Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2012, 22:23   #6
JohnyTRS
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Rozmowa na temat Molocha skończyła się szybko, pomiędzy podróżującymi pasażerami nie nawiązała się żadna dłuższa wymiana zdań, każdy pogrążył się we własnych myślach. Francis próbował coś wskórać, próbował zagadać, co tam niby słuchać na Froncie. Kręciło go ryzyko jak cholera, ryzyko było dla niego jak narkotyk, jak dla prawie każdego z Vegas. Byli też inni, niektórzy z Rozświetlonego Miasta całkowicie omijali ryzyko, a dla niektórych ryzyko przestało powodować przyspieszone bicie serca, stało się rutyną.

Z radia leciało wciąż powtarzane "Too young!"

Bo o czym tu było gadać? Każdy słyszał to i owo o sytuacji na froncie, podobno Posterunek miał taką radiostację, przez którą mógł nadawać aż na Orbital. Podobno. Rudolf też nie był specjalistą w tej dziedzinie, Detroit było dla wielu rajem, którym nie interesowała się ta Agresywna Blaszanka. Moloch był tak blisko, a jednocześnie daleko.

Rozmowa nie kleiła się także pomiędzy Johnem a Rudolfem, którzy mogliby być spokrewnieni, jeżeli patrzyło by się tylko na ich charakter, uosobienie i zainteresowania. No dobra.... Mr Cronje miał mniej energii życiowej od Sinclaira, ale wapno ochoczo wsypywane przez skażony organizm każdemu odbierało radość z fizycznej aktywności, kiedy byle zadyszka mogła wiązać się w najlepszym wypadku z omdleniem.

***
Z szamanem na motorze też nie mieli o czym za bardzo gadać, byli świadomi, że potrafi poruszać się poza swoim ciałem, gadać z duchami, zwierzętami, roślinami... Był jak z innej bajki.

Lecz Ma'o'-nehe wiedział co mówi, duchy nie potrafią kłamać. Duchy jako byty były prawdomówne, nigdy go nie oszukały. Lecz z duchami i innymi bytami był inny problem. Nie wszystkie mogły mówić.

Ma'o'-nehe to wiedział. Podczas swoich transów mógł natrafić zarówno na gadatliwe, jak i milczące byty. Duchy często były agresywne, lecz potrafił trzymać je na dystans. Nawet gdyby coś by się stało, nic by mu nie zrobiły, nie miały takich możliwości. Duch ma taką samą osobowość jak jego fizyczne ciało jeszcze za życie, lecz pozbawione wielu hamulców. Duch, jak go swoim pytaniem urazisz, nie poda wymijającej odpowiedzi, żebyś zmienił temat, lecz dobitnie odpowie, co on o tym sądzi.

Jest też wiele miejsc, gdzie duchy są słabe. Przypominają Echo zmarłych osób, Ma'o'-nehe wyczuwał ich nastrój, lecz nie mógł się z nimi porozumieć. Tak samo one z nim, były jedynie cieniem Ducha. I to Echo było jak zaklęte, ciągle powtarzane, często stanowiło emocje z chwili śmierci, przeniesione na płaszczyznę astralną czy psychofizyczną. Nie było to pomocne, jedynie dekoncentrowała, było szumem dla prawdziwych duchów. Gorsza może być jeszcze Monotonia, czyli przywiązanie Ducha. Taki Duch był samotny, ewentualnie istniał w grupie pokrewnych mu dusz. Ma'o'-nehe kilkakrotnie przebywał w towarzystwie takich Duchów, nie mógł się z nimi porozumieć. Natomiast one w najprawdopodobniej nie rejestrowały jego bytu, po prostu ignorowały jego obecność. Nie komunikowały się ze sobą, były jak nieme filmy bądź animacje. Pomiędzy nimi a resztą duchowego świata była ściana.

Świat duchów, równolegle istniejący do świata a.d. 2050, był mnogi w Duchy i ich formy. Ma'o'-nehe często w trasie, gdy miał naprawdę duży problem, przesiadywał przy ognisku przed Wiecznym Wigwamem wraz z innymi szamanami. Indianin spotykał się jednocześnie z innymi szamanami, a także Duchami dawnych szamanów. Ognisko Wiecznego Wigwamu było święte, było miejscem bezpiecznym. Ma'o'-nehe wiedział też o szamanach, którzy mieli wyraźnie złe intencje i możliwość realnego działania w Świecie Duchów. Byli niebezpieczni. I to bardzo, zawsze znajdzie się ktoś z Mocą, który szerzy złość, zawiść i zniszczenie, potrafiący wysłać Duchy w Niebyt, miejsce, skąd niema powrotu. Lecz Ognisko przed Wiecznym Wigwamem było święte, źli szamani nie mogli siąść przy nim. Ma'o'-nehe w transie był tam bezpieczny.

Ma'o'-nehe czekał, aż dojedzie do Cheyenne, każde miasto, każdy dom, miał zwykle swojego Ducha-opiekuna, mającego większą wiedzę niż Duchy będące w okolicy, zamieszkujące Pradawne Prerie.

Ani Francis, ani John, ani Rudolf nie wiedzieli tego co on. Był inny, miał wiedzę.

***

Jeep jechał dalej. Przez półpustynny krajobraz droga biegła niemal prosto, Rudolf nie musiał prawie operować kierownicą żeby utrzymać pojazd na drodze. Co chwila pokonywali niewielkie pagórki wzniesienia. Droga była pusta, do Cheyenne coraz bliżej. Kolejny łagodny podjazd, kolejny łagodny zjazd. I wtedy go zauważyli. Człowiek, w odległości mniej więcej 200 metrów, swoim strojem ledwo co odróżniał się od otoczenia. Z tej odległości nie byli wstanie dostrzec szczegółów, bynajmniej jego strój nie rzucał się w oczy jak czerwona koszula Pana Lepkie Ręce, czyli Jonesa.

Ów człowiek ich zauważył, wyraźnie widzieli że macha do nich. John sięgnął po lornetkę spojrzał przez przednią, trochę brudną szybę. Od razu wyłowił lufę karabinu. Na szczęście ten człowiek, mężczyzna, miał ten karabin przewieszony na ramieniu na plecach. Ręce miał czyste. Wyraźnie do nich machał.

Jechali dalej, byli w odległości może ponad 50 jardów od niego, mogli wychwycić ogólne szczegóły jego ubioru: jasna czapka z kawałkiem jasnego materiału zakrywającego kark, beżowa kurtka oraz workowate spodnie, coś jakby wojskowe z XX wieku. Mimo ogólnego wypłowienia oraz kilku zmian po bokach John rozpoznał ten krój: stare dobre woodlandy, dużo tego było w magazynach i na przeróżnych prowincjach. Do tego jakiś plecach i dość długi karabin oraz brązowa torba. Na oczach miał okulary przeciwsłoneczne.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline