Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 19:51   #5
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Do Damiana szybko podbiegł łysol ubrany tylko w slipy, przez co wyglądał bardzo komicznie. Miał oczywiście buty. Spróbował trafić Markowskiego z partyzanta, jak to mieli w zwyczaju podobni mu ludzie od wielu, wielu lat. Ten jednak umiejętnie usunął się w bok, złapał prawą ręką kostkę wroga, a lewą dłoń zacisnął w pięść i uderzył w rzepkę przeciwnika z całej siły. Usłyszał chrupnięcie i krzyk. Potem wypuścił nogę z objęć, a pierwszy oponent runął na ziemię. Kątem oka zobaczył jak Tomasz zdzielił laską w twarz, największego ze skinów. Ten stracił ze dwa zęby, ale oddał Akweńczykowi, silnym ciosem w podbródek, od którego staruch się mocno zachwiał i zatoczył do tyłu. W stronę Damiana podbiegła pozostała dwójka, atakując jednocześnie.
Ten wykonał unik rzucając się na kucki na ziemię. Potem nogami próbował trafić w golenie skinów ciosem prostym.
Tutaj nie udało mu się całkowicie. Jeden owszem, dostał tam gdzie Damian celował i przewrócił się targany ostrym bólem, ale drugi skoczył na Markowskiego powalając go na ziemię. Leżał na nich, szamocąc się i raz po raz trafiając pięścią gdzieś w bok, jednak nie były to zbyt silne, lub celne ciosy.
Zacisnął prawą rękę w pięść i uderzał mocno jak tylko mógł w plecy napastnika, starał się celować w kręgosłup.
Napastnik zawył z bólu, po którymś z celniejszych i bardziej bolesnych ciosów, pomiędzy kręgi. Odchylił głowę do tyłu i Damiana czoło, z impetem wbiło się w nos wroga, mocno go spłaszczając. Dalej Markowski łatwo zwalił przeciwnika z siebie. Już rzucił się na proste nogi, by dobić wstającego już skina, którego wcześniej trafił w goleń, kiedy usłyszał z tyłu strzał. Obrócił się jak na zawołanie. Osa stał jakieś dwadzieścia metrów z tyłu, z rewolwerem uniesionym do góry, z jego lufy leciała cienka strużka dymu.
Tomasz stał gniewnie nad leżącym, największym z przeciwników. Jeden, z wybitą rzepką wił się na ziemi. Pozostała dwójka już wstała.
- Cholera jasna. Musiałeś go od razu wkręcić w osobiste porachunki? - Warknął Osa do Tomasza, zmierzając w jego stronę gniewnie.
- To była samoobrona. Zaatakowali nas jak przechodziliśmy - nie wiedział dlaczego to robi, ale cóż.
Akweńczyk nic nie mówił. Tylko ruszył w swoją stronę, gestem pokazując Damianowi by poszedł za nim. Osa stał tylko chwilę, odprowadzając ich wzrokiem. Potem przykląkł nad największym z niedoszłych zabójców Tomka i coś do niego mówił, wyraźnie zdenerwowany.
- Jak wsiądziesz do samochodu i pojedziesz główną ulicą, to skręć w trzecią od lewej, jedyna która nie jest doszczętnie zniszczona. Mój dom jest pierwszy po lewej. Zaparkuj na resztkach chodnika. Będę czekał. - Mruknął Święty, po czym przyspieszył chwiejnego kroku, wyraźnie nie chcąc by teraz Damian mu towarzyszył.
- Zrozumiałem - po czym odwrócił się i poszedł w przeciwną stronę, po samochód. Następnie kierował się wskazówkami Świętego Tomasza.

Dom pod, który Damian podjechał przypominał dużą paszczę stwora, który się na niego patrzył. Zbudowany został z szarych, betonowych cegieł, miał dwa duże okna po obu bokach i jedne drzwi wejściowe, w których stanąć mogło obok siebie dwóch rosłych mężczyzn. Marko wyskoczył ze swojego wozu ii ruszył ku domowi. Drewniane drzwi były otwarte na oścież. Stanął w progu, chcąc zapukać, ale zaraz usłyszał głos Tomasza
- Wejdź!
Tak też zrobił.
Wszystkie pomieszczenia tutaj był bardzo duże, ciemne i w większości puste. W pierwszym pokoju stało parę szaf, komód, turystyczna kuchenka gazowa i parę butli z gazem. Narzędzia do ręcznego prania, stół, na którym spożywano posiłki oraz parę innych rzeczy, używanych codziennie do życia, przez tych w tym świecie, którym wiodło się lepiej.
- Jestem tu! Chodź bo pomyślę, że mnie tam okradasz! - Wrzasnął Tomasz, był najwyraźniej w pokoju obok.
Damian wszedł do drugiego pomieszczenia. Znajdowało się tam parę regałów z książkami, spore stanowisko pracy cieśli z masą przyrządów, których Damian w życiu nie widział i w wielu przypadkach zastosowania nie znał. Ponadto dwa, jednoosobowe łóżka polowe i wyniszczone, zielony fotel, na którym siedział Akweńczyk. Obok niego klęczała jego córka i zakładała mu opatrunek na głowę, z której ten rzeczywiście krwawił, oraz usztywniała zwichniętą rękę.
Teraz Damian rozumiał dlaczego Tomasz tak bardzo strzegł swojej córki. Wyglądała jak największy skarb ludzkości. Była ubrana w przetarte, wyblakłe z koloru jeansy, poszarzałą pomarańczową bluzkę i trampki. Wszystko doskonale opinało jej zgrabną talię, a jej czerwone wręcz włosy, sięgające za łopatki jakby świeciły na tle ciemnego pokoju, w którym jedynym źródłem światła były dwie świecie. Twarz miała teraz trochę zmartwioną, a trochę zdenerwowaną, co nadawało jej dodatkowe uroku, na jakże delikatnej i ślicznej buzi. Gdy na chwilę obróciła się w stronę Damiana, zawieszając na nim wzrok na trzy sekundy, przy okazji witając się, zwrócił uwagę głównie na jej błękitne oczy i pełne usta. Choć trzeba było przyznać, że ogółem była kobietą, której nie brakowało zupełnie nic.
Skołowany, spostrzegł się, że nadmiernie się ślini, otrząsnął się więc i zaczął zwracać uwagę na to co mówi Tomasz, a mówił już od paru chwil.
- … dziwne, że tak zareagował. Może i Osa poszedł w końcu po rozum do łba i nie będzie się ciskał. Chyba wie, że jego brat, Pszczoła, zasłużył na to co od nas dostał. - Akweńczyk uśmiechnął się wrednie do Damiana. - Przyznam, nieźle im przyłożyłeś. Na dodatek bez większego wysiłku. No, ale czego innego mogłem się spodziewać po podróżniku? Musicie umieć sobie poradzić.
- Skończyłam. Jak jeszcze raz wdasz się w bójkę to sam będziesz się też opatrywał. A z okiem to nie wyszło ci to najlepiej. - Powiedziała Agata, podnosząc się powoli. Zebrała z podłogi apteczkę i narzędzia, nachylając się przy tym, jakby specjalnie, by Damian się jeszcze bardziej zmieszał.
Był otumaniony, w sumie teraz nie wiedział co ma powiedzieć bo nie słuchał zbytnio Świętego. Ale uznał, że pokiwanie głową i skupienie się na nim byłoby najodpowiedniejsze. Starał się wyrzucić z myśli Agatę, co nie było łatwe.
- Dobra. To masz ode mnie 15 strzał za... - Spojrzał na córkę - za napoje gazowane. Co chcesz za pomoc z tamtymi chłopakami? Więcej strzał? Mam sporo jedzenia na zbyciu. Wodę możesz sobie brać ze studni... paliwa nie mam, tutaj Osa tylko je posiada. Możesz się rozejrzeć po mieszkaniu, jak coś się spodoba daj znać. Jak będziesz szukał czegoś w mieście, to Aga cię poprowadzi. Prawda? - Spytał córkę, wstając z fotela i kierując się ku stanowisku pracy.
- Tak, ale... chcesz pracować ze zwichniętą ręką? - Spytała córka zażenowana zachowaniem ojca. A może to tylko troska?
- Jasne. Umiem zrobić najlepsze strzały palcami u stóp. Dajcie mi spokój. Lubię się przy tym skupić. - Powiedział odganiając resztę gestem dłoni.
Agata odprowadziła Damiana do pierwszego pomieszczenia.
- Dzięki, że nie pozwoliłeś by tata zginął. Bywa impulsywny. Jeśli jesteś głodny to się częstuj. - Powiedziała otwierając szafkę, wiszącą na ścianie, nad balią z wodą do mycia rąk. W szafce było pełno różnego rodzaju puszek z fasolą, brzoskwiniami, mięsem i różnymi innymi, dobrami ludzkości.
Machnął tylko ręką. Był skromny, ale teraz akurat powód dla którego pomógł Tomaszowi ze skinami stał przed nim i oferował mu jedzenie. Wolał się nie odzywać bo zaraz coś palnie -
- Nie, nie trzeba. Mam swoje zapasy. Ale dziękuję - starał się skupiać wzrok na jej twarzy i nie błądzić nim po całym jej ciele - Może powiedz swojemu tacie, żeby dał sobie spokój na razie z tymi strzałami. Mi się nigdzie nie śpieszy, a i bez nich sobie poradzę.
- Słucha mnie jak mu mówię, że jakiś wieprz się mnie przyczepił. Wiesz, mamy tu dużo mniej kobiet niż facetów... - Powiedziała zasmucona. - Raczej mam małą siłę przebicia u niego.
- To przekaż, że ja powiedziałem, że nie musi być na dziś.
- Równie dobrze, mogły ci dać gotowe, ale na wejście mówił, że się postara. Chyba cię polubił. Dziwne. Zazwyczaj nie darzy sympatią... ludzi. - Powiedziała uśmiechając się krzywo. Poszła do pokoju obok. - Poczekaj na zewnątrz, dobrze? - Dodała jeszcze.
Uśmiechnął się lekko i posłuchał. Wyszedł i założył ręce na tors.
Przed Damiana wyskoczył widziany już dwukrotnie wcześniej chłopak. Stał w odległości dwóch kroków i przyglądał się wyższemu o dwie głowy Damianowi z zaciekawieniem.
Spojrzał na niego zachowując kamienną twarz, nie odzywał się.
Chłopak wciąż tylko się przyglądał z dołu. Tak jak Damian posiadał też mutację oczu. Jego były czarne jak węgiel. Całe. Było to jednak ledwie dostrzegalne, spod tych jego wąskich oczu, które na dodatek zaczął mrużyć, gdy jakby sobie o mutacji przypomniał.
- Nic nie mam - mruknął wreszcie
Za plecami Damiana pojawiła się Agata. Mruknęła do chłopaka krótkie “hej” i zwróciła się do podróżnika
- Chodź, muszę cię o coś poprosić. - Ruszyła w głąb zniszczonej ulicy, licząc, że Damian pójdzie bardziej obok niej, niż za nią, by... no cóż.
Na całej ulicy jeszcze tylko dwa, podobne domy wydawały się być zamieszkane, reszta była zbyt podupadła, spalona, zawalona.
Zrównał się z nią. Musiał dawać mniejsze kroki, bo nogi miał dosyć długie - Słucham Cię
- Chcę zabić parę mutantów. Kręcą się po nocach, w pobliżu wioski. Nikt już nie robi wypadów. Ale... muszę. Są mi coś dłużni i chcę się odpłacić. Jednak głupia nie jestem. Taką mam przynajmniej mam nadzieję. - Dodała z uśmiechem. To zadziwiające, jak bardzo zadbane zęby miała na te czasy. - Wiem, że sama nie dam rady nawet dwóm. Jeśli mi pomożesz... Osa na pewno dalej płaci za ich czerepy. No i będziesz miał moją wdzięczność, bo niewiele więcej mam.
Kiwał głową na znak, że rozumie - No, pomogę Ci. I uwierz mi, że wdzięczność niektórych ludzi jest dla mnie ważniejsza niż cysterna benzyny.
Uśmiechnęła się wdzięcznie.
- Świetnie. Dziękuję. Naprawdę. - Powiedziała po czym na chwilę zamilkła, wpatrując się w przestrzeń przed nimi. Na końcu uliczki znajdował się ślepy zaułek. Kiedyś był to chyba budynek, teraz jednak zamienił się w stertę gruzów, porośniętych szaro-żółtą “roślinnością”.
- Spotkajmy się o północy, gdzieś tutaj. Pole, na którym przesiadują nocami, zazwyczaj tłukąc się między sobą, jest jakiś kilometr od wioski. Ja używam łuku i noży. Raczej nie róbmy hałasu. No i nie mów nic ojcu! - Ostatnie zdanie wypowiedziała jakby ze strachem.
- Dobrze, bądź spokojna. Ojciec nic nie będzie wiedzieć. Ale wiesz, że narażasz się mimo wszystko? I bierzesz ze sobą obcego człowieka do którego wcale nie masz zaufania, ba nawet nie wiesz jak mam na imię. Skąd wiesz czy nie zostawię Cię tam samej, okradnę, zgwałcę i czort wie co jeszcze? - zastanawiał się, czego dziewczyny są takie puste i bez wyobraźni*
- Cóż... nie pamiętam dawnych czasów, ale z tego co mi mówił ojciec to imiona... tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia, czyż nie? A ludzi i tak nie ma na tyle dużo by ciężko było ich odróżnić. Serio, masz jakiś... paszport? Wątpię, bo i po co? Po co więc ci imię? Raczej nieczęsto ktoś cię woła. Zaufanie. Mogę mieć do ciebie takie same zaufanie co do najlepszych przyjaciół. Co prawda ich nie mam, ale zdrada czyha na każdym kroku. A jestem dość zdeterminowana, więc zaryzykuję. Poza tym, brzydsi od ciebie próbowali gwałtu, a oto stoję - rozpostarła ramiona - wręcz nietknięta, nie tylko dzięki nadopiekuńczości ojca. Poza tym, jakbyś spróbował... Ojciec by się jednak znalazł. Tak jak i Osa i czort wie kto i co jeszcze. Tak więc zaryzykuję i pójdę. Bo kiedyś będę musiała z nimi walczyć. Wolę nabrać wprawy zanim znowu rozmnożą się do blisko setki, jak niegdyś. - Gdy się denerwowała i emocjonowała, była jeszcze piękniejsza.
- I uważasz, że ojciec będzie gdzieś za miastem? Ja wątpię. Mów na mnie Damian, bo nie chcę być zapamiętany jako Podróżnik.
- Nie znasz go tak jak ja... on umie tropić. Oraz... powiedzmy, że szybko biega. Ale to sekrety rodzinne. - Uśmiechnęła się chytrze.
- A... mogę wiedzieć czego tak Cię ciągnie do mutantów? Jesteś ładna, nie szkoda Ci urody?
- O ile będę walczyć na dystans, mnie nie rozszarpią, a dziesiątkami to oni nie są więc mnie nie zarażą. Dzięki za komplement. - Dodała po chwili, jakby zdezorientowana, po chwili wróciła jednak na dobry tok myślowy. - Co zaś do pociągu... zgadnij czemu nie mam matki? Wiem, mało oryginalne, ale wierz mi, że to starczy, by wzbudzić wielką nienawiść.
- A... Przykro mi... Ja swoich rodziców widziałem ostatni raz parę ładnych lat temu - nie wiedział czego to powiedział - Pomogę Ci. O północy tutaj, tak?
- Tak. - Powiedziała. Po chwilo dodała, zmieniając temat - Aha. Nie przejmuj się tym dzieciakiem. Przeżył coś komu nikomu nie życzę. Nie licząc mutantów. Jest niemową. Trochę można się przy nim krępować... ma rentgen w oczach. - Uśmiechnęła się szeroko. - Serio!*
Podniósł brwi - To dlatego tak się na mnie gapił...
- Poza tym jest dość dziwny... nie ma co się mu dziwić, ale jak czasem krzyczy w nocy... Aż mutanty zaczynają mu odpowiedzieć. To jedyny moment kiedy nie jest niemową. A języka nie ma...
Westchnął - Szkoda chłopaka. Ale mimo wszystko powinnaś trzymać się z dala od mutantów - pokazał ubytek w uchu - To to nic jest.
- Wiem. Widziałam jak pożerają, rozdzierają ludzi na pół. Przeżyć te dwadzieścia lat teraz, to jednak znaczy coś wiedzieć i coś umieć. Jak zapewne... wiesz. - Ciągle się uśmiechała. Nie wiadomo czy cieszyła się z nadchodzącej nocy, czy też zawsze taka była. W sumie na taką wyglądała, a to dość dziwne.
Pokręcił głową - Współczuję Twojemu potencjalnemu chłopakowi - zaśmiał się
- Ja też, ja też. - Pokiwała głową. - Dobrze. Wrócę do domu i się przygotuję. Dopilnuję by ojciec wypił dziś te twoje... napoje gazowane, będzie mocniej spał. Mimo pozorów, łatwo go spić. Jakbyś czegoś potrzebował to wiesz gdzie jestem.
- Do zobaczenia - zasalutował i ruszył do swojego samochodu.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline