Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 19:55   #6
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Osa dostarczył kanistry pod samochód. Rzeczywiście były spore i pełne. Nawet pełne paliwa. Damian przygotowywał się do nocnej, małej masakry, a północ zastała go szybciej niż by się można było spodziewać. Wcześniej uzupełnił tylko zapasy wody, w obiecanej studni i zdobył zapasy jedzenia.
Z broni nie wziął tylko Walthera. Gdy dotarł na wyznaczone miejsce, z dala zobaczył Agatę. Trzymała łuk, a przez plecy miała przewieszony kołczan pełen strzał. Była ubrana w czarne spodnie, czarną kamizelkę, pod którą miała również czarną bluzkę. Włosy spięła w duży, gruby kucyk, wciąż, były dość widoczne w mroku. Jednak te mutanty nie miały wzroku.
- Hej. Powinny się już jakieś pałętać po powierzchni. Przejdziemy przez ruiny na pole, w razie czego będziemy mieli dobrą drogę ucieczki. Jak wepsniemy się na ruiny i za nami pognają, to nie wlezą na nie zbyt prędko. - Wskazała na zarośnięty budynek, który stanowił ślepy zaułek dla uliczki. - Gotowy?
- Rozumiem, gotowy - on nie bawił się w kamuflaż. Kołnierzyk czerwonej hawajskiej koszuli wychodził niechlujnie spod kamizelki taktycznej - Widzę, że walczymy według tej samej szkoły - zaśmiał się.
- Taa. Coś tam umiem strzelać z rewolweru, podstawy snajperki, ale łuk to jest to. No i noże. - Jakby na potwierdzenie słów pokazała dwa noże bojowe schowane za pas oraz szereg rzutek, przypiętych za pazuchę kamizelki.
Wspinaczka po ruinach nie była dla Damiana zbyt trudna. Widział doskonale w nocy, ale Agacie musiał parę razy pomagać. Inna droga była całkowicie okrężna, z drugiej strony wioski. Za domami na tej samej ulicy, na której się znajdowali, stały barykady, po których wspinaczka, mogłaby okazać się katastrofalna w skutkach.
Gdy znaleźli się na szczycie resztek domu, dostrzegli rozległe pole. Znajdowała się na nim głównie, nierówna, rozkopana ziemia, parę uschniętych drzew, które zapadły się pod ziemię oraz skupiska skał. Dodatkowo gdzieś w oddali majaczyły wraki samochodów.
Po polu przechadzało się parę ciemnych, zgarbionych sylwetek. Damian uważał, że żaden z mutantów, którzy byli na tym polu nie może być od niego wyższy. Naliczył się ich około ośmiu.
- Walczą tylko samce. Samice zawsze są pod ziemią. Dlatego możemy ich nigdy nie wytłuc. Nikt tam nie zejdzie. Zawsze uważaj na nogi. Jak coś zaczyna się pod nimi trząść, skacz w bok. - Powiedziała nakładając strzałę na cięciwę i schodząc na dół.
Odruchowo sprawdził czy ma swój sztylet w bucie - Dobra - i również przygotował łuk do napięcia strzały.
Gdy podeszli trochę bliżej i przygotowali się do strzelania, obydwoje w tego samego, dla pewności, Damian mógł się bliżej i dokładniej przyjrzeć przeciwnikom.
Nie był całkowicie owłosiony. Czarna sierść pokrywała ciało mutanta tylko w pewnych miejscach. Połowa twarzy, trochę klatki piersiowej i brzucha, plecy, ale ręce były całe w krótkiej, ale bardzo gęstej sierści. Nie było jednak gołego, ludzkiego ciała. To co było zamiast tego, przypominało strzępy gołych mięśni. Czerwone wnętrze nie krwawiło jednak, to chyba były miejsca gdzie mutacja się nie udała. Może tam byli bardziej wrażliwi na ból?
Łapy stwora były niewiarygodnie grube. Chude ramię, w pewnym miejscu stawało się tak szerokie, jak głowa Damiana. Górne kończyny kończyły się czterema, długimi, żółtymi pazurami, ze śladami zaschniętej krwi.
Pysk nie prezentował się ładniej. W połowie w sierści, w drugiej połowie, zdeformowany, czerwony. Nie było tu jednak miejsca na oczy, ani nawet oczodoły. Pysk był nieco wydłużony, a w paszczy znajdował się szereg, ostrych i nierównych kłów. Również na czubku pyska znajdował się ciemny kikut, zapewne nos, który wydawał się żyć własnym życiem, bezustannie się odrobinę poruszając.
Dwie strzały przecięły powietrze i wbiły się w potwora. Jedna, ta Agaty trafiła w bok głowy, Damian trafił w kark. Stwór padł martwy z hukiem, który usłyszała dwójka pobliskich mutantów. Wydali oni dziwny, cichy dźwięk, przypominający grzechot. Pozostała piątka, która znajdowała się w zasięgu wzroku, również zaczęła kierować się w stronę Agaty i Markowskiego.
- Staraj się stać za mną - poinstruował Agatę i napiął cięciwę z kolejną strzałą i wypuścił ją do najbliższego mutanta, celował w głowę.
Tym razem zabrakło mu szczęścia lub umiejętności. Jego partnerce jednak nie. Strzała przeleciała mu obok ucha i ugodziła stwora tam, gdzie normalny człowiek miałby lewe oko. Drugi z bliższych mutantów znajdował się na tyle blisko, by Damian nie zdążył ponownie strzelić z łuku.
Rzucił łuk na bok i złapał za tomahawk, zamachnął się i rzucił nim w mutanta.Ten zaczynał już wyciągać łapy w jego kierunku, warcząc przy tym wściekle i tocząc pianę z pyska. Tomahawk wbił się w jego łeb, porządnie wchodząc w mózg i wyłączając go na stałe. Pozostałe pięć mutantów znajdowało się w odległości parunastu metrów. Agata nie trafiła dwoma kolejnymi strzałami w głowę. Strzały wbił się w korpus jednego ze stworów, spowalniając go trochę.
Złapał za łuk, napiął strzałę i wystrzelił w najbliższego, chwilę potem wystrzelił następną.
Pierwszy padł martwy, ze strzałą pomiędzy zębami. Drugi jednak uniknął śmierci, jednak pocisk ugrzązł mu tam gdzie winien mieć serce. Przyspieszył kroku, znajdując się już parę kroków od ofiary. Agata dobiła swojego mutanta, powoli robiąc duże kroki w tył i strzelając dalej.
Złapał łuk w lewą rękę, a prawą wyciągnął sztylet, przełożył go ostrzem do ziemi i wyrzucił łuk na ziemie. Rozbiegł się na ile mógł i asekurując lewą dłonią prawą, z nożem ustawił go na sztorc. Chciał wbić się na mutanta całą swoją masą przy okazji wbijając mu sztylet w ciało.
Ostrze wbiło się w krtań stwora, który wraz z Damianem runął na ziemię. Podróżnik poczuł straszny, piekący ból na plecach, gdy mutant, poszarpał mu je tuż przed śmiercią. Pozostał dwójka zwróciła się w jego stronę, czując zapach krwi. Ponadto był bliżej niż Agata. Ta jakby pod wpływem stresu, nie strzelała już tak celnie. Przestałą się jednak cofać, nie zmieniając broni.
Sturlał się z truchła i syknął bo przygniótł ranę . Udało mu się zebrać i kucnąć, drugą ręką z pochwy na pasie wyciągnął ząbkowany nóż i próbował wstać.
Gdy wstał, trochę chwiejnie, bliższy z mutantów już zaatakował. Pewnie urwałby Damianowi ramię, gdyby ten się nie uchylił, zachwiał się jednak ponownie na nogach. Nie upadł, ale nie uniknął ataku z drugiej łapy. Potwór rozorał Damianowi bok lewego ramienia, rana była nieco głębsza niż ta z pleców. Drugi potwór padł martwy od noża Agaty, która wyszarpywała ostrze z truchła. Jęknął z bólu i już bardziej w lekkiej furii wyprowadził pchnięcia dwoma nożami. Nie patrzył gdzie. Było to całkiem fortunne cięcie, wyprowadzone razem z kolejnym uderzeniem mutanta. Noże przejechały po łapach stwora, który momentalnie je cofnął rycząc z bólu.
Rzucił się na mutanta robiąc zamach z nad głowy dwoma rękami. Oba ostrza wbił się do końca w głowę potwora, który wraz z Damianem, powoli upadł na ziemię. Gdy wyszarpnął pełne krwi ostrza, spostrzegł się, że w zasięgu wzroku nie ma już wrogów. Adrenalina zaraz opadnie i zacznie czuć ból.
- Kurwa... - wysapał - Trochę mnie pogłaskali - kucnął na jedno kolano i zaczął oglądać ranę na ramieniu, po chwili wziął manierkę i polał wodą tę ranę. Względnie obmył ranę, krew jednak dalej wyciekała z trzech, dość długich otworów na jego ręce.
Pod nogami poczuł drżenie.
Rzucił się do przodu wypuszczając manierkę z ręki. Przeturlał się jeszcze odrobinę dalej od miejsca drżenia, tak dla pewności. Równo z momentem kiedy odskoczył ziemia otworzyła się i wystrzeliły z niej dwie pary szponiastych, czarnych, grubych łap. Po chwili schowały się. Dało się słyszeć wściekły ryk.
- Zaraz wrócą. Wywabimy je jeśli będziemy odskakiwać blisko od miejsca, w którym wyskoczą i się nie ruszymy. - Powiedziała Agata obserwując ziemię.
- Tak sądzę - rozejrzał się w poszukiwaniu swojego tomahawka. Był tam gdzie go zostawił, w głowie jednego z mutantów. Chwilę się z nim siłową, potem jednak z trzaskiem pękającej czaszki, wyrwał go .Zbliżył się do Agaty, jednak utrzymał odpowiedni dystans. Jak na zawołanie, spod ziemi, szybciej niż wcześniej wyskoczyła dwójka mutantów. Jednak jakby wystrzelili w powietrze, lądując na nogach obok dziury, którą wykopali. Damian i Agata odruchowo odskoczyli, lądując na plecach. Damian zawył z bólu. Każdy z mutantów rzucił się na swoją ofiarę szczerząc kły, pomiędzy którymi znajdowały się stare resztki mięsa. Przygotował nogę do kopnięcia. Potwór dostał w podbrzusze, o dziwo to go zabolało bardziej niż strzała w sercu i zgiął się w pół, padając na Damiana. Ten zauważył u stwora dwie dziwne wypukłości na klatce piersiowej, obie pokryte futrem. Mutant mruczał leżąc na podróżniku. Nie był najwyraźniej zdolny do ataku. Marko słyszał wściekłe krzyki Agaty. Zrzucił z siebie mutanta, zebrał się i wstał po czym spojrzał co się dzieje z dziewczyną.
- Zdejmij to ze mnie! - Wrzasnęła. Ręce trzymała pod truchłem mutanta, który leżał na niej, najwyraźniej martwy.
Podbiegł i zdzielił z silnego kopa truchło. Po czym wystawił rękę, aby mogła się złapać i podnieść.
Nie skorzystała z pomocy, wstała nerwowo się otrzepując i oklepując, sprawdzając czy nie ma ran.
- Szlag! Szlag by to! - Uspokoiła się dopiero po chwili. Bez słowa zaczęła zbierać swoje strzał i nóż. - To samice. Te dwie. Jebane samice. Ale nie powinny walczyć... to dość dziwne. Jak chcesz pozbieraj skalpy. Osa zapłaci za każdy pojedynczo.
Poobcinał parę głów, ile mógł unieść - Ale ogólnie to żyjesz? - zorientował się, że zadał głupie pytanie
- TAK! ŻYJĘ! - Warknęła wściekła. Po chwili dodała spokojniej - Choć mało brakowało. Dzięki. Jak wrócimy do twojego wozu to mogę cię opatrzyć. Apteczki mam ze sobą. Znam się na tym.
Zwolnił jedną rękę i położył ją na jej ramieniu - Nie ma za co, w końcu po coś tam poszedłem, nie? - zaśmiał się - Aj, tam wyleczy się samo - mruknął, choć wiedział, że to nieprawda.
Spojrzała na niego krzywo.
- Mów co chcesz. Jak nie chcesz dostać gangreny to lepiej pozwól sobie pomóc. W końcu i tak masz to przeze mnie.
- Uwierzysz lub nie, ale warto było, nie tylko dla tych łbów - zabrał rękę z jej ramienia.
- Cóż... dzięki. - Powiedziała jakby niepewnie, spuszczając wzrok. - Chodźmy już jeśli pozbierałeś strzały i inne rzeczy. Skoro te dwie zaatakowały, to reszta też może to zrobić. Pozbierał wszystko przed skalpami. Już do osady szedł milcząc.
Wspinaczka po gruzach było już nieco trudniejsza, gdy się schylał - bolało. Gdy ruszał lewą ręką - bolało. Czuł jak ubranie nasiąka krwią i przylepia się do skóry. Agata weszła na chwilę i po cichu do domu. Gdy wróciła niosła ze sobą małą, zieloną torbę. Nie miała już broni. Zmieniła tez koszulę, tamta była we krwi mutanta.
- Chodź. - Mruknęła i poszła za nim do samochodu, głowę cały czas spuszczała w dół i była jakby smutna, czy też zmartwiona. Gdy dotarli kazała mu się rozebrać od pasa w górę i zaczęła oczyszczać rany, a potem je zszywać. - Będziesz musiał przynajmniej dwa razy zmienić opatrunek, po tym, który ci założę. To nie jest trudne. Nauczę cię.
- Dobra... Co Ty taka przybita? - zapytał
Przeniosła wzrok na jego oczy tylko na sekundę.
- Nie wiem. Mam... mam wrażenie, że tu nie pasuję i... chcę cię spytać czy mogę z tobą pojechać? - Oderwała się nagle od rany i widocznie ożywiła. Źrenice jej się rozszerzyły. - Proszę! - Powiedział błagalnym głosem. - Nie będę dla ciebie ciężarem! Widziałeś, że umiem walczyć. Znam się na opiece medycznej. Przydam ci się. Naprawdę!*
- Nie wątpię, że się przydasz, ale musisz wiedzieć, że na pustkowiach nie ma miejsca na takie akcje jak teraz z tym truchłem. Te krety były naprawdę małym problemem. Przemyśl to, naprawdę, tu masz wszystko, wodę jedzenie, leki. Jak pójdziesz ze mną to czasem będziesz musiała przymierać głodem... Ja się przyzwyczaiłem.
- Też tutaj często się głodzę. Jakbym jadła codziennie już dawno żarcie by się skończyło. Nauczę się. Naprawdę. - Powiedziała po czym powróciła do opatrywania ran Damiana.
- Pomyślimy... A co na to Twój ojciec? Wątpię żeby Cię puścił. Przepraszam, to jest raczej pewne.
- Nie wiem. Porozmawiam z nim. Na pewno zrozumie. A jak nie... Sama nie wiem.
- Tu w mieście masz ochronę swojego ojca, a ja działałem sam więc nie wiem czy będę potrafił Cię obronić. Poza tym kobieta na pustkowiach musi być silniejsza od facetów.
- Mój ociec niedługo umrze, nie oszukuję się w tej kwestii. I tak żyje bardzo długo jak na te czasy. Wyniszczy go choroba i... no i inne rzeczy. Nie mam innego wyboru. Póki co skończyłam. Zobaczymy się rano. - Powiedziała zbierając rzeczy do apteczki. - Zmienię ci rano opatrunek. Jeśli tu będziesz. - Powiedziała po czym odeszła, raczej poddenerwowana.
- Dzięki i trzymaj się - założył koszulkę na siebie, miał niemałe problemy z tym bo rany były bolesne. Westchnął i przygotował się do spania.

Rano gdy Damian siedział na masce samochodu i przyglądał się blaknącemu słońcu, jedząc brzoskwinie z puszki, podszedł do niego Tomasz. Kulał mocniej niż wczoraj, twarz miał bardziej zmarnowaną. W dłoni trzymał długie zawiniątko.
- Witaj. Smacznego. - Powiedział po czym położył na masce zwitek szmat, zaczął rozsupływać więzły. Po chwili rozwinął płachty. - Trzydzieści strzał. Są dobre. Bardzo dobre. Z bloczkowym, dobrym łukiem, przebijesz się przez drzwi nimi. Nie tak jak bełtem, ale wciąż.
Odłożył puszkę i wziął strzały - Bardzo panu dziękuję... Czy że zdrowiem dobrze?
- Co? - Spojrzał na niego zdziwiony. - A co ci chodzi?
- Bo widać po pańskiej twarzy... Tak pytam.
- CO?! WIDAĆ PO MOJEJ TWARZY? - Krzyczał już nieco. Zbliżył się do Damiana.
- No, pan zmarnowany i kuleje pan bardziej...
Uspokoił się nieco.
- A. Nic. Po prostu. Starzeję się w zatrważającym tempie. Tyle. Aczkolwiek ma do ciebie dość ważną sprawę. Jak dla mnie - najważniejszą. - Powiedział z powagą.
- Rozumiem, no słucham - oparł się rękami o maskę, a nogę o zderzak.
- Jak będziesz odjeżdżał... - kiwnął głową, jakby zrezygnowany - zabierz ze sobą moją córkę. - Spojrzał na niego z dołu. Po raz pierwszy wyglądał nieco potulnie, staro i słabo. - Proszę. A wiedz, że często nie wypowiadam tego słowa. To jest pierwszy raz od wielu lat.
Westchnął - Rozumie pan, że Agata nie może ze mną jechać? Tutaj jest bezpieczna, ma tu zapewnioną pańską ochronę, a ja często zapuszczam się w najgorsze miejsca... W dodatku życie “na walizkach” jest wyczerpujące. Poza tym... Nie chcę za nikogo odpowiadać... Przepraszam - wziął puszkę z powrotem i zaczął jeść.
- Nie. - Pokręcił głową. - Nie jest tu bezpieczna. Moja ochrona... teraz jest na tyle duża i silna by sama się obronić. Ale nie przede mną. Ja... - Spojrzał na Damiana. Był to smutny wzrok, a pod nim ukrywała się złość. Potem zdawał się być czysty obłęd. Gałki oczne starca, lekko drżały. - Ja się mutuję. Zmieniam. Nie w jakiegoś kreta. W coś o wiele gorszego. - Po chwili ciszy wrócił znów do tematu Agaty. - Ona o tym wie. Nie ma tu samochodu oprócz tego Osy. Jeśli nie może z tobą podróżować zawsze, to chociaż czegoś jej naucz w drodze, aż znajdzie sobie jakiś środek transportu. Zresztą, nie wiesz jak to jest żyć tutaj! - Warknął. - Sam nie wiesz po co to robisz. W sensie żyjesz. Ty przynajmniej walczysz o życie. My... tutaj... je... przeczekamy. - Stuknął Damiana palcem w klatkę piersiową, przy każdym z ostatnich czterech słów, które mocno zaakcentował.
Przetarł palcami powieki tuż przy nasadzie nosa - Puszczasz córkę z obcym facetem. Do tej pory nie pozwalałeś jej się do żadnego zbliżyć, nie dziwię się. Skąd masz pewność, że mi gdzieś nie umrze? Nie jestem jak pan.
- Tak, jesteś obcy. Ale znam się na ludziach, bo ich szczerze nienawidzę. A po tobie widać, że masz kręgosłup moralny. I nie, nie mam pewności, że gdzieś nie umrze. Wręcz przeciwnie, ma pewność, że umrze, ale nie teraz. Nie przede mną. Nie przy mnie. Nie mógłbym znieść tej świadomości. - Zamilkł na chwilę wbijając wzrok w ziemię. Potem powrócił nim na Damiana. - Zresztą, nie miałeś córki, to pewne, ale gdybyś miał to być wiedział, że żaden mężczyzna nie jest jej godzien. Oprócz jednego. Tak więc... tak więc się zastanów, zanim zmienię o tobie zdanie. Wiesz gdzie mnie znaleźć. - Powiedział po czym pokuśtykał w stronę domu.
Odstawił znowu puszkę na maskę. Wolał być sam, nie musiał się o nikogo troszczyć, jeszcze miał brać ze sobą młodą, nie znającą życia na pustkowiach dziewczynę, którą będzie pewnie musiał pilnować jak małe dziecko. Ale mimo wszystko nie potrafiłby jej tu zostawić po słowach Świętego Tomasza. Tak więc dokończył jeść, zamknął samochód i poszedł do domu Świętego.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline