Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2012, 18:56   #9
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Damian jednak zachował względny spokój. Oczywiście cieszył się, że ten teren nie jest całkowicie wymarły, ale kto wie co za ludzie tam egzystują.
- Spokojnie, nie podniecaj się bo może nie być czymś jak trafimy na kanibali... - klepnął swoje magnum ręką i ze schowka, starając się nie dotknąć kolan Agaty choćby przypadkiem, wyjął Walthera i wręczył go dziewczynie - Umiesz to obsługiwać? Gdyby nas rozdzielili masz strzelać do wszystkiego co ci będzie chciało zrobić krzywdę, nieważne czy to człowiek czy mutant - pouczył Agatę dosyć monotonnym i nudnym głosem. Zero modulacji głosu. To nie dlatego, że nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, a starał się nie utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego bo zapomniałby o czym miał powiedzieć.
- Kanibale? Tutaj? No nie wiem... - Pokręciła głową. - Nie mieli by za dużo do jedzenia. Sami szybko by się wyczerpali. No i ta fabryka... jest na chodzie. Chyba to sprawdzimy, nie? - Spytała z ekscytacją w głosie.
- Sprawdzimy, sprawdzimy... W końcu to pierwsze osiedle od kilkudniowej jazdy jakie spotkaliśmy. Może uda mi się coś opylić. Nie oddalaj się zbytnio i pamiętaj o strzelaniu w razie niebezpieczeństwa.
- Będę strzelać wszędzie. - Powiedziała kurczowo ściskając broń.

Miasto było ogromne. Fabryka razem z kominami była największym budynkiem, za murów wystawał dachy, lub całe piętra, budynków, które wyglądały na mieszkalne. Wszystkie szerokie, w większości z cegły czy marmuru. Co ileś metrów, w mur wbudowany był budynek strażniczy, niski, bo ledwie metr lub dwa wyższy od samego obwarowania. Zbudowane z blachy czy drewna strażnice miały małe otwory, by strażniczy mogli przez nie wypatrywać podróżnych. Każdy z budynków miał na boku megafon. Gdy Damian zaczął się zbliżać, rozległ się alarm.
- ALARM PIERWSZEGO STOPNIA! ALARM PIERWSZEGO STOPNIA! OBIEKT OD ZACHODU! OBIEKT OD ZACHODU!
Pozostawało się zastanawiać czy skala jednego tutaj jest największym zagrożeniem czy najmniejszym. W pierwszym wypadku mieli przejebane. W drugim - urażona została ich wartość.
Alarm zapewne oznaczał tylko mobilizację, wezwanie dowódcy na posterunek, tak więc Damian dalej jechał w stronę murów. W końcu zatrzymał się pod samą bramą. Wyglądała jakby wyjęta ze średniowiecza. Wielka z mocnego drewna, wzmacniana stalowymi prętami i metalowym okuciem. O dziwo odrzwia zaczęły się rozsuwać.
- Wjeżdżać powoli! Po przejechaniu dziesięciu metrów wyjść z pojazdu! Bez broni! - Mówił ktoś zza muru, przez megafon.

To była istna metropolia. Pomiędzy budynkami znajdował się blaszane dachy, nad nimi pięły się grube rury, na wielu budynkach były świecące się reklamy, czy napisy. Nie było asfaltu, a podłoże było takie jak poza murami. Twarde i białe. Aga i Damian dostrzegli pełno mieszkańców, nie zwracali jednak uwagi na przejezdnych, biorąc pod uwagę ilość tubylców, to i przejezdni nie byli rzadkością.
Damian i Agata wyszli z wozu. Od razu podszedł do nich mężczyzna, którego płeć dało rozpoznać się tylko po braku wypukłości na klatce piersiowej i głosie. Odziany był w zlepki różnych, głównie beżowych lub białych ubrań, nosił maskę przeciwgazową, ale jedną z tych, które nie zasłaniały oczu, sięgała mu tylko do połowy nosa. Na głowie miał trójkątny kapelusz. Szedł pewnym krokiem, pozbawiony broni, a za nim dziesięć innych, podobnie ubranych, z wyjątkiem kapelusza, już uzbrojonych ludzi. Jednak żaden z nich nie celował w stronę nowo przybyłych.


- Witajcie. Jestem Brosiew Harkov. Dowódca tutejszego Garnizonu Prawa. Przyjechaliście z zachodu, więc pewnie gówno wiecie co to za miejsce. - Odzianą w skórzaną rękawiczkę bez palców, dłonią pokazał im cały horyzont, który zajmowało miasto. - Oto Eden. Lepiej trafić nie mogliście. - Jego głos, choć przechodził przez maskę, pełen był spokoju i pewności siebie. Brzmiał jakby można było mu zaufać.
Słuchał Brosiewa z założonymi na tors rękami, ale starał się nie udawać większego cwaniaka
- Rozumiem, że znajdę tu towar o jakim do tej pory mogłem tylko pomarzyć? I miejsce do przenocowania?
- Hotele, motele na każdym kroku. Jak cię nie stać to są przyczółki dla bezdomnych, raczej puste. Towaru mamy od cholery. Targowisko jest wokół fabryki. Jest tam wszystko. Żarcie, dragi, leki, paliwo, śrubki, kondomy. Czego dusza zapragnie. Jeśli chcecie tu zostać dłużej niż dzień, muszę was zapoznać z prawami tu obowiązującymi. - Dodał na koniec, jakby z początku o tym zapomniał. Jednocześnie gestem dłoni odegnał ludzie stojących za plecami. Rozbiegli się ponownie do strażnic.
- No słucham - oparł ciężar ciała na jednej nodze rozglądając się za Agatą.
To rozglądała się na boki, zachwycona ogromem miasta. Wszystko tu pachniało dymem, ogniem, tytoniem i czadem, ale nie bardzo jej to przeszkadzało. Wyrwała się jednak z zamysłu by tez posłuchać Harkova.
- Po pierwsze - zaczął - mamy tu walutę. Mówcie jak chcecie. Mania, dzieńgi, kasa, forsa. To specjalne blaszki, produkowane w najmniejszym oddziale fabryki. Nie macie takich, więc wystarczy wymienić trochę towaru na kasę. Po drugie. Możecie nosić broń. Możecie zabijać tylko w samoobronie, czy celach wyższych, czyli zabicie przestępcy czy coś tam... wiecie, macie chyba kręgosłup moralny i etyczny. - Chrząknął. - Wszystko co robicie może zostać zweryfikowane przez Garnizon Prawa, jedyną i najwyższą jednostkę porządkową w Edenie i Katharsis (to drugie miasto, dużo dalej). Wymiar kar jest różny, od grzywny, przez pozbawienie wolności, po śmierć z torturami. Po czwarte. Władzę w mieście sprawuje obecnie Georg Kurlowicz. Na jego wezwanie, rozkaz czy życzenie należy niezwłocznie odpowiedzieć. Poza tym, podstawowe sprawy związane z etyką i moralnością. Nie zabijaj, nie cudzo... a nie. To mamy w dupie. Sory. Co do nie zabijaj też już mówiłem... Resztę możecie się domyślić. Jeśli macie jakieś pytania co do czegokolwiek to walcie.
- Czego i kogo się tu wystrzegać i nie zadzierać, aby móc wyjechać stąd żywym?
- Mamy tu podział na dystrykty - wskazał kolejno trzy kierunki - siódmy, czwarty i drugi są najniebezpieczniejsze. Pierwszy i trzeci najbogatsze, reszta, a jest łącznie dziewięć są zróżnicowane. Nie zadzieraj z gangami, wejdziesz w walkę pomiędzy gangiem a Gwardią... rzadko się patrzy kogo się leje w takim motłochu jaki panuje na ulicach opanowanych przez gangi. Przynajmniej oni myślą, że nad nimi panują...
- Czyli nie ma żadnej szychy, której trzeba by się bać?
- Pełno. Ale co parę tygodni stanowiska na górze u tych drani się zmieniają. Nie przez śmierć naturalną. Jest też paru, na których mamy listy gończe. Zdjęcia wiszą na tablicy przed posterunkiem, przed ratuszem, na przypadkowych budynkach. Za dużo ich by jednego wynieść ponad wszystkich. - Wzruszył ramionami.
- Jeśli będę miał pytania to kogo szukać? Teraz już wyczerpałem wszystko, a później na pewno trafię na coś dziwnego według mojego gustu i będę chciał rozwiać wątpliwości.
- Przypadkowi ludzie, sprzedawcy, kapłani, Gwardziści. Aha, wóz musicie gdzieś zaparkować. Inni podróżnicy przyjeżdżają z drugiej strony, więc albo przejedź całe miasto by zaparkować an drugim końcu za grosze, albo na naszym parkingu za parę dzieńgów, u nas bardziej bezpiecznie.
- Najpierw muszę zdobyć manię - zaznajamiał się z okolicznym slangiem
- U pierwszego lepszego handlowca możesz wymienić. Zaparkuj teraz, zapłacisz później. Powiedz wartownikowi, który będzie stał przy drzwiach tego budynku - wskazał na długi, dwupiętrowy budynek z płaskim dachem, zapewne koszary - że chcesz uiścić opłatę. Aha i jeszcze jedno. Większość tutaj zna tylko ruski, ale mówiących po polsku też sporo znajdziesz. - Powiedział i zrobił krok w tył.
- Czaję, dzięki i do zobaczenia - zasalutował i wszedł do samochodu z chęcią zaparkowania na tym bezpieczniejszym parkingu.
Zaparkował na obszernym, schowanym za koszarami parkingu, czyli kawałkiem ziemi wokół którego ciągnęło się wysokie druciane ogrodzenie, został wpuszczony przez bramę, Harkov rozmawiał przy niej ze stróżem. Agata czekała na powrót Damiana podziwiając miasto. Wokół starych domów mających piętro lub dwa, zbudowano małe, parterowe budynki z blaszanymi dachami i ścianami głównie z drewna, cegieł czy marmurowych bloków. Wszystkie były połączone ze sobą, poustawiane bardzo ciasno. Przejścia dla pieszych znajdujące się pomiędzy niektórymi budynkami, dało się rozpoznać po tym, że na ziemi leżały druciane kratki, jakby przymocowane do ziemi. Ponadto gdy szło się takim przejściem, nad głową miało się blaszany daszek, dzięki czemu ciągle było się w cieniu. Tam gdzie nie stały budynki były place, lub drogi dla pojazdów. Ludzie gadali i łazili w sobie tylko znanych celach.
Wąskie przejścia dla pieszych nie były zapchane, ale pomimo, że długie, to na drugim końcu zazwyczaj dało się zobaczyć kogoś kto też chciał skorzystać z deptaka.
- Gdzie idziemy? Zdobyć kasę? Co wymienisz? - Spytała podekscytowana Agata w końcu dołączając do Damiana.
- Spokojnie. Idziemy po szmalec - otworzył tylne drzwi samochodu i schował do plecaka trochę żarcia z gatunku “najgorsze do użytku dla podróżników” czyli wszelkie dosyć szybko psujące się puszki i takie tam. Po czym ruszył powoli na targ zamykając samochód uprzednio.
- Wow - powiedziała podekscytowana - strach o to, że cię okradną. Nigdy tego nie miałam. Wiesz, u nas komuś coś zginęło to grono podejrzanych ograniczało się do parunastu osób, a tutaj... Ręce w kieszeniach? - Spytała z uśmiechem.
Miło było wejść pod rozgrzaną blachę, by choć trochę odpocząć od słońca, choć cień dawany przez daszek był... no ciepły.
- Jeżeli masz coś wartościowego to radziłbym Ci trzymać rękę na pistolecie żeby skurwiela uprzedzić - powiedział, zarzucił plecak na jedno ramię i złapał za rękojeść swojego magnum, które spoczywało za paskiem, ot tak dla wygody i szpanerstwa.
Agata podpatrzyła manewr, tak samo włożyła pistolet za pasek i tak samo położyła na nim dłoń.
- Super... - Mruknęła.
Spojrzał na nią i pokręcił głową z uśmiechem. Ruszył gdzieś w miasto szukając targu.
Wystarczyło iść za wrzawą. Nasilający się hałas i coraz intensywniejsze zapachy zdawały się być bardzo obiecujące. Oczywiście nie należało oczekiwać zbyt wiele, tak jak Agata, która szła niemal skacząc z radości na myśl o egzotycznych, wspaniałych, pięknych rzeczach, które może znaleźć. Może jakieś rarytasy sprzed apokalipsy? Książki? Te... filmy? Tak, tak. Zapewne wszystko to się znajdzie. Gdzieś na dnie spleśniałego, kartonowego pudła, zniszczone i zaniedbane. Oczywiście sprzedawca wystawia jako stan “BARDZO DOBRY”. Jednak gdy wyszli na ogromny plac, ciągnący się wokół fabryki mina jej nie zrzędła pomimo iż zobaczyła... sama nie była pewna co.
Setki ludzi. Setki. To było naprawdę niespotykane. Setki mniejszych i większych straganów, blaszanych budyneczków, albo po prostu koców czy mat rozłożonych na ziemi, na których leżały towary. A były to absolutnie przedziwne przedmioty. Dziwne pudło ze szklanym ekranem, z napisem “SONY” na dole i wielkim guzikiem na boku, malutkie... dziwne coś z klawiszami, na których były zarówno cyferki jak i literki, ponadto dwa miał jakiś zielony i czerwony znaczek, to też miało ekranik, tylko malutki. Ciężko było rozpoznać kto tutaj coś kupuje, kto sprzedaje, a kto kradnie. Za duży harmider. Ale do jakiegoś straganu na pewno dało się dojść by wymienić rzeczy na kasę.
- Wow... ale ludzi... i rzeczy. Ciekawe do czego służą, albo służyły. - Agata mówiła i mówiła, ale przez hałas powodowany przez tłum niewiele docierało do Damiana. Parę razy odwracał się by sprawdzić czy się nie zgubiła. Parę razy było tez blisko by do tego doszło. By jednak tego uniknąć dziewczyna chwyciła Damiana za rękę
- Prowadź! Chcę się jednak stąd wyrwać! Tylko łapki mi nie urwij! - Wrzasnęła do niego z uśmiechem i lekkim rumieńcem na twarzy, wywołanym dotykiem, który był efektem jednorazowej, spontanicznej myśli.
- Najpierw muszę wymienić żarcie na mamonę! Inaczej nie poszalejemy tu zbytnio! - odkrzyknął i odwrócił głowę od niej by nie zauważył zmieszania na jego twarzy. Podszedł do pierwszego lepszego handlarza żarciem lub towarami podobnymi do tego.
Minęli dość ciekawą scenkę. Przechodnie utworzyli mały krąg, w środku którego pewna bójka miała się ku końcowi. Wielki dryblas wbijał raz po raz swojemu łysemu przeciwnikowi, nóż rzeźnicki w klatkę piersiową. Dziurawił go w oszołamiającym tempie, a krew bryzgała gdzie popadnie. Dryblas szczerzył wybrakowane uzębienie, a krew barwiła jego zęby na czerwono. Gdy ofiara padła martwa na ziemię, powoli tworząc czerwone błocko, dryblas oblizał wargi, ciesząc się metalicznym smakiem zwycięstwa.
Pokręcił głową i poprowadził Agatę dalej, szukał tego handlarza. Aczkolwiek pewnie wróci tu jeszcze.
W końcu udało im się dobić do jednego ze stoisk. Zrobiony z blachy i drewna kiosk poobwieszany był w przeróżne, głównie świecące się przedmioty. Sprzedawca, ubrany w łachmany mężczyzna odpędzał krzykami jakąś kobietę, która zbyt długo i zbyt podejrzanie grzebała w koszach z towarami. Gdy spostrzegł Damiana uśmiechnął się i spytał najpierw po rusku, a potem po polsku
- W czym mogę pomóc?
- Witam! - zakrzyknął po polsku i wyjął pierwszy lepszy towar z plecaka - Ile u Pana za to dostanę?
Sprzedawca wziął od Damiana pozytywkę i obejrzał ją “okiem fachowcy” raz mrużąc jedno oko, raz drugie. Była wciąż na chodzie.
- Piątaka. Co jeszcze masz? - Powiedział odkładając towar na bok.
- Trochę puszkowanego żarcia - pokazał jedną puszkę
Spojrzał na zawartość puszeczki.
- Po trzy za jedną.
Oddał wszystko.
- Dobra. Razem pięćdziesiąt, tak? - Spytał szybko przeliczając puszki. - Prawie wszystko co mam. Lepiej żeby to było dobre żarcie. - Powiedział wyjmując zza lady brzęczącą sakiewkę, zaczął z niej powoli wyjmować srebrne krążki z wypukłym z obu stron środkiem. Na środku był napis “Opat IV”. Wyliczył na prędce po czym zaczął zgarniać puszki, część do kosza, część do worka, zapewne do prywatnych zapasów. Spojrzał spode łba na Damiana.
- No? Jeszcze tutaj?
- Czyli już nie mogę czegoś kupić? - wzruszył ramionami - Szkoda, pójdę tam dalej może tam mi pozwolą, do widzenia - i powoli zaczął odchodzić od stoiska.
- E! - Wrzasnął wyciągając rękę i przy okazji zwalając z lady parę puszek, które zaczął w pośpiechu podnosić. - Stój! Możesz, możesz kupić!
- Tylko mam jeszcze pytanie, co oferujesz? - założył ręce na tors i spojrzał nieco znudzony na sprzedawcę.
- Różne bzde... niezwykłe przedmioty! Nie dostaniesz tego co dostaniesz u mnie nigdzie indziej! - Mówił chaotycznie i bez przekonania pokazując i wyciągając najróżniejsze przedmioty. Głównie perfumy, dezodoranty, choć wśród nich znalazł się gaz pieprzowy, ciekawe czy sprzedawca odróżniał go od gazu pod pachę? Potem pokazał różne świecące się krążki, z napisem “CD” lub “DVD” na jednej stronie, z drugiej była tylko dziwna powierzchnia, bez jakby jednego określonego koloru.
- Ile za to? - wskazał na gaz pieprzowy wzrokiem kompletnego laika.
- Co? Ten perfum? Muszę przyznać, że jego zapach powala i wabi samice z promienia trzech kilometrów. No to niech będzie dzieńg za ten kilometr. - Mruknął z uśmiechem, zacierając ręce.
Wzruszył ramionami nie uśmiechając się i rzucił handlarzowi trzy monety.
- Czymś jeszcze mogę służyć? Może te suchary? - Wskazał na płytki z napisami.
Pokręcił głową - Agata, co sobie życzysz? - odwrócił głowę do niej.
- Wyjście. - Powiedziała jakby skurczona. Uważnie obserwowała otoczenie. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
Wyciągnął rękę po gaz pieprzowy. Kiedy go dostał ruszył dalej wręczając buteleczkę Agacie - Ten typcio nie zna się na swoim towarze, to gaz pieprzowy. Psikniesz nim trochę na ryj jakiegoś skurwiela i masz szansę na ucieczkę bo mu oczy załzawią, zaczną szczypać i zachce mu się kichać. - wytłumaczył dziewczynie.
- Na ucieczkę albo zaciukanie go, tak? - Dodała.
- Jak będziesz dość szybka to tak
- Super. Dzięki. - Powiedziała i schowała gaz do kieszeni. - Wychodzimy?!
- Tak Ci się chciało zwiedzać... - zaśmiał się i ruszyli w kierunku wyjścia. Postanowił pójść zapłacić za parking. Chciał też o coś zapytać.
- Nie tego się spodziewałam. - Rzuciła gdy znów znaleźli się w tunelu. - Jak myślisz, o co chodzi z tą wielką rurą, która ciągnie się przez całe miasto za, przed, nad i obok wszystkich chat?
- Widziałem kiedyś takie zdjęcie jakby dwóch pudełek jeżdżących na takich dwóch metalowych palach. I zawsze było to na tle jakiś zabudowań. Może to to.
- Czy ja wiem? To jest strasznie gruba rura. Można by tam hurtowo upychać ciała... czy coś. - Gdy wyszli z przejścia przyjrzeli się masywnej rurze. W większości była pokryta graffiti, to sprawiało, że jeszcze bardziej rzucała się w oczy. Metalowe pręty, do których rura była podczepiona, były bardzo liczne i... no właśnie. Niektóre były jakby nowsze i solidniejsze. Jednak nikt z przechodniów zdawał się tym zbytnio nie zajmować.
Szybko dotarli do koszar. Przed drzwiami z tabliczka, na której widniał napis “Garnizon Prawa - Eden III”. Przed wejściem stał wysoki i barczysty wartownik. Stał na baczność, patrząc się w horyzont. Na twarzy miał taką samą maskę przeciwgazową jak reszta. W dłoniach trzymał kurczowo karabin maszynowy, przez ramię miał przewieszoną włócznię, a u pasa przytroczoną szablę.
Podszedł do niego - Witam?
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 26-04-2012 o 18:59.
Ziutek jest offline