Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2012, 15:46   #3
defurmaniator
 
Reputacja: 1 defurmaniator nie jest za bardzo znanydefurmaniator nie jest za bardzo znany
Piździło.. i to cholernie, Dieter był wściekły. Najpierw rozbijanie się po ulicach Altdorfu a potem ta wyprawa u boku rycerza. Rycerz... Pasowany. Nie miał nic wspólnego z ucieleśnieniem rycerskich cnót. Nie dość, że w głowie mu tylko chędożenie i gorzała to jeszcze gnoił biednego giermka. A teraz musieli podróżować przez bezdroża, w noc gdy wszystkie zmutowane ścierwa były aktywne jak mrówki, gdy w mrowisko wsadzi sie kij.

Giermek... taa.. jest kilka sposobów na spierdolenie sobie żywota a zostanie giermkiem jest właśnie jednym z nich. Mówili mu, fechtunek ćwicz, manierę posiądź, przyszłość, jako światły rycerz sobie zapewnij.. ale jak to bywa zazwyczaj - czuł on od młodzika zew ulicy, przygody, swawoli, życia obozowego. Niestety, chciał traf nieszczęśliwy iż w życiu swobodnym do tego stopnia zatracił sie, że moralność swoją zagubił, w szemrane uczynki sie wmieszał, o których nikomu by wolał nie powiadać.

Rodzina? tak, szlachecka jak bretońscy rycerze zajmujący sie lichwą, lecz nie szkodziło im to, by wykląć zwyrodniałego syna. A jeśli juz wyklęty? Dlaczego by go nie odsprzedać. Harenhall - miasto twierdza, widziało już bitnych i mężnych rycerzy przemierzających odlegle prowincje w poszukiwaniu heroicznych przygód, zdatnego bogactwa i chędożnych dzi(e)wek. Taki był Kurt, i to jego kompanem sie stałem.. ale w sumie? Co zostało mi w rodzinnych stronach poza marną perspektywa wiecznego gnicia w rynsztoku i wzroku ludzi tak zatraconych w swoich pierdolonych sprawach iż pozostał im tylko wyuczony wzrok pełen pogardy, będący ich ostatnia barierą ochronną przed całkowitym upadkiem społecznym, wzbudzony poczuciem wyższości...nad kimkolwiek.. choćby pierdolonym snotlingiem.

A jaki był rycerz? wyniosły, o tak, to chyba jedyne, co pozostało mu z jego szlachectwa, reszta to istna mieszanka licznych przeżyć, bitek i niezliczonych przygód, których zapewne doświadczył. Skąd mogę o tym wiedzieć? Może z licznych nocy spędzonych nad strawa przy ognisku, gdzie raczył mnie epickimi opowieściami ze swoich przygód, może dlatego, że historię ma wręcz wypisaną na twarzy, w każdej bruździe, w błysku oka, który świadczy o tym iż jego oko widziało nie mniej trupów niż jego lśniący miecz. Byłem dla niego plebsem, wiem o tym, ale był on tez moją szansą, szansą na osiągnięcie moich życiowych celów i wybicie sie z marazmu życia jako upadły zwyrodnialec. W ekwipunek liczny mnie opodział, nawet poczułem się, jakby do rycerstwa bliżej by mi było aniżeli do wartości, które wcześniej sobą reprezentowałem. W wojaczce tez okazję mi dal się wyszkolić, manierę szlachecką i życie herbowe pokazał, choć juz i tak wypaczone przez jego liczne przejścia.. lecz kto by wagę do tego przywiązywał, w końcu kolejne przygody czekały!

Zaraz, przygoda? Mróz, a co za tym idzie zimna strawa, ba! Odmrożone rzycie i jaja, pełno wokoło kurestwa, które poluje na coś do opierdolenia, przez co można śmiało rozumieć skrawek ludzkiego mięsa, przypuszczalnie naszego, ale nie, nie z nami te numery. To jedna z tych rzeczy, które Kurt najbardziej mi wpajał, a swoja drogą i życie przetestowało
“-Zawsze kurwa uważaj, na swoja pieprzona dupę, ZAWSZE! Nawet jeśli oznacza to płytki sen ze scyzorykiem w łapie i korkiem w odbycie.”...a bynajmniej tak to ujął.

Las? jaka jest definicja lasu? Krocie pierdolonych drzew z jebana, wydeptaną przez pazernych kupców masą szlaków.. o ile oczywiście nie padli łupem jebanych bandytów, a co jak co, ale las to ich domena, można by powiedzieć, że praktycznie rosną na jebanych drzewach.. a tych? ..już mówiłem ile jest. A jeśli juz mowa o bandytach- doszło właśnie do wyjątkowo osobliwego spotkania. Otóż napotkaliśmy rannego obdartusa, który wybiegł z krzaków i nie zwracając na nas uwagi przypadł do drzewa z kuszą w łapach. Cos miał z ramieniem, po chwili zdałem sobie sprawę, że z ramienia sterczy mu mały bełt - jak od kuszy samopowtarzalnej lub pistoletowej. Moj "szlachetny” pan syknął do mnie:
- Kusze gotuj i baczenie miej.
Gdy ja męczyłem sie z napięciem ciężkiej kuszy za pomocą zgrabiałych dłoni Kurt podjechał konno do obdartusa i zakrzyknął:
-Ktoś tu da gardła”, samemu dobywając oręża i tarczy.

Sam tez do bitki sie gotowałem, choć tak wyjątkowo nie była mi ona na rękę. Dopiero co zgubiłem swoje ostatnie źródło czystego i rozgrzewającego alkoholu, jednak jak mus to mus. Po napięciu kuszy złapałem jej kolbę pod pachę i zrównałem się z rycerzem, bynajmniej nie błędnym.
Kurt jak to zwykle on bardzo szlachetnym językiem zakrzyknął do rannego.
- A okrzycz się ty kurwi synu i kuszę rzuć, bo jak banitę potraktuje. A chyżo, bo łeb ci zaraz urżnę!
Ranny zamiast turbować się rzucił kuszę a ponadto krótki miecz, który nosił u pasa. Od razu okrzyknął sie:
- Ja Gunter jestem jaśnie panie. Miejcie łask. Bandyci zaatakowali mnie! Postrzelili kurwie syny! Niech Morr rozszarpuje ich dusze przez wieki za te zbrodnie!
Nim zdążyliśmy sie odezwać, z lasu za rannym wyszedł kolejny obdartus. Liczne warstwy ubrania, ubabrany w śniegu i zrzucony kaptur odsłaniający zakazaną mordę wskazywały, że był mniej święty niż Sir Fleischer, a to był nie lada wyczyn. W reku miał ostrze, które pewnie miało uchodzić za miecz, ale lepsze ostrza widywałem w dzielnicy portowej, w spracowanych łapach marynarzy-piratow. Obdartus nie zwracając na nas uwagi zakrzyknął:
- Ładnie tak, gównojadzie, pierw się zasadzać, a potem o łaski prosić? Ja ci pokażę Kozojebie!
Na to runo leśne opuściła kolejna menda, wyglądająca kropka w kropkę jak poprzednia. Jedyną różnicą była paskudna, stara blizna na twarzy, mało tego - ozwała się nawet, totalnie nas ignorując:
- Prrryyy, brat nie wiedziałem, że tak klniesz.
Drugi z obdartusów opieprzał rannego..
- Zamiast pieprzyć głupoty mów lepiej po coś dybał na tych tutaj, bo ci kulkę w grzdyla poślę.
-Na to ozwała się jego pierdolona podobizna:
- Wku… - bandyta - zdenerwował mnie, zobacz – pokazał rozdarte ubranie po boku – drasnął mnie Ojcojebca!

Giermek spostrzegając to dziwaczne spotkanie wstrzymał konia, dłonie na kuszy zacisnęły się prawie niepostrzeżenie, przez jego twarz przeszedł jednak cień grymasu o tyle niejednoznacznego, że było pewne, czy spowodowany on był tym cholernym mrozem czy też wyrazem zaskoczenia w wyniku zaistniałego spotkania. Wydawało się iż dwa obdartusy, które właśnie opuściły pobliskie krzaki też niejako osłupiały z lekka, widząc dwójkę konnych - opancerzonego wojownika oraz drugą, ciężka do zidentyfikowania na pierwszy rzut oka postać w kapturze i grubym zimowym płaszczu, z wycelowana kusza, której grot po kolei mierzył powolnie miedzy torsami trzech nowo napotkanych dziwaków. W końcu jednak grot spoczął ostatecznie gdzieś wycelowany między oczy tego, który jako ostatni opuścił runo leśne, „może i miałbyś chęć opuścić także ten świat obwiesiu?” – pomyślał giermek z cichą nadzieją na odrobinę rozgrzewki i rozrywki, która przemogła ogólną niechęć do bitki w takich warunkach.
Wtem po drobnym zamyśle zakrzyknął
-Gadajże psi synu jak zwą Cię i jakie są Twoje zamiary, za resztę też racz się wypowiedzieć, o ile zdrowie Ci Twoje, lub któregoś z nich miłe.

Nim ostatni z napotkanych zdążył zareagować odezwał się ranny.
- Ja? Ja się zaczajałem? To Ty mnie skurwielu podchodziłeś a jak się grzecznie zapytałem to ten drugi mnie postrzelił.
Spojrzał na Kurta.
- Mości rycerzu, ja weteran jestem spod Gruneweld. Krew za imperium oddawałem! A Ci dwaj mnie zaszli od tylca jak jacyś sodomici pieprzeni. Gdy kazałem rzucić temu tu miecz to mi bełt wpakowali!
Sytuacja była dziwna, prawie tak dziwna jak ta noc. Kurt z Dieterem byli lekko zszokowani w końcu z lasu zamiast bandy zwierzoludzi czy innych pomiotów chaosu wypadł najpierw ranny obwieś a potem dwóch kolejnych, nie lepszych. Chociaż może nawet gorszych? Zdawali się nie zauważać rycerza i giermka, w licznych warstwach ubrania i zdecydowanie pod bronią. Jeden miał w ręku miecz a raczej brzeszczot, który miał chyba go udawać a drugi miał liczne uwypuklenia pod płaszczem i jakieś dłuższe ostrze, tak to przynajmniej wyglądało z naszej perspektywy.

Zaś pod Kurtem wierzchowiec tańczył nerwowo zwietrzywszy zapach krwi… a może udzieliło mu się też poirytowanie jeźdźca. Oczy zwęziły mu się nie mniej niż usta przez które wysyczał:
– Ty Gunter nie pierdol mi tutaj żeś w tych krzakach krew przelewał za Imperium ani polował… bo w taką noc to się w chacie siedzi i nosa nie wyścibia miast włóczyć się po lasach. Podróżować też nie podróżujesz bo żadnego tobołu nie zauważyłem. Gdzie twoi druhowie, gdzie na nocleg stoicie?
Wyraźnie ignorował dwóch obdartusów chcąc jak najwięcej informacji od rannego uzyskać nim jucha z niego wypłynie. Tym bardziej, że uzbrojona dwójka dużo mniej zaufania w nich budzili… Na podróżnych też nie wyglądali, bo jeno jakie zbiegi na przełaj przez las po pas w zaspach bieżają, najpewniej pościgu unikając.
– A wy tam stulić pyski bo nie przepytywać wam jeno odpowiadać, jak herbowi pytają.

Gunter jakby zwęszył okazję, wszyscy zauważyli, że rana nie jest dla niego nowością i nie zwraca na nią bardziej uwagi niż by oni zwracali.
- Oczywiście panie rycerzu, kto by polował w taką noc. Na czatach stałem gdy ci dwaj mnie zaszli. Bo to było tak... Pilnuje traktu tak jak miałem i słyszę konnych to obserwuje i słyszę ktoś mnie zachodzi, odwracam się i każę rzucić broń a tu mnie atakują! No to spieprzam na trakt i tu Was Panie... To znaczy Panowie rycerze spotkałem. Moi druhowie niedaleko stoją, dwie dziesiątki. Wolna kompania najemnicza. Ja Was mości rycerze zaprowadzę chętnie.

Na to zamyślił się giermek:
Rycerz? Jedno musi być pewne, wzrok tych dziwaków zawodzi.. ale z drugiej strony - może to lepiej dla nas?

- A wy dwaj? Czego szukaliście po nocy? - dodał rycerz,
Po jaką cholerę żeście się przez gąszcz przebijali?
Warknął do dziwaków. Jednak po chwili zastanowienie zrezygnował. Właściwie co nieco już mu się rozjaśniło – na zbója ranny nie wyglądał, samo jeden na zbrojnych zasadzać się to dość karkołomny wyczyn dlatego jego wytłumaczenie było wystarczająco sensowne. Tym bardziej, że dwójka do nijakich wyjaśnień nie była skora. Może chcieli ubić Guntera w krzakach, a może puściły im nerwy.
– A zresztą nie moja to rzecz. Ja ani wasz spowiednik ani sędzia tedy nie interesują mnie wasze motywy. Krew się przelała i na waszym miejscu bym nie poznawał kompani tegoż najemnika… tak dla zdrowia. Wzruszył ramionami.. – Prowadź wojaku do tej waszej stanicy bo ziąb jest straszny. Nic z ich strony cię złego już nie spotka… bo na mój gniew by się narazili. Bierz swą broń wskaż drogę… Chodzić dasz radę czyś poważnie ranny?


- Dziękuję Ci panie rycerzu. Już prowadzę, orzekł Gunter. Chodzić dam radę.
Spojrzał na krótki bełt w ramieniu.
- Będzie trza skurwiela wyjąć
I tak oto rycerz z giermkiem podążyli za osobliwym nieznajomym w stronę ruin zamku...
 
defurmaniator jest offline