrócił się powoli, czekał czy będzie jakiś sprzeciw.
Usłyszał parę szeptów. Po chwili znów usłyszał głos rosłego faceta.
- E! Czekaj. Znasz się na maszynach? Mamy problem z kluczykami. Musimy przejechać tylko trochę, by zyskać na czasie docierając do innej osady. Rozbicie tej blokady nam się nie opłaca, ale jak nam je odpalisz, to przebijemy się przez metalową barierkę drogową tam gdzie nie ma skał i buldożerem ci zepchniemy to gówno z drogi.
- Jaki problem z kluczykami? - odwrócił się z powrotem - Nie macie ich?
- Mamy tylko do najbardziej potrzebnego wozu, z największą ilością paliwa - ciężarówki. Ale potrzebny też buldożer, jak na siłę ciężarówą spróbujemy przejechać przez ogrodzenie drogi, to nie wyjdzie to chyba za dobrze. Są zajebiście mocne! Tylko do tego potrzebny buldożer, ale możemy i zająć się twoją barykadą na samej drodze. - Powiedział z rezygnacją w głosie.
- Śrubokręt i kawałek drutu poproszę - zażądał.
Mężczyzna kiwnął głową w stronę innego. Niskiego, kurpulatnego rudzielca. Ten pobiegł gdzieś w zgliszcza. Reszta już całkiem opuściła broń. Olbrzym postąpił parę kroków w przód i wyciągnął rękę do Damiana.
- Jestem Ivan. Dawno nie widzieliśmy kogoś z zewnątrz. Coś konkretnego cię tu sprowadza? - Spytał ze spokojem i jakby beztroską w głosie.
- Damian - na pytanie pokręcił głową - Nie, po prostu jeżdżę przed siebie, trafię na ruiny, zbieram co wartościowe, a w spotykanych osadach sprzedaję to. Dość popularne zajęcie w tych czasach - wzruszył ramionami.
- Brzmi lepiej niż u nas. Nasz przywódca ukrywał mutacje. Sporą. Sam jeden zabił czterdzieści osób. Parę razy go postrzeliliśmy, ale była noc, a on latał. Gdzieś spadł. Pewnie poza osadą. Nie mieliśmy czasu żeby sprawdzić. Coś wybuchło. Zbłąkana kula trafiła w butlę z gazem czy coś. Próbujemy zacząć od nowa. Gdzie indziej. Nie mijałeś może żadnej osady w promieniu dwustu kilometrów? Bo na tyle mamy paliwa do ciężarówki.
Znów pokręcił głową - Przykro mi.
Przez twarz Ivana przemknął grymas niezadowolenia.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Wynagrodzę cię. - Dodał po chwili.
- Słucham
- Truchło Piotra. Znajdź je. O ile to jest truchło. Wyrosły mu jakieś skrzydła. Jeśli przeżył nie chcę by za nami podążał. W pobliżu są tylko ola uprawne, jeśli spadł, to nie mógł upaść za daleko. Będziemy mieli spokojniejsze sny.
- No dobrze. Wiadomo mniej więcej w którym kierunku poleciał?
- Szczerze? Było ciemno. W większości przypadków strzelaliśmy na oślep. Poznawaliśmy, że dostał po piskach jakie wydawał. Krążył nad przednią częścią wioski, pewnie upadł gdzieś tam, ale mógł sporo szybować. - Damian zauważył, że kobiety i dzieci chwytają bagaże i gdzieś idą w głąb wioski. Zapewne do wozu.
Podrapał się po głowie - Zobaczę co da się zrobić.
- Byłym wdzięczny gdybyś teraz się tym zajął. Zakładam, że Goryl, w sensie ten rudy, spakował narzędzia w najciemniejszym zakamarku odbytu i trochę zajmie mu przeczesanie go. - Wymusił na sobie smutny uśmiech.
Damian zaś wybuchł śmiechem - Dobra, już idę - po czym skierował się do wyjścia. Już za bramą przystanął i rozejrzał się. Nie miał bladego pojęcia gdzie zacząć więc zaczął szukać jakiś śladów, czy to połamane drzewa, może jakieś ślady na ziemi.
Drzewa rzeczywiście były, lecz po drugiej stronie osady, nie po tej, z której przyszedł. Na szczęście ta nie była taka duża i obejście jej zajęło mu chwilę. Przeszedł przez zadbane pole ziemniaków i znalazł się z tyłu muru. Tam zaczynała się gęstwina suchych drzew o słabych, szarawych liściach. Gałęzie na nich były wyraźnie połamane.
Wszedł między nie kierując się tymi połamanymi drzewami. Łuk i strzała znów były przygotowane do użycia.
Raczej nie spodziewał się ataku z tyłu. Na dodatek takiego. Coś go ukuło. Ponad prawe ramie. Padł nieprzytomny, ale bólu z powodu upadku już nie odczuł.
Obudził się związany w samych butach i spodniach. Przywiązany do drzewa. Nad nim nachylało się dwóch mężczyzn. Jeden o kasztanowych, krótkich włosach, drugi łysy i dobrze zbudowany. Po strzępkach rozmowy, jakie z początku rozumiał, wyłapał, że ten z włosami ma na imię Eric, ten drugi to Olgier. Gdy już całkiem powróciły mu zmysły, zwrócili na niego uwagę. W oczach Erica ział smutek i żałość. Przez Olgiera przemawiała satysfakcja i agresja.
- O. Jak miło. Wybacz, że musiałeś się przejść kawałek. Ivan nie był pewien czy to robić. A nawet jeśli nie chciał by kobiety to widziały, wiesz jakie są. Zawsze muszą coś dodać. - Powiedział łysol. Potem zwrócił się do Erica. - Sprawdź czy dobrze go związałem. Tak żeś mi to wytłumaczył, że... zresztą, nie będę strzępił na ciebie języka. - Warknął.
Eric posprawdzał więzy z tyłu drzewa. Damian czuł, że ma spuchnięty język. Był wkurzony. Eric miał przez ramię przewieszony karabin myśliwski, pewnie ze środkami usypiającymi. Niezbyt silne. Spał niecałą godzinę. Gdyby nie był związany dałby radę im obydwu. Szczególnie, że Eric był jakiś taki niepewny tego co robi.
- Nie myśl sobie, że Piotr nie istniał. Wraz z Ivanem nami dobrze rządzili, ale te cholerne mutacje go dopadł. Jak dla mnie to i lepiej. Wolę gdy Ivan brał mnie bym grzał mu łoże. To jest prawdziwy mężczyzna, wielki wódz. Jeszcze będzie nas więcej. - Wyglądało na to, że Olgierowi gęba się rzadko zamyka. - To jeśli spotkasz Piotra... mam nadzieję, że nie jest mięsożerny. Chodź łamago. Musimy do nich dołączyć jeśli nie chcemy iść do drogi z buta. Chętnie się przejadę ciężarówką. - Rzucił do Erica. Ten wstał, jednak Damian poczuł jego dotyk w swojej otwartej dłoni. Zostawił coś zimnego i metalowego. Ostre. Nóż.
Eric odszedł zgarbiony i mizerny za Olgierem. Damian długo nie czekał i zaczął ciąć linę. Nóż nie był najlepszej jakości. Lina też. Dopadnie ich zanim dotrą do wioski. A może tylko jednego z nich zabije?
Ivan na pewno pożałuje, gdy Damian dobierze się do worka ze swoimi rzeczami, które targał Eric.
Z każdym ruchem ręki z nożem, który przecinał więzy był coraz bardziej zdenerwowany. Przez takich ludzi odechciewa mu się komukolwiek pomagać. Wreszcie lina puściła, a on ścisnął mocniej nóż i sprintem pobiegł za dwójką mężczyzn. Kiedy uznał, że jest wystarczająco blisko nich, zwolnił bo mogli go usłyszeć. Kucnął i szedł tak starając się skrócić dystans między nimi a sobą. Będzie planował rzucić się na tego Olgiera czy jak mu tam było... Nieważne, ale musi zginąć.
Łysol gadał coś do zgarbionego Erica, którego chyba strasznie swędziała szyja, bo ciągle kręcił głową, jakby w ostatniej chwili powstrzymując się przed odwróceniem.
Damian skoczył. Gdy był w powietrzu tuż za plecami Olgiera, pchnął jedną ręką jego prawe ramię, a swoją lewą, w której trzymał nóż, użył by wbić mu całe, czarne i pordzewiałe ostrze, w bok szyi, aż do jabłka Adama. Wyrwał nóż przodem, robiąc z jego karku krwawy kawał, lepkiego mięsa. Wstał powoli, prostując się nie odrywał wzroku od Erica. Ciało Olgiera targane było konwulsjami, gdy wciąż coś łapało skrawki jego życia. Lewa dłoń Damiana była cała w ciemnej krwi.
Eric upadł na kolana, karabin spadł mu z ramienia, upuścił łuk i mały worek z rzeczami Markowskiego. Skrył twarz w dłoniach. Płakał i trząsł się.
- To były potwory. Jeszcze zanim Piotra dopadły mutacje. Zabij ich! - Ryknął. Osada była za ich plecami. Pewnie to usłyszeli. - Nie chcesz wiedzieć co nam robili. Zabij Ivana, jego przydupasów, ale oszczędź kobiety i dzieci! Wynagrodzimy cię! Szybko! - Padł na twarz, chlipiąc. Damian usłyszal ryk silnika. Dwóch. Sami odpalili buldożera. No tak. Tylko chcieli rzeczy przypadkowego pechowca. Dwa pojazdy miały zaraz wyjechać zza bramy. Musiał działać szybko.
Zaczął grzebać w worku w poszukiwaniu sztyletu. Kiedy go znalazł rzucił worek obok Ericka i rzucił na odchodne zabierając łuk i kołczan - Pilnuj moich rzeczy - po czym sprintem pobiegł do muru, do którego się przykleił plecami. Wziął łuk i strzałę po czym zaczął się powoli podsuwać do bramy.
Gdy znalazł się przy bramie, usłyszał dwa zbliżające się, ciężkie wozy.
Łuk przewiesił przez ramię, strzałę schował, sztylet w bucie. Zaczekał aż ostatni pojazd wyjedzie i pobiegł za nim z zamiarem złapania się zderzaka. Jeśli da radę to spróbuje się wdrapać i przejść lewą stroną do kabiny kierowcy.
Determinacja dodawała mu sił i szybkości. Razem z adrenaliną. Ci którzy siedzieli w dużej, osłoniętej przyczepie nie widzieli, że po wozie chodzi Damian. Ci w kabinie dowiedzieli się o wiele za późno. W środku siedział rudzielec i jeszcze jeden z mężczyzn, którzy wcześniej celowali do Damiana na powitanie. Oprócz nich z groźnym został tylko Ivan, pewnie prowadził przodującego buldożera.
Kiedy już złapał równowagę wisząc na boku pojazdu wyciągnął sztylet i złapał go zębami. Powoli i ostrożnie przechodził do szoferki. Widział w lusterku kierowcę. Wziął sztylet do lewej ręki i nią otworzył drzwi robiąc mocne pchnięcie sztyletem gdzieś w szyję rudego kierowcy. Następnie wyrzucił go z szoferki i zajął jego miejsce. Pasażer sprawiał kłopoty, ale i jego dosięgła pięść, a potem ostrze sztyletu Damiana. Zamknął drzwi od kierowcy i przygazował w kierunku buldożera.
Wyglądało na to, że do tego czasu kierowca drugiego pojazdu spostrzegł się co się dzieje. Nie zważając na nic rozwalił bramę, a zaraz potem ciężarówka Damiana uderzyła w tył pojazdu Ivana. Jechali chwilę obok, potem buldożer nagle zahamował, a wielki kierowca wyskoczył niemal w biegu, chwytając w dłonie kuszę.
- No już! Załatwmy to szybko! - Ryknął gdy jego pojazd sam jechał do tyłu. Sprawiał wrażenie kogoś kto mógł sprawić kłopoty i jedna strzała raczej nie wystarczy. Na szczęście kusze powoli się ładowały.
Mógł też próbować go rozjechać...
Mając truchło pasażera obok wziął je i wyszedł z szoferki od strony pasażera robiąc sobie ze zwłok tarczę.
Usłyszał wściekłe warknięcie ze strony Ivana, gdy ten zobaczył ochronę.
- No dobra! Tchórzem cię nie nazwę, bo i ja nieładnie postąpiłem podróżniku! Ale jak mnie teraz zabijesz z odległości? Strzelasz z łuku palcami jednej dłoni? Czy też świętej pamięci Maciek ma cię zastąpić w strzelaniu? - Podczas gadania wyraźnie szukał sposobu na czyste trafienie. Chyba wszyscy w tej osadzie tyle gadali.
Schował się za ciężarówkę rzucając obok truchło. Wziął łuk i strzałę. Była gotowa do naciągnięcia, lecz Damian chciał się pobawić. Złapał rękę tego Maćka i wystawił za osłonę.
Słaby trik, ale Ivan na umyśle też mocny nie był. Zadziałał odruch i bełt polecił. Jednak wbił się w rękę Maćka, co było dość niepokojące. Damian usłyszał krzyk wściekłości.
Wychylił się, naciągnął strzałę i puścił ją celując w Ivana - Tak mnie chciałeś udupić skurwielu?!
Ten nawet nie pomyślał się schować. Ładował kuszę o brzuch. Dostał tuż nad miejscem, o które opierał urządzenie. Zawył z bólu, wypuścił kusze i przykląkł na jednym kolanie. Kolejna strzał. Jedna ręka. Zaraz potem druga i kolejne wrzaski. Udo. Teraz rzucał wulgaryzmami.
Wtedy z wozu zaczęli wychodzić ludzie. Zdezorientowane kobiety i dzieci. Poturbowani niezbyt odpowiedzialną jazdą Damiana. Ten na horyzoncie dostrzegł człapiącego Erica. Zdziwiony Damian popatrzył na kobietę w średnim wieku, kiedyś bardzo ładną, teraz smutną i zniszczoną przez życie i innych “ludzi”. Ta popatrzyła z szeroko otwartymi oczyma to na rannego Ivana, to na Damiana. W końcu powiedziała z nadzieją w głosie
- Zabij go. Proszę! Zabij go! - Powtórzyła głośniej i żywiej. W jej oczach zapłonęły płomyki prawdziwej ulgi.
- Chwila, zabierzcie dzieci - powiedział do kobiet - Ivan, coś Ty im robił?! Powiedz prawdę to może się ulituję - nie wychodził zza ciężarówki.
- Jakim im?! To nie są osoby! To moja własność! Nawet nie myśl by tego dotknąć! Teraz są tylko moi! Bez tego gnoja Piotra. Polska gnida... - Ostatnie dwa zdania były bardziej wysyczane niż wypowiedziane.
Kobieta mruknęła tylko
- Widziały gorsze rzeczy. Zasługują by zobaczyć jak on ginie. Proszę!
Rzeczywiście, wszyscy, którzy wychodzili z ciężarówki dodawali cichsze, lub głośniejsze prośby o skończenie z Ivanem. Niektórzy wciąż się go bali i nic nie mówili bądź też w ogóle nie wychodzili.
- Zabieraj od nich te... - Ponownie krzyknął Ivan. Przerwało mu jednak skrzeczenie dobiegające z góry.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline