Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 02:04   #10
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Elfy miały racje ludzie nie powinni tykać się magii, nawet tylko jednej dziedziny. Są za słabi by ja opanować a do tego podatni na kuszenie przez Chaos. I właśnie przez to podróżnicy zostali uwięzieni w zatrzymanej rzeczywistością. Można o nich było wiele powiedzieć. Ludzie i nieludzie. Wojownicy i dyplomaci. Nawykli do miecza lub topora. Do słów lub noża w zaułku. Różni. Zdezorientowani jednak próbowali działać. Tak by przeżyć. I padł już pierwszy trup. A tej przeklętej nocy miało być ich jeszcze więcej.

Narkoman

Zimno i trudy podróży były silniejsze od Twego nałogu i teraz to czułeś. Nie dość, że ręce Ci się trzęsły to miałeś jakąś dziwną wizję. Czułeś się jak nie w swoim ciele, pulchne paluchy irytowały. Podobnie jak kręcący się wszędzie ludzie przypominający ludzkich służących. Głód przebijał się przez sen, brakowało tylko swędzenia nosa. Rozejrzałeś się i kuchciki pod Twoim wzrokiem się skulili rozbiegając po kątach. To w końcu była Twoja kuchnia! Gorzej, że nigdzie nie widziałeś swojego narkotyku, koszmar po prostu.
Z sali gdzie ucztowała szlachta dobiegał gwar i rewers, jakieś krzyki. Kuchciki coś wspominały o pojedynku. Pojedynek jednak miał się odbyć dopiero jutro a nawet jeżeli mieliby się zarzynać chociażby teraz to w Twojej kuchni powinien panować porządek!

Krasnolud

Nie wyznawałeś się na ludzkich kodeksach honorowych ale jeden z służących poinformował Was o tym, że pojedynek miał się odbyć teraz. A co ze słowem honoru na którym pojedynek się opierał? Sekunda... Jaki cholerny pojedynek? Gdzie Rusty i reszta? Dwa krasnoludy, Moragrin i Goltin dopiły piwem więc i Ty tak zrobiłeś. Czary czarami (bo inaczej tej sytuacji nie potrafiłeś wyjaśnić) ale piwo zmarnować się nie mogło. Wyszedłeś za nimi zerkając co raz na kompanię odzianych w czerń najemników i jakiegoś śniadego człowieka z szmatą na głowie. Czułeś chęć przypieprzenia mu toporkiem. Moragrin pociągnął Ciebie w stronę drzwi.
- Co jest Ruth? Chodź, że no po broń. Te upiory na pewno będą coś szykować jakby jaszczur dostał wpierdol.
Upiory... Wzdrygnąłeś się na dźwięk tego słowa.

Kapitan


Zimne piwo pomogło Ci ochłonąć i zacząłeś analizować sytuacje. Wokół Ciebie siedzieli zbrojni, Twój oddział doborowych rębajłów, w czarnych strojach. Naliczyłeś sześciu innych wśród nich równie zdezorientowanych jak Ty. Po za tym w sali dostrzegłeś trójkę krasnali i zbrojnych tej suki Althei. Wiedziałeś, że jeden z Twoich chłopców jest warty trzech z nich. Wyglądało Ci to na sen wzorowany opowieścią jednego z najemników. Tylko coś jakby się przebijało przez Twoje myśli, coś dziwnego. Przeczucie, które nie raz ratowało Ci w zaułkach życie, mówiło, że to jednak nie sen.
Drzwi otworzyły się i do sali wszedł mężczyzna w turbanie na głowie i z zakrzywionym nożem za pasem. Na jego szyi w naszyjnik wprawiony był duży rubin. Bałeś się tego człowieka, Hassana ibn Sorrensara, który ponoć sprzymierzył się z demonami z najgłębszych otchłani chaosu.
Szedł prosto na Ciebie, jako kapitan nie mogłeś okazać strachu więc nadrabiałeś miną. Widziałeś jak Dziobak, którego religijnym nazwać nie było można dyskretnie narysował znak młota na piersi.
Czarownik w końcu stanął nad Tobą gdy mówił w jego ustach połyskiwało złoto.
- Twój pan kazał Ci zebrać ludzi w stanicy i czekać. Macie nie wychylać nosa.
Miałeś ochotę powiedzieć mu, że jedynym Twoim panem są karle jakie ktoś może zapłacić ale jednocześnie bałeś się go.

Bliźniacy

Drugi szybko zasnął w opuszczonej stanicy podczas gdy Pierwszy trzymał wartę. I stało się niemożliwe. Rębajło i banita który żył jeszcze tylko dzięki swojej czujności i umiejętnościom walki zasnął na warcie.
Obaj śniliście ten sam sen. Chociaż czy to na pewno był zwykły sen? W taką noc?
Siedzieliście przy stole, koło Was zbrojni, swoi, Wasza kompania. Wszyscy odziani na czarno w większości opancerzeni w oksydowane kolczugi. Wiedzieliście, że jesteście tu obaj, czuliście to. Mimo, że wyglądaliście inaczej. Pierwszy widział zamiast swego brata mężczyznę starszego o dobrych parę wiosen, zarośniętego i barczystego. Drugi zaś dostrzegł łasicowatą twarz podrostka zamiast znajomej facjaty.
Nim doszło do Was co się dzieje i zarejestrowaliście, że jest tu jeszcze druga grupa zbrojnych, równie opancerzonych ale znacznie lepiej uzbrojonych coś przykuło Wasz wzrok. Do kapitana Czarnej Kompani, Castora podszedł ten arabski czarnoksiężnik z rubinem wprawionym w naszyjnik. Z Waszym rubinem!
Arab odszedł nim zdążylibyście do niego podejść a kapitan po krótkiej wymianie zdania z dwoma sierżantami ospowatym Dziobakiem i barczystym Heinrichem zarządził opuszczenie sali. Poszliście z resztą chcąc się dobrze zorientować w sytuacji.

Sprawiedliwy rycerz


Wiedziałeś, że ta opowieść musi znaleźć swój koniec. Tylko jaki? Byłeś głównym bohaterem. Ty i Katherina. Wiedziałeś to po rozmowie z nią. Stałeś na placu oświetlanym przez trzydziestu zbrojnych trzymających pochodnie. Płomienie odbijały się w ich hełmach i toporach zatkanych za pas. Tarcze na plecach i napierśniki sprawiały, że wydawali się więksi. Podobnie pewnie i Ty odziany w ciężką białą płytę z otwartym hełmem na głowie. Nowe ciało było jednak nawykłe do pancerza jak i do wielkiego miecza wbitego w ziemię.
Na przeciwko Ciebie stanął Bazyliszek w czarnej płycie, z tarczą i mieczem. Zakrzyknął wyzywając Ciebie do boju. Ciało chciało klęknąć poprosić o opiekę Vereny by móc wymierzyć dla tego rzezimieszka nauczkę. Zamiast tego spojrzałeś na Konstancję-Katherinę ta skinęła głową i uśmiechnęła się. Obok niej stała Althea, pani domu, dobrze trzymająca się matrona w białej sukni i jej syn, Brand w płycie bez hełmu.

Bazyliszek


Stojąc w kręgu pochodni wspominałeś twarz umierającego Hansa, która na chwile zmieniła się w twarz Casamira. Stary dezerter nie był widać dość dobry, wiedziałeś już, że bierzesz udział w jakichś gusłach ale ni cholery nie wiedziałeś na jakich zasadach. Sama stal mogła tu nie pomóc. Spojrzałeś na ostrze swego miecza, rękojeść obita skórą bazyliszka pewnie leżała w dłoni, długie ostrze może nie dorównywało mieczom do jakich byłeś przyzwyczajony ale zapewniało daleki zasięg. Do tego ostrze było posmarowane tłuszczem, trucizną. Tarcza pewnie leżała w dłoni a płyta dawała poczucie bezpieczeństwa, chociaż wielki miecz Tankreda mógł ją łatwo przebić.
Przede wszystkim czułeś Bazyliszka. Siedział w Tobie, zadowolony śmiercią, którą szerzyłeś i miałeś zamiar szerzyć. Jedynie nie był zadowolony z odesłania Czarnej Kompani i czarnoksiężnika.
Czekałeś aż tamten rycerzyk wyciągnie broń i co raz zerkałeś na Konstancję, pod nieobecność męża jakoś nie była taka zimna, wręcz rozpalona.

***

Na dziedzińcu do walki szykowało się dwóch rycerzy. Rycerzy, którzy toczyli ten pojedynek co dzień jednak zwykle w innych warunkach. Bazyliszek a właściwie dusza w jego ciele zmieniała urok, chciał przechytrzyć lepszych od siebie. Zarówno go jak i jego oponenta otaczał kordon zbrojnych z pochodniami przerwany w miejscu w którym stała Gołębica z synem i sprawczynią całego tego sporu. Niewierną kobietą. Tuż za nią stały krasnoludy, zakute w pełen pancerz z toporami za pasami. Athela przemówiła prosząc Verenę o sprawiedliwy wyrok, Shaly o miłosierdzie a Mora o przyjęcie duszy przegranego. Gdy skończyła modlitwę kordon się zamknął, miał rozpocząć się taniec, finał tej tragedii, której świadkami po latach miały być tylko ruiny Zamku Zdrady. Nikt nie zauważył postaci stojącej w cieni stajni, ciemny płaszcz idealnie skrywał sylwetkę w mroku.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline