Kapitan przespacerował się po tym, co jeszcze kilka godzin temu było świeżo przygotowanym do żeglugi powietrznej okrętem łowców błyskawic.
- Zaczynam tego na prawdę nienawidzić.- Stwierdził do siebie bardziej, niż do jakiejś fizycznej osoby wokół. Na śródokręciu, w pobliżu masztu działo się coś interesującego. Valentine domyślał się tego po niecodziennym zbiegowisku, jakie się tam utworzyło. W oczy uderzał z pewnością widok nagiego mężczyzny dostawiającego się do stóp jego pani bosman...
- Domyślam się, że tego żadne z was nie zapakowało na okręt, kiedy startowaliśmy.- Stwierdził dołączając do załogi. Włosy wysunęły mu się spod couvre-chef, więc nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie, ale poza tym nie doznał raczej głębszych uszczerbków na zdrowiu i mieniu.
- Dziękuję wam bardzo za poświęcenie, jakie wykazaliście podczas tego sztormu.- Rzekł.- Czy zechce mi ktoś teraz wyjaśnić, kim jest ten... hmmm... jegomość, najwyraźniej fetyszysta?-
Iaculis na głos swego pana wyrwał się pani bosman, wzgardziwszy tym samym urokami jej biustu i zajął swoje zwykłe miejsce na kapitańskim ramieniu, gdzie rozpoczął toaletę. Pomiędzy jednym, a drugim liźnięciem zerknął na swojego właściciela.
- Mówił ci ktoś już, Valentine, że to zje****ś? To było bardzo złe lądowanie.-
Po czym wrócił do lizania się po jajkach.
Jasnowłosy kapitan, zdziwiony rzecz jasne talentem krasomówczym swego pupila, nie dał po sobie poznać zaskoczenia i odpowiedział tylko z kamienną twarzą.
- Twój sprzeciw zostaje odnotowany, dziękuję za tę uwagę. Ktoś jeszcze ma do mnie wyrzuty za to, że nie było nas tam...- Tutaj Kaiser wskazał ramieniem na to, co zostało z akademii.- ...kiedy wszystko poszło w drobiazgi?-
__________________ " - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika". |