Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2012, 22:39   #7
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Podróżni

Gunter z ulgą zostawił dziwnych i chyba ślepych (w końcu nie zobaczyli dwóch opancerzonych wojowników na koniach bojowych) obdartusów, chyba bliźniaków sądząc po identycznych twarzach. Dla Dietera jeżeli tylko takie dziwy (kto wie czy nie były to zjawy?) miały się dziać w Noc Wiedźm to ta była mu niestraszna.
Nim dotarliście do zamku zobaczyliście następną postać, również z kuszą i w jasnym płaszczu jak Gunter, ranny machnął mu i tamten przyśpieszył kroku. Był podobny do Waszego przewodnika ale młodszy (a przynajmniej na takiego wyglądał) i bardziej krzepki. Niósł identyczną, wojskową kusze jak jego znajomego, brat pewnie. Spojrzał czujnie na Waszą dwójkę a potem na rannego.
- Brat, cały jesteś?
- Tak jak kurwa widać. Zbóje mnie napadli ale ci dwaj zacni rycerze mi pomogli. Swoi.
Jego brat skinął Wam głową ale nie powitał tak jak powinien lepiej urodzonych. Kurtowi coś nie dawało spokoju. Złe przeczucie. Niedługo miało się spełnić.
Dotarliście w końcu do zamku a raczej jego ruin, kiedyś musiał być solidnie zbudowany bo nie poddał się zupełnie czasowi. Według wcześniej spotkanego węglarza zamek był ruiną za czasów jeszcze dziada jego dziada. Wjechaliście na dziedziniec przez zniszczoną główną bramę, o tym, że kiedyś tu była świadczyła tylko duża przerwa między murami i raczej gładkie ich boki.
Pachniało Wam zasadzką. W samym głównym zamku, a właściwie w jego fundamentach i ścianach które gdzieniegdzie sięgały za pierwsze piętro mogli kryć się kusznicy. Również w całkiem nieźle zachowanym budynku po Waszej prawej w którym Kurt dawny rozpoznał garnizon zbrojnych. Gunter zaraz się odezwał.
- Siedzimy o w tamtej budowli. Znajdzie się jakaś strawa dla mości panów.

Obozowicze


Siedzieliście raczej w milczeniu posilając się. Najemnicy niby byli życzliwi ale niejeden sąd Imperialny by wydał na nich wyrok śmierci za same gęby. Casamir lustrował Was uważnym spojrzeniem, Tileańczyk wiedział, że jest on najmniej otwarty ze wszystkich. Niby takiego zgrywał ale tylko tyle.
Drzwi do byłych koszar otworzyły się i wszedł kusznik, który wcześniej poszedł za potrzebą i jego towarzysz, dość do niego podobny. W ramieniu tkwił mu krótki bełt. Tuż za nim wszedł barczysty mężczyzna w napierśniku, nagolennikach i naramiennikach i drugi prowadząc konia, znacznie węższy w barach z kolczugą pod ciepłym płaszczem. Prawie od razu odezwał się Gunter.
- Zbóje na mnie napadły w lesie ale ci zacni rycerze ich odpędzili. Swoi.
Casamir skinął głową.
- Dziękujemy Wam mości panowie za pomoc towarzyszowi. Niestety jedyne czym możemy odpłacić to nędznym żarciem i nikłym ciepłem ogniska. Konie możecie szlachetni panowie ostawić w sąsiedniej izbie z naszymi. Warty możemy odpuścić
Kurtowi nie podobała się lekka drwina w głosie barczystego żołnierza jednak jeszcze bardziej nie podobała mu się przewaga liczebna. Sześciu mężczyzn pod bronią, krasnolud w pełnej płycie i z okropną, pulsującą i fosforyzującą blizną na twarzy i... niziołek. Chyba niziołek. Chorobliwie blady i chudy z jednym okiem przysłoniętym bielmem a drugim opaską.
Dwaj żołnierze-najemnicy usiedli przy ognisku, Gunter zaczął przyglądać się bełtowi nie bardzo wiedząc jak się zabrać do wyjęcia cholerstwa. Morfast po chwili zastanowienia postanowił zaoferować jako medyk pomoc w zamian za gościnę. Ranny z chęcią skorzystał.
Po opatrzeniu nieszczęśnika i posiłku spożytym w milczeniu brat Guntera zaczął mówić.
- Zanim mój brat z szlachetnymi rycerzami przyszedł obiecałem opowieść w zamian za historię Benwolio. Tyczy ona tego zamku, pochodzimy z tych stron i stary Bernold, młynarz któremu zmiażdżyło potem nogę... Zaraz, historia. No to ten zamek nazywano kiedyś parę setek lat temu Zamkiem Gołębicy od jego pani o gołębim sercu dla swych poddanych. Potem jednak zaczęto o nim mówić Zamek Zdrady...
Zawiesił głos chyba dla lepszego efektu ale nie był tak zdolnym bajarzem jak Tileańczyk.
- Otóż jej sąsiedzi młody panicz Tankred, który w herbie miał miecz i wagę wszedł w zatarg z innym szlachcicem awanturnikiem zwanym Bazyliszkiem od swojego herbu. Otóż Bazyliszek pohańbił jedną z jego poddanych.
- Straszna zbrodnia.
Wielki żołnierz z toporem przy sobie zarechotał głośno, Casamir jednak zgromił go wzrokiem. Kurt i Dieter byli pewni, że sami zbrojni nie mieli nic przeciwko gwałtowi. Kusznik niezrażony opowiadał dalej chcąc chyba dorównać Benwolio.
- Otóż straszna według panicza Tankreda, zagorzałego wyznawcy Vereny. Miało dojść do rozstrzygnięcia sporu u Gołębicy, która miała mied... med... pomóc rozstrzygnąć spór. Jednak Bazyliszek, który nie tylko na tarczy ale i w sercu miał zdradzieckiego stwora dopuścił się nie godnego rycerza czynu. A to było tak... Doszło do uczty na którą przybył w eskorcie niesławnej czarnej kompani, dziesięciu tęgich zabijaków o złej sławie.
Cóż... Sądziliście, że jeżeli ta grupa miała jakąś sławę to na pewno nie dobrą ale opowiadający mówił dalej z patosem w głosie. Może nie był taki zły?
- Tankred również przybył z zbrojną eskortą, w towarzystwie swoich przyjaciół krasnoludów, trzech zacnych wojowników jak nie przymierzając Thorgal. Ustalono, że swych praw dwaj rycerze mają dowodzić na pojedynku z mieczem i tarczą w dłoni. Noc wcześniej wyprawiono ucztę na którą Bazyliszek przyszedł w towarzystwie arabskiego czarnoksiężnika. Miał on skórę jakby ktoś ją spalił a w gębie więcej złota niż ktokolwiek widział w całym swoim życiu. Na samej uczcie mimo iż Bazyliszek próbował sprowokować młodego przeciwnika ten zachował się iście po szlachecku puszczając wszystko mimo uszu. Następnego rana doszło do pojedynku. Słońce odbijało się w lśniącej zbroi Tankreda, który przed pojedynkiem zmówił modlitwę do swej pani. Bazyliszek zaś kpił z oponenta a słońce zdawało się być wsysane przez jego czarną zbroję. Gdy doszło do walki Bazyliszek dobył swego miecza z rękojeścią obitą ponoć skórą niecnego gada od którego wziął swój przydomek. Tankred z zgrozą zauważył, że ostrze jego przeciwnika jest pokryte oleistym smarem, trucizną. Mimo to jego pani była z nim i powalił Bazyliszka, gdy miał zadać cios doszło do zdrady. Czarna kompania ruszyli na pomoc dla swego pana, jeden z nich postrzelił z kuszy Tankreda. Szybko jednak musieli ulec przewadze strażników Gołębicy. I wtedy czarnoksiężnik przyzwał demona na którego odważnie mimo ran rzucił się Tankreda. Bazyliszek w tym czasie wraz z Czarną Kompanią dawał opór straży i zabił syna Gołębicy zdradzieckim pchnięciem w plecy. Jednak bogowie byli po stronie Tankreda i jego sprzymierzeńców, pokonali oni zdrajców. Czarnoksiężnik jednak dał przed śmiercią rzucił straszliwą klątwę przez co wszyscy zostali uwięzieni i co roku musieli od nowa przeżywać ten dzień...
- Bajdy prawisz Adred, do tego chujowo. Benwolina przynajmniej dobrze się słucha.
- Zawrzyj gębę młody bo Ci przypierdzielę. Tak było! To nie bajdy. Co więcej jeśli ktoś nocuje tej nocy w tym zamku to sam jest uwięziony w straszliwej klątwie. Ludzie tu znikali!
- Pewnie wilcy ich rozszarpywali.
- Zaraz jak Ci przypierdzielę!
- Właśnie młody odpieprz się od brata bo prawdę mówi! Ludzie tu znikali!
Casamir spojrzał na całą trojkę.
- Wszyscy zawrzeć gęby.
Posłuchali się go. Momentalnie.

Banici

Zostaliście sami na szlaku przeklinając tę noc, kusznika i pieprzonych rycerzy. Małe mieliście szansę z nimi bo nie licząc pistoletu nie mieliście nic co mogłoby przebić zbroję. Pozostawało pytanie co teraz? Nie mieliście pojęcia gdzie jest najbliższe miasto czy wieś a na trakcie czy w lesie nocować nie chcieliście.
W sumie zamek wydawał się być duży. Może mogliście znaleźć miejsce w którym najemnicy Was nie znajdą? Dach a najlepiej dach nad głową i ognisko by się przydało, szczególnie Pierwszemu.

Obozowicze

Po historii Adreda i następnej Benwolio postanowiliście udać się na spoczynek. Casamir wyznaczył warty i zwrócił się do Thorgala o pomoc. Cóż było robić krasnoludowi? W końcu najemnicy podzielili się schronieniem, żarciem i gorzałą, przystał na prośbę.
Ku zdziwieniu Dietera i Kurt stwierdził, że obejmie pierwszą wartę. Rycerz zwykle był gotów kazać mu pilnować przez całą noc niż pierwszemu przyjąć straż. Gdy wszyscy posnęli trzej wartownicy stanęli na straży.

Krasnolud

Usiadłeś przy dogasającym ognisku, pod jedną ręką bukłak pod drugą topór... Mógłbyś tak całą noc. Najemnicy wydawali się dziwni, jak to ludzie. W końcu u nich do wojska brali na siłę! Nie do pomyślenia. W twierdzy największym zaszczytem była służba w wojsku a oficer, taki setnik był równie szanowany jak kowal run! Pociągnąłeś łyk wódki i pogrążyłeś się w rozmyślaniach o domu. Domu, który utraciłeś. Nie zauważyłeś jak rycerz wszedł do środka. Nie zauważyłeś też jak zasnąłeś. Pierwszy raz zasnąłeś na warcie.

Raubitter

Obchodziłeś ruiny i myślałeś. Nie wziąłeś pierwszej warty z dobrego serca, za grosz nie ufałeś tym "żołnierzom" do tego zbliżała się godzina duchów. Z swoich wędrówek wiedziałeś, że wszelkie stwory Chaosu były właśnie najaktywniejsze między północą a pierwszą szczególnie w noc taką jak ta. Wiedziałeś, że Twój pożal się Sigmarze giermek mógł ze zmęczenia zasnąć przez co mogliście się obudzić już nigdy. Chłopak miał dobre zadatki na wojownik, być może i na rycerza. Szybki i sprawny w mieczu prawie Ci dorównywał. Brakowało mu tylko krzepy by wytrzymać długi bój w pełnej płycie i z tarczą. No dobra, jakikolwiek długi bój. Pewnie nawet nie dałby rady przebić dobrej zbroi. Za to był szybki, z nieopancerzonym wojownik powinien dać sobie radę, nawet z dwoma. Przypomniałeś sobie widziany kiedyś pojedynek dwóch cip (bo rycerzami byś ich nie nazwał) na rapiery w czymś takim byłby dobry.
Wracałeś do koszar. Cóż... Szkolenie bojowe Dietera nie było teraz Twoim głównym zmartwieniem. Maruderzy albo dezerterzy dałbyś sobie ręce uciąć. Dwóch nosiło tuniki Ostlandu do tego byli uzbrojeni po wojskowemu. Tasaki, pałasz, kusze piechoty, rusznica, topór i zbroja tarczowników... Nawet gdy było ich więcej jeżeliby nie zastrzeliliby Ciebie z zasadzki rozpędziłbyś ich, tchórze. Gorzej było z Casamirem. Przeszywanica, którą nosiła była pozbawiona herbu mimo, że ślad po takim miała. Również walczył półtorakiem, mieczem cholernie niepopularnym po za rycerstwem i wszelkiej maści awanturnikami. Ciężko było opanować walkę takim. Do tego zauważyłeś, że jeden z dwóch koni był rumakiem bojowym. Albo oskubał jakiegoś rycerza albo sam był gołodupcem, który z jakichś powodów krył się z swoim herbem. Jednak nie tylko ekwipunek dowódcy maruderów Ciebie martwiły. Tytułowanie i Ciebie i Dietera "mości panami" było podszyte drwiną a cała jego postawa wyrażała "i co mi zrobisz?". Faktycznie niewiele mogłeś zrobić sam, bo wolałeś na Dietera nie liczyć póki co, przeciwko ósemce zabijaków z kuszami i bronią ognistą.
Gdy wchodziłeś do koszar zobaczyłeś Casamira idącego w stronę ruin zamku, swój miecz miał u pasa a pod płaszczem nosił kirys, nie miał tarczy. Odwrócił się w Twoją stronę i lekko się skłonił. Przypomniało Ci się, że przez cały wieczór obserwował Ciebie, jakby oceniał. Tak samo jak Ty go.
Gdy wróciłeś do koszar zobaczyłeś wpatrującego się w ognisko krasnoluda, nie zauważył Twego przyjścia. Koło niego stał bukłak z gorzałą. Też wartownik!
Przysiadłeś na chwilę. Po kolejnej chwili już spałeś.

Tankred

Jeszcze niedawno po opowiedzeniu legendy o kapitanie Missino i jego najemnikach (która bardzo przypadła najemnikom do gustu) kładłeś się do snu. A teraz... Blask światła oślepiał Twoje nawykłe do półmroku oczy i nie było to na nowo rozpalone ognisko a świece i pochodnie jasno oświetlające dużą salę jadalną. Słyszałeś gwar rozmów rycerzy na służbie gospodyni Althei zwanej Gołębicą. Spojrzałeś jak służący odkrywa przed Tobą półmisek odsłaniając danie. W wypolerowanej pokrywie zobaczyłeś swoją zniekształconą twarz i twarz siedzącej obok Klary... Klary! Obejrzałeś się gwałtownie i zobaczyłeś kobietę. Nie Klarę. Wysoka, wyższa od Twojej ukochanej brunetka o egzotycznej Tileańskiej cerze odziedziczonej po matce. Konstancja, Twoja pani żona, którą ten skurwiel Jurgen zgwałcił. Zacisnąłeś nieświadomie pięści a potem uświadomiłeś sobie, że to nie Twoje myśli. A przynajmniej nie wszystkie. Kobieta patrzyła na Ciebie lekko zdziwionym wzrokiem.

Bazyliszek

Zachwiałeś się stawiając i prawie upadłeś na miękki dywan wyściełający korytarz. Dywan?! Co jest na zęby Taala?! Jeszcze przed chwilą byłeś w koszarach z tym zapijaczonym krasnoludem! Rozejrzałeś się. Mury, arras wyobrażający Sigmara walczącego ze smokiem, jakiś mężczyzna w liberii na jego końcu przy drzwiach. Odwróciłeś się. Na korytarzu było jeszcze dwóch mężczyzn. Twój giermek Andre również wydawał się zszokowany. Może Twoim brakiem równowagi? Obok niego szedł ten czarnoksiężnik z Arabii o pogańskim imieniu. Zaraz kurwa! Twój giermek nazywał się Dieter i był starszy od tego tu o parę dobrych lat i ze dwa razy chudszy i nie znałeś żadnego przeklętego czarnoksiężnika!
Arab uśmiechnął się do Ciebie i uśmiechnął ukazując liczne złote zęby.
- Mój panie. Uczta czeka. Trzeba odpocząć przed ciężkim dniem.
Mówił płynnie w rekspielu chodź z wyraźnym akcentem. Dobrze, że miałeś go przy sobie. Już raz Ciebie uratował ostrzegając o zatrutym przez tę pieprzoną żmije Tankreda jedzeniu. Mówił, że tutaj też czeka Ciebie zdrada.

Kucharz

Uderzyło w Ciebie gorąco. W końcu! Przemarzłeś na kość. W kuchni zawsze było ciepło. Do ciężkiej cholery! Jakiej kuchni?! Rozejrzałeś się, paleniska, gary, jedzenie i Twoi pomocnicy. W końcu uporaliście się z daniami, jaśnie pani będzie zadowolona... Jak do kurwy nędzy jaśnie pani? Spojrzałeś na swoje pulchne palce i po raz pierwszy nie wiedziałeś co się dzieje.

Krasnolud

Huknął odstawiany kufel. Spojrzałeś na Moragrina Twojego towarzysza broni i jego brata Goltina. Grungni jacy Moragrin i Goltin?! Gdzie jest Morfast? I najemnicy, i ci rycerze... I gdzie jest Twój topór?! Przy Tobie leżał tylko ciężki sztylet. Rozejrzałeś się po sali. Strażnicy miejscowej szlachcianki siedzieli razem z Wami, ich władczyni na czas uczty pozwoliła otworzyć beczki z piwem dla tych co nie mieli służby. W kącie stały dwa połączone stoły dla tej całej Czarnej Kompani. Powstrzymałeś odruch splunięcia na ich widok. Dobrze, że chociaż i im nie pozwolono siedzieć pod bronią.

Najemnik

Usłyszałeś gwar. Co jest? Napad? Zaraz Kurt Ciebie obsobaczy. Rozejrzałeś się zrywając z ławy wywołując liczne spojrzenia swoich kompanów. Jeden z nich, Twój sierżant zwany Dziobakiem od znamion po ospie odsunął się zdziwiony.
- Co jest kapitanie?
Gdzie Ty jesteś? Gdzie jest Kurt i reszta? I ruiny? Byłeś w jakiejś dużej sali gdzie siedzieli Twoi podwładni, ta głupia suka kazała zdać Wam broń, wraz z miejscowymi strażnikami i trójką krasnoludów. Jeden z nich rozglądał się podobnie jak Ty.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline