Wieść o wypadku elektorki rozniosła się szerokim echem po placu i spowodowała nieliche zamieszanie. Ludzie nie wiedzieli, co robić - uciekać, stać, krzyczeć? To ostatnie najlepiej im zresztą wychodziło. A gdy jeszcze ktoś dorzucił informację, że wino było zatrute, to wszyscy zaczęli się zachowywać jak szaleńcy.
- Z drogi! - Detlef na siłę torował sobie drogę wśród tłumu, ciągnąc za sobą Gretę. - Medyk idzie! Z drogi!
Strażnicy pilnujący elektorki niezbyt przychylnym okiem spoglądali na mieszkańców wioski, a jeszcze mniej chętnie przepuszczali kogokolwiek w okolice elektorki. Słowo “medyk” zadziałało jednak niczym magiczne zaklęcie i wnet Greta oraz idący za nią Detlef znaleźli się przy chorej.
Elektorka wyglądała kiepsko - była bardzo blada, a oddech miała ciężki. Co gorsza nie można było jednoznacznie określić, czy winne było wino, czy też przyczyną takiego stanu księżnej było co innego.
- Podaj jej na wszelki wypadek odtrutkę - powiedział Detlef widząc, że Greta stoi z opuszczonymi rękami, nie bardzo wiedząc, co zrobić.
Kobieta wpatrywała się w niego nierozumiejącym wzrokiem, jakby pojęcie ‘odtrutka’ było jej obce.
- Odtrutka? Jaka odtrutka? - spytała.
Oprzytomniała dopiero wówczas, gdy Detlef podsunął jej pod nos odpowiedni flakonik.
Wnet mikstura znalazła się w gardle elektorki. Czy podziałała? Tego Detlef nie potrafił określić. Greta również nie umiała powiedzieć, czy w zdrowiu chorej następuje jakakolwiek poprawa.
Strażnicy, gotowi do walki, ponurym i podejrzliwym wzrokiem obrzucali wszystkich, nie wyłączając Grety i Detlefa, zaś wśród tłumu narastała panika. |