Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 19:47   #4
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Jest i Piotr.
Mężczyzna, a raczej to co kiedyś nim było miało posturę podobną do Ivanowskiej. Jednak miał skrzydła. Wyrastał mu spod rąk, były błoniaste i łączyły dolną podstawę rąk z tułowiem. Stwór więc szybował, a nie latał. Wiatr nie był mocny, ale dostateczny, by manewrowanie i szybkość, pozwalały mu na skuteczne łowy. Miał ciemniejąca i szarzejącą skórę, szpony u rąk i nóg. Wyostrzone kły. Co jeszcze? Zmysły nietoperza? Był ślepy? Damian oceniał go na piątą kategorię.
Mutant zniżył lot kierując się na Ivana z zadziwiająca prędkością. Ten tylko się darł do tego co kiedyś było niejakim Piotrem.
- Co to kurwa... Co jest? Schowajcie się do ciężarówki, słyszycie? - powiedział stanowczo do kobiet - Nie wiadomo co zrobi potem - zdecydował się obserwować. Szkoda mu tylko było jego strzał w ciele Ivana.
Te chyba nie były jeszcze stracone. Stwór jakimś cudem, jakimś ruchem wyrwał Ivanowi ręce. Razem z kościami, ze wszystkim. Uniósł je w górę, a potem opuścił. Za nimi opadały grube krople białoruskiej krwi. Ivan był twardy. Jego pech. Nie zemdlał z bólu. Stwór chwilę szybował. Po chwili urwał ofierze głowę. Miał chwytne stopy. Najpierw unosząc się w powietrzu przerzucał sobie łeb z nogi na nogę, jakby się bawiąc. Potem nabił ją na szpony na lewej nodze. W końcu wylądował na dachu buldożera. Kokosił się, przestępując z nogi na nogi i cicho skrzecząc. Eric, który niósł worek Damiana, stal osłupiały z tyłu. Stwór chwycił czerep do rąk i wgryzł się w niego, zaczynając od mózgu. Kobiety z dziećmi w popłochu schowały się w ciężarówce.
- Eric, po raz pierwszy się spotykam z takim czymś. A widziałem już wiele - szepnął kitrając się ciągle za ciężarówką. Wziął worek od niego i poszukał Walthera. Wolał go mieć przy sobie w razie czego.
- Jak to? Jesteś podróżnikiem! Musisz umieć walczyć z mutantami! - Powiedział nieco głośniej niż powinien. Damian zauważył, że Eric miał przy sobie swoją strzelbę. Jednak środki usypiające na króliki to raczej za mało by mu pomóc.
- Pokaż to dziadostwo - wskazał na strzelbę - Mam nadzieję, że mu tętnica się nie przemieściła...
Eric drżącymi dłońmi wręczył strzelbę Damianowi.
- Dobra - mruknął próbując uspokoić bicie serce. W tej sytuacji był jakiś wystraszony, może dlatego, że jest odpowiedzialny za grupę kobiet i dzieci? Nie wiedział tego, ale wymierzył w mutanta, w jego szyję, tam gdzie powinna być tętnica. W myślach powiedział “Proszę Cię Panie Boże” i nacisnął cyngiel.
A raczej zrobiłby to gdyby niby-wampir wciąż był na dachu buldożera. Tymczasem obgryziony łeb Ivana stoczył się z niego, odbijając od maski i poturlał się po ziemi.
- Kurwa - zaklął cicho. Spróbuje się przekraść do zwłok Ivana po swoje strzały. Jednak co chwilę wypatrywał mutanta.
Wyglądało na to, że to koniec. Stwór nie był już głodny, a rany z poprzedniej nocy nauczyły go przezorności.
Zebrał swoje strzały, strzelbę oddał Ericowi - Eric, słuchaj. Od teraz Ty przejmujesz dowodzenie nad tą ekipą. Ja muszę ruszać w swoją stronę i nie nadaję się na dowódcę. Tak... To cóż... Powodzenia i do zobaczenia - walnął go w ramię lekko pięścią, wziął swój worek i zaczął zbierać fanty. Dwa magazynki do Walthera, kusza i bełty. Wrócił jeszcze do Erica - Jakbyście oczyścili drogę tym cholerstwem - wskazał na buldożer - To bym był wdzięczny.
Eric się wyprostował dumnie.
- Zaraz się tym zajmę. Ja te maszyny obsługiwałem. Dzięki ci za wszystko. - Uściskał go. Damian jednak nie pozwolił na to by wszyscy, którzy zaczęli na nowo wysiadać w wozu też to zrobili. Chciał się już zbierać.
Tak też zrobił.
Tyle zachodu by posprzątać jezdnię.

Ciężarówka pojechała w stronę przeciwną, do tej, którą wybrał Damian. Polecił im wziąć zakręt, z którego on nie skorzystał. Może się im poszczęści.
Sam jechał dość szybko, chcąc oddalić się od siedliska mutanta. Zapewne niedługo je zmieni. Choć miał jeszcze ciała przydupasów Ivana, których Damian zabił.
Droga byłą pusta, mijał zgliszcza pojedynczych domów, a przez całkowicie spaloną wioskę przejechał po chichu i powoli. Nie miał czego w niej szukać.
Zjeżdżał właśnie ze wzgórza parę kilometrów za wioską, kiedy na horyzoncie zobaczył dwa zbliżające się w jego stronę światła innego wozu. Zapadał zmrok, więc z daleka zobaczył, że kierowca drugiego wozu zaczął mrugać wszystkimi światłami, kierunkowskazami i awaryjnymi. Najwyraźniej chciał pogadać. Jednak Damian mógł go zignorować.
Położył sobie na kolanach Walthera i zatrzymał się mrugając swoimi przeciwmgielnymi i awaryjnymi. Czekał
Samochód, granatowe combi zatrzymało się jakieś sto metrów od Damiana. otworzyły się drzwi od strony kierowcy, jednak nikt nie wysiadł. Damian usłyszał głos. Kobiecy.
- Ilu was jest?! - Krzyknęła podróżniczka, nie wychylając nawet czubka nosa.
- Wystarczająco, żeby się obronić przed dzikusami! - odkrzyknął
- Chcę pohandlować! Również informacjami! Jedna osoba, z jedną bronią! Nie palną czy dalekiego zasięgu! Ja tak samo! Pomiędzy wozami! - Brzmiała na dość pewną siebie. Zapewne gdyby było inaczej, nie byłoby jej na tym świecie.
- Dobra! Jedna osoba bez broni palnej! Tylko biała! - odłożył Walthera na siedzenie pasażera, sprawdził swój nóż w bucie - Pokaż co masz na składzie!
Kobieta wyszła z samochodu. Było ciemno, ale i tak twarz miała zasłonięta chustą z wizerunkiem czaszki, więc tam się jej nie przyjrzał. Jako broń wzięła... miecz dwuręczny schowany w pochwie na plecach. Była dość wysoka, jednak miała szczupłą sylwetkę (ciężko było o otyłość w tych czasach) więc można było się zastanawiać, czy w ogóle da radę się tym ostrzem dobrze posługiwać.
- Spory zapas paliwa. Trochę zbędnego żarcia. Pocisk do RPG jeśli chcesz, granaty. Różne granaty. Odłamkowe, błyskowe, dymne. Potrzebuję amunicji do strzelby, oraz czegoś cichego do strzelania. Może być gnat z tłumikiem, od biedy kusza, łuk czy coś w tym stylu. Jeśli masz jakieś srebro, złoto czy jakiś inny metal, albo metalowe części do przetopienie to też biorę. Palnik i narzędzia też chętnie. To co? - Mówiła podchodząc pewnym, zgrabnym krokiem. Zatrzymała się w połowie drogi między samochodami.
Wysiadł i oparł się o swój samochód - Chyba nie dobijemy targu, ale mam dla Ciebie darmową informację - przerwał na chwilę - Jedź w tamtym kierunku - pokazał palcem trasę skąd przyjechał - I znajdziesz tam trochę pestek do strzelby i karabin na strzałki usypiające. Darmowa bo nie wiem czy jest to jeszcze aktualne bo nie byłem tam tylko ja. Na handel mogę jedynie wystawić kuszę i parę bełtów - spojrzał na kobietę - W zamian chcę granaty odłamkowe.
Dziewczyna przystąpiła z nogi na nogę. Po chwili spytała
- Ile tych bełtów? Jaka to kusza? Pokażesz? Łapy będę trzymać przy sobie.
Otworzył drzwiczki od tyłu samochodu i wziął kuszę oraz bełty. Wyskoczył z samochodu i podał towar dziewczynie - Masz, obejrzyj, żeby nie było że oszukałem.
Trochę jej zajęło ocenienie stanu kuszy i bełtów. W końcu jednak położyła je na ziemi i powiedziała
- Dobra. Biorę. Dwa granaty. Idealne są dodam. Duży promień rażenia. Wydaje mi się, że jakieś 10 metrów. Nie mierzyłam. Od groma odłamków, także głównie nimi nie wybuchem. Na mutanty świetnie działa. Mogę cię też poinstruować jak rozbrajać granaty i je napełniać czym tam sobie zechcesz. Miodem czy wodą, żeby się umyć. W zamian za twoje darmowe informacje. - Powiedziała jakby od niechcenia. - Jednak musiałbyś mieć puste granaty. Jak znajdziesz fabrykę broni... w co wątpię to ci się przyda. Poza tym szukaj takich w szkołach. Nauczyciele z PO czasem pokazuję uczniom puste granaty. - Dodała już jakby z humorem.
Zaśmiał się - Ok, dzięki. Przyda się takie coś.
Dziewczyna poświęciła dobre 10 minut na nauczenie Damiana rozkręcania i uzupełniania granatu. Nie żeby był niepojętny. Po prostu strasznie szybko mówiła. Pokazała wszystko na podstawie swojego własnego, puste granatu. Po wszystkim zebrała kuszę i bełty, wręczyła Markowskiemu dwa obiecane pociski.
- Jeśli pojedziesz w tę stronę to nie skręcaj na wschód o ile nie masz od groma paliwa. Na zachodzie nie byłam, ale tam skąd przyjechałam... niebo było coraz dziwniejsze, ziemia bardziej sucha, kamienista i... biała. Nic i nikogo oprócz kanibali i mutantów. Mutantów w stadach. Powodzenia. - Dodała na odchodne wsiadając do wozu i szybko odjeżdżając.
- Powodzenia - mruknął do wsiadającej dziewczyny. Swoje granaty wsadził do schowka samochodowego i ruszył dalej uważnie obserwując drogę. Dla pobudzenia organizmu i odgonienia snu włączył sobie muzykę, cichutko, ale rock n’ roll skutecznie pobudzał.


Spał jak zawsze, z jednym okiem otwartym. Przyzwyczaił sie, że co godzinę się budzi, nie raz z krzykiem czy spocony. Łącznie zażywał pięciu godzin snu, czasem siedmiu, w zależności od koszmarów. Z niektórymi sobie radził. Za dnia, a raczej o poranku wjechał na autostradę. Znalazł się przed zjazdem, o którym mówiła spotkana niedawno podróżniczka.
Słuchając porad kobiety nie skręcił na wschód. Zaryzykował kierunkiem na zachód.
Mijał sporo porzuconych samochodów, zapewne opuszczone z braku paliwa. On też powoli zaczynał się o to martwić. Zaraz po zjeździe z autostrady zobaczył wioseczkę. Tablica z nazwą była zniszczona, postawiono więc nową. Na kawałku blachy, ktoś wymalował farbą “Gościniec. Zapraszamy! Handel mile widziany!”. Słowa były po polsku. Damian spostrzegł paręnaście ceglanych, lub drewnianych domków. Oraz ludzi. Parę osób spostrzegło, że mają gościa, powyłaziło z domków, zaprzestało prac i spojrzało na nowo przybyłego.
Markowski zatrzymał się przy wjeździe. Najbliższy budynek był jakby samym garażem. Brama do niego była otwarta, a w środku, nachylony nad samochodem, stał mężczyzna. Wyprostował się i spojrzał w stronę Damiana. Zmrużył oczy, osłaniając je przed słońcem, który wylazło po raz pierwszy od dawna.
Mężczyzna miał nagi tors, brudny od smaru i oleju napędowego. Stał w brudnych obdartych bojówkach, za których pasem miał brudną ścierkę do wycierania łap oraz rewolwer. Osłonił twarz przed słońcem jedną, osmoloną dłonią, a drugą pokazał Damianowi by zgasił silnik.
- Hej! Wysiądź jeśli łaska! Chcemy pogadać! - Postąpił parę kroków w stronę Markowskiego. Reszta ludzi, a trochę ich było, wróciła do domów, wróciła do swoich spraw. Tylko młody chłopak, może w wieku piętnastu lat, podbiegł do mechanika, który szedł w stronę Damiana. Chłopak różnił się od dorosłego z wioski, który był bardzo umięśniony i łysy, a jego twarz była trochę sroga. Chłopak zaś, o dziwo, wyglądał na strasznego wesołka, z bujnymi, ale brudnymi i kręconymi, czarnymi włosami.
Upewnił się, że ma sztylet w bucie i wyskoczył z samochodu zbijając tuman kurzu, kiedy wylądował na ziemi - Słucham - założył ręce na tors
Mężczyzna podszedł do niego powoli. Na nogach miał buty podobne do tych Damiana. Gdy znalazł się na wyciągnięcie dłoni, zrobił to, wcześniej wycierając je w szmatkę.
- Osa. Miło mi. Szukasz czegoś szczególnego? - Spytał starając się być miłym.
- Damian - uścisnął dłoń, nie przejął się brudem - Tak, szukam paliwa, zapasów żywności i wody, jeśli dobrze pójdzie to jakieś leki. Sam mogę wystawić alkohol, fajki, kawę i herbatę. Wszystko prawdziwe, żadnych podróbek. Mogę również pomóc wam w czymś, utłuc mutanta czy coś w tym stylu.
Osa zagwizdał z uśmiechem.
- Nieźle. Znam tu kogoś kto chętnie kupi alkohol. Fajkami sam się chętnie zajmę. Co do żywności... tak się składa... No, powiedzmy, że jeśli lubisz mięsne konserwy to jesteś w niebie. Mamy dwie czynne studnie. Wiem, mamy farta. Jeśli masz baniaki, to możesz sobie uzupełnić za darmo. Jest... w miarę czysta. Pijemy ją, czasem się myjemy, ale lepiej nie przesadzać. - Osa zwrócił się do chłopaka, który stał za jego plecami i przysłuchiwał się rozmowie. - Idź powiedz Tomkowi, że będzie mógł powrócić do alkoholizmu na jakiś czas. - Chłopak pobiegł w głąb wioski. A trzeba przyznać, że biegał szybko.
Osa rozejrzał się czy nikt inny nie podsłuchuje. Inni ludzie, najwyżej z daleka obserwowali i komentowali, ale nie było ich wielu. Większość się nie interesowała.
- Jeśli chcesz tu zostać, nieważne ile czasu, to wiedz, że mamy tu zasady. Żadna kobieta nie jest twoja, jeśli tego nie chce. Nie lubimy kanibali. Jak chcesz to chętnie pokażę ci komorę, w której takich palimy. Ja jestem tu kimś w rodzaju szeryfa. Nie mamy szefa, to taka mała anarchia, ale dobrze nam się razem żyje. Nie próbuj tego zmienić. - Spojrzał mu głęboko w oczu. Gość był wzrostu Damiana, jednak był też znacznie szerszy w barach i lepiej zbudowany. Jednak różnił się od niedawno poznanego Ivana. Może nie był tak wielki, ale na pewno bardziej groźny. Po chwili się rozluźnił.
- Jak szukasz pracy... niedawno kręcił się tu jakiś dziwak, wylazł chyba z jakiejś podziemnej jamy. Sporo tu takich mamy. Raczej mieliśmy. Jacyś... nie wiem sam. Ludzie krety? Przykra sprawa i... trochę śmieszna, jak już takiego zabijesz. Wyglądają komicznie. Tak czy siak większość wytłukliśmy. Raczej trzymają się z dala, ale jak przyniesiesz mi łeb jakiegoś, to ci zapłacę. W paliwie. Popytaj innych, może coś dla ciebie znajdą. Ile masz tych fajek? I jakiej firmy? - Spytał na koniec z uśmiechem.
Słuchał uważnie regulaminu - Spokojnie, ja tu tylko objazdem. Nie mam zamiaru tu bruździć, kto wie może jeszcze się tu pojawię? - powiedział na znak że akceptuje zasady. - Jakieś przybliżone miejsce przebywania tych dziwadeł? Albo gdzie najczęściej łażą? Co do fajek... - poszedł do swojego samochodu ze skrzyni wyciągnął pół wagona papierosów, Cameli - Takie.
Osa podszedł do Damiana. Wziął jedną z fajek i zapalił ją, pociągając mocny haust. Pokiwał głową ucieszony.
- Super. Dwa, pełne, duże kanistry. Takie na podróż do Krakowa, przykładowo. Chociaż nie wiem ile ten twój wózeczek pali.
- Stoi - podał mu papierosy - Mój wózeczek pali ile pali, ale da się znieść - mruknął.
- Dobra. - Pan “Szeryf” obejrzał się za plecy. Chłopaczek z kręcony włosami prowadził jakiegoś faceta, dobrze po czterdziestce, ale z już całkiem siwą i długą brodą i takimi też włosami. Jego twarz wskazywała na to, że do świata nie jest nastawiony zbyt przyjaźnie. Liczne blizny i brak prawego oka świadczyły o nie jednej walce. Sądząc po jego postawie, większość była wygrana.
- A oto i nasz Święty Tomasz z Akwenu. - Mruknął Osa. - Jakbyś mnie potrzebował, będę u siebie. W tym garażu mieszkam. Skończę palić tego peta i położę ci kanistry przy wozie. - Gdy odchodził odwrócił się raz jeszcze. - Aha, jeszcze jedno. Co do kobiet. Trzymaj się z dala od córki Tomcia. To ta ruda. Najładniejsza. Ale serio - pokiwał palcem - z dala.
Kiwał tylko głową pokazując, że słucha Osy. Ale o wspomnieniu córki Świętego Tomasza nieco się zamyślił. W końcu po to są zasady żeby je łamać. Ale skupił się teraz na Tomaszu - Witam, mam do opylenia pełną butelkę Jacka Danielsa. Prawdziwa - powiedział przyglądając mu się
Mężczyzna zatrzymał się. Wspierał się o drewnianą laskę, kulał na prawą nogę. Popatrzył na Damiana spode łba. Chłopak stanął za plecami Tomasza. Strasznie wścibski młodzieniec.
Głos Akweńczyka, jak często go tu nazywano, był ochrypły, złowrogi i strasznie... groźny?
- Ta? Tylko jedną? Równie dobrze mogę się upić sokiem pomarańczowym! Albo tą naszą jebaną wodą. Ona ma w sobie więcej zabawy niż jedna butelka! - Wyraźnie nie był zadowolony propozycją. Nie po to się ruszał z domu taki kawał, żeby słuchać o jednej butelce Jacka Danielsa. Miał swoje wymagania.
- Co dasz w zamian jak skombinuję Ci drugą butelkę?
- O! O JAKI! - Warknął. Damian kątem oka zobaczył Osę, opierającego się o bok garażu, palił swojego papierosa i uśmiechał się szeroka, przyglądając i przysłuchując się rozmowie. - Jeszcze nie ma, a już chce coś w zamian! - Po chwili jednak dopowiedział - Mam sporo broni. Jestem cieślą. Mogę ci zrobić łuk, kuszę, strzały, bełty, cokolwiek z drewna. Nawet kutasa, bo wątpię żeby taki chłoptaś jak ty go miał. - Dodał z chorą satysfakcją.
- Dwie butelki Jacka Danielsa za kołczan strzał. Przynajmniej 15 - powiedział ignorując uwagę na temat przyrodzenia.
Tomasz prychnął. Stał tak chwilę, opierając swój niemały ciężar na lasce. Był strasznie grubo ubrany, gdy Damian lekko się pocił, a Osa był niemal w negliżu, a i tak perlił się od potu.
- Dobra. Niech będzie. - Tomasz rozejrzał się. Odegnał chłopaka gestem dłoni, spojrzał na Osę, potem znów zwrócił się do Markowskiego. - Chodź no tu. No chodź! - Pokazał mu gestem by się zbliżył.
Zbliżył się jednak jego instynkt nakazał mu, aby być gotowym do użycia samoobrony.
Starzec, a można było go tak nazwać, bo wiek jakiego dożył był już dość niespotykany, wziął Damiana pod ramię i poprowadził parę kroków dalej, z dala od Osy, który wrócił do swoich obowiązków.
- Słuchaj. Mam córkę. Strasznie mnie wkurza, że każdy, ale to dosłownie każdy się tu do niej przypierdala. Mam straszne przeczucie, że wkrótce przestaną być grzeczni, tylko ze względu na szacunek jakim mnie darzą, bo bać się już przestają. Także mam małą robotę. Przypierdolisz paru osiłkom, którzy się wokół niej kręcą, a ja... no coś tam w zamian dostaniesz. Jeszcze pomyślę. Mogę dorobić ci strzał czy coś. - Dodał jeszcze z przestrogą - Ale jak sam się do niej... wtedy po nakłuwam się strzałami, milimetr po milimetrze. A wierz mi, że z łuku strzelam jak nikt, nawet bez jebanego oka.
Jakże mógł odmówić. - Nooo... No okej. Zgadzam się. Ale wpierdolić im lekko czy mocno, pozbawiając ich niektórych czynności życiowych, na przykład chodzenia? - spytał podnosząc brew - Nawet nie mam się co do pańskiej córki przystawiać, jestem mało atrakcyjny, inteligencją też nie grzeszę. Charakter do dupy, stworzony jestem tylko do wykonywania niebezpiecznych akcji, także może pan spać spokojnie.
Tomasz uśmiechnął się zadowolony. Był to paskudny uśmiech.
- Wiem, żeś nieciekawy. Tym lepiej. Pójdę z tobą, wskażę ci, których trzeba potraktować. Tylko Osie się to może nie spodobać. Ostrzegam, bom uczciwy. Sam niby nic do niej nie ma, ale strasznie jest przeciwny rozwiązywaniu problemów na najlepszy i najstarszy sposób.
Kiwnął głową i dał się prowadzić Tomaszowi
- Wybornie - mruknął - nie wiem czy pamiętasz dawne czasy i czy mieszkałeś w Polsce, ale jeśli tak, to na pewno pamiętasz tych wszystkich skinów. Całymi dniami kręcą się bez celu, ładu i składu. No i my też ich mamy, nic nam nie pomagają, tylko żerują. Wiem czemu Osa ich toleruje i mi się to nie podoba. Bo widzisz... jeden z nich to jego brat. Jedyne co kiedyś zrobili to zabili parę mutantów, ale potem tak się spili, że spalili dwa domy. A przy okazji jednego ze swoich. Jeszcze rok temu stłukłem temu braciszkowi Osy ryj tak, że do dziś widać. Jednak był sam i to było rok temu. Nie wiem czy wiesz jak człowiek szybko się może zestarzeć. - Zatrzymali się na małym placyku, na obrzeżach wioski. Był tu spory, ceglany mur, a raczej jego strzępki. Stanowił niegdyś ogrodzenie do jakiegoś większego domku, niemal willi, teraz jednak był to tylko spalone zgliszcza. Na murku siedziało trzech łysych młodzieńców, przed nimi stał jeszcze jeden. Śmiali się i gadali, używając niezliczonych ilości wulgaryzmów. Nikt tędy nie przechodził bo nie było po co, więc mieli spokój i swobodę w śmieceniu, zarówno swoimi odpadami fizjologicznymi, jak i... puszkami po piwie lub butelkami po alkoholu własnej roboty.
- No tak. Jeszcze mi podjebali ostatni sześciopak. - Wysyczał, przyspieszając kulejącego kroku. - Jebać wiek. Pomogę ci im wpierdolić. - Mruknął jeszcze. - HEJ! CHUJE! Który no z was nazwał moją Agatę “dupą”?!- Krzyknął wściekle. Jego pokryta bliznami twarz zrobiła się czerwona. Jedno z jego oczu jakby zapłonęło ogniem wściekłości, dziura po drugim jakby się wykrzywiła.
- Jebany staruch! W końcu dasz nam powód by cię zajebać? - Krzyknął największy ze skinów zeskakując z murku.
Stał tylko i starał się wyglądać na groźnego. Jednak w razie czego był gotowy na użycie swoich umiejętności samoobrony. Wysunął się trochę do przodu.
- Tylko mi ich nie oszczędzaj! - Warknął Tomasz, chwytając drewnianą laskę w obie ręce.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline