Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 23:37   #1
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
[FR] Zagubieni (18+)


Wydawało się, że minęły wieki, odkąd opuścili niegościnne Mordulkin, wielkie portowe miasto, jedno z wielu miast-państw Chessenty. Morze było wtedy łagodne, perspektywy zaś znacznie lepsze od pozostania na lądzie, dla wszystkich z nich bardzo ostatnimi czasy niegościnnym. Pomiędzy miastami znów wybuchła jakaś wojna, obcych zatrzymywano a na dodatek wszyscy przecież mieli jeszcze osobiste powody, aby uciec z tego miejsca jak najdalej. Nowoczesny, cztero-żaglowy statek kapitana Hawka wydawał się idealny do tego celu, był też ostatnim, który jeszcze miał pozwolenie na opuszczenie doków. Jak je zdobył, nie wiadomo, ale wszystko inne pływające po wodzie było już konfiskowane przez wojsko.
Im się jednak udało i wypłynęli na spokojne morze, obserwując jak wiatr wydyma żagle i pozwala okrętowi żeglować na północ, jak najdalej od Zatoki Chessenty.

Według planów kapitana, rejs miał potrwać około miesiąca.
Zakończył się osiemnastego dnia, licząc od czasu opuszczenia portu.

Burza i sztorm nadeszły zupełnie nagle. Marynarz na bocianim gnieździe ostrzegł załogę w ostatniej chwili, pozwalając jedynie na jeden manewr, zanim przerażający wicher uderzył w "Godność". Czerwone błyskawice uderzały raz za razem, jawnie dając do zrozumienia, że nie jest to zwyczajny kaprys przyrody a potężna magia, którą ktoś uderzył w nich celowo. Grotmaszt został strzaskany już po kilku minutach, olbrzymie fale rzucały statkiem niczym łupinką orzecha, jednocześnie wrzucając do wody wszystkich, którzy nie przywiązali się mocno do pokładu lub nie znajdowali pod nim, choć ci ostatni również cierpieli, rzucani po kajutach. Wicher dął, wciągając ich do olbrzymiej trąby powietrznej i zrywając pozostałe maszty. Rufa zapaliła się od kolejnego uderzenia, a huragan zrzucił ich prosto na mieliznę i skały. Darcie kadłuba i trzask desek słyszeli wyraźnie wszyscy, nawet mimo zawodzącego wiatru i głuchych gromów uderzających bez ustanku.
Czarna woda pochłonęła ich, pogrążając w nieświadomości.

Gdy się obudzili, jakimś zrządzeniem losu wciąż żywi, dookoła nich znajdował się piasek szerokiej plaży, kawałki "Godności", roztrzaskanej doszczętnie, oraz trupy tych, którym się nie udało.

***

CZĘŚĆ I: Wyspa


Świadomość wracała bardzo powoli. Ciała pozbywały się jeszcze nadmiaru słonej wody, której ogrom szumiał tuż obok nich, wciąż jeszcze nie osłabły całkowicie. Powoli zbliżał się wieczór, na niebie wciąż zalegała gruba warstwa ciemnych, burzowych chmur i przejaśniało się zupełnie nieśpiesznie. Dopiero po kontemplacji tych zjawisk przyrody, gdy ich członki były w stanie wykonać jakieś ruchy zgodnie z wolą umysłu, ogarniali wzrokiem pozostałą część okolicy. Plaża była bardzo szeroka, równie piaszczysta co i kamienista. Tu i ówdzie pojawiały się spore skały, dekorując znacznie też dość monotonny krajobraz. Na jednej z nich siedziała szczupła kobieta w barbarzyńskim stroju, obserwując zarówno morze jak i ich, budzących się pośród szczątków zniszczonego okrętu.


Była jedną z pasażerek “Godności”, choć przez całe dwa dekadni prawie nie wychodziła spod pokładu, więc niewiele o niej wiedzieli. Teraz musiała ocknąć się jako pierwsza, niewątpliwie także niedawno. Gdy przesunęli wzrokiem dalej, ujrzeli ścianę gęstej puszczy, której drzewa i zarośla blokowały możliwość sięgnięcia wzrokiem dalej, niż do granicy plaży. Olbrzymie drzewa, o ogromnych, rozłożystych koronach, teraz wciąż lekko targanych porywistym wiatrem. Nie wyglądało to dobrze, ale wśród nich niewielu było takich, którzy poddawaliby się bez walki. Jako pierwszy postanowił odezwać się jednak pies, wychodzący właśnie z wody i strzepujący ją ze swojego futra.


Zaszczekał radośnie, podbiegając do małej, rudowłosej dziewczyny ubranej w częściowo podarte, brązowe ubranie. Zaczął ją lizać po twarzy, zanim mu tego nie uniemożliwiła, unosząc ręce. Kornelia, albo „Kornik” jak na nią wołano, była jego panią, co doskonale wiedzieli po tym, jak wprowadzała zwierzę na pokład, przy krzykach pierwszego oficera, który głośno domagał się, aby “bydle trzymała zawsze pod pokładem”. Prócz psa, dziewczynie w całości ocalały tylko buty i większa część ubrania, nie licząc podartych nogawek i rękawów. Zniknęła zarówno sakwa jak i miecze, a przynajmniej nie wyczuwała ich na plecach, gdzie zwykle było ich miejsce. Pochwy były puste.
Prócz niej, oraz kobiety siedzącej na skale, oznaki życia wykazywało jeszcze osiem osób, podnoszących się z piasku i oglądających okolicę, spojrzeniami od przerażonych, po pewne siebie i zdeterminowane, tak jakby to co się stało, było tylko bardzo drobną przeszkodą. Co ciekawe, wśród nich dostrzegli tylko jednego marynarza, na dodatek zwykłego majtka, którego kojarzyli z pokładu dzięki kolorowi jego skóry.


Prócz kilku kawałków skóry i luźnych spodni, nie miał na sobie, ani przy sobie, zupełnie nic. Z niezbyt przyjemną miną oglądał szczątki swojego statku, a także trupy przynajmniej kilku swoich towarzyszy, którzy leżeli bez życia na plaży. Zupełnie nie zwracał uwagi na dużego, jasnowłosego rycerza, który podnosił się z piasku tuż obok, z uśmiechem unosząc miecz, którego niestety dla wszystkich, nie zgubił. Zaczął się w nim także od razu przeglądać, próbując poprawić włosy. Luntucjusza poznali już wszyscy, jako paladyna Tyra a także człowieka niezwykle zadufanego w sobie.
Zupełnie odwrotnie od kolejnego pasażera, który przetrwał burzę.


Tajemniczy mężczyzna w kapturze, który przedstawiał się jako Alex, ale poza tym nie mówił prawie nic, wyglądał na jakiegoś zbiegłego niewolnika. Prócz płaszcza i spodni nie miał nic, nawet przy wchodzeniu na pokład, a piętno, które miał wypalone na piersi, sugerowało wiele rzeczy, chociaż na początku rejsu jeszcze próbował je ukrywać. Kapitan jednak musiał mieć jakiś powód, by przyjąć go na pokład.
Obok niego znalazła się kolejna dziewczyna, tym razem ubrana zdecydowanie bardziej po kobiecemu, choć jej odsłaniająca brzuch suknia mogła być ładna na statku. Teraz mokra i porwana wyglądała raczej na nieładną szmatkę, co było jednak przecież jednym z najmniejszych problemów dla młodej, wyglądającej na niewinną i sympatyczną, Sil. Zupełnie odwrotnie od dużego, silnie zbudowanego mężczyzny w czarnych skórach, który właśnie odgarniał z twarzy czarne, splecione w małe warkoczyki włosy. Mruk wyglądał groźnie i groźnie się zwał, ale większość podróży spędził grając w kości z marynarzami i opowiadając historie równie sprawnie, jak morskie wilki, nie sprawiając przy tym wrażenia odpychającego i nieprzyjemnego człowieka.

Ostatnia z dziewczyn, które przetrwały burzę, zdawała się najbardziej zagubiona i przestraszona. Na pokładzie nie oddalała się od jednego z bogatych kupców i jego ochroniarzy.


Tutaj Rae, bowiem tak miała na imię, nie miała już nikogo, a najwyraźniej nie potrafiła żyć bez ochrony. Poprawiła swoją sukienkę, która przetrwała w zadziwiająco dobrym stanie, zwracając się do najbliższego sobie, młodego acz przystojnego, młodzieńca imieniem Ivor, kapłana Gonda.
- Panie, proszę! Zrobię wszystko, absolutnie wszystko, gdy obiecasz mi swoją ochronę!
Podeszła do niego blisko, bardzo blisko, lekko czerwieniąc się na twarzy i najwyraźniej faktycznie mając na myśli wszystko. I sama także doskonale wiedząc, co zalicza się do wszystkiego, zwłaszcza, że jej uroda była wysokich lotów. Powiadano, że słychać było ją na statku. Ostatni z mężczyzn, Kalayaan, przyglądał się temu z lekką ciekawością. Niewiele starszy od Ivora, wyglądał jednak na zdecydowanie bardziej doświadczonego, z bliznami pokrywającymi twarz. Większość znała go bardziej jako kapłana Akadi i lekkoducha, uśmiechającego się znacznie częściej, niż wskazywałyby na to blizny i ślepe oko.

Niewiele ocalało z rozbitego statku i ich ekwipunku. Praktycznie, prócz kilku osobistych przedmiotów, zatonęło prawie wszystko. Żadne z nich nie miało juz na sobie nawet fragmentu metalowej zbroi, hełmu czy tarczy. W piasku odnaleźli tylko jeden krótki miecz i ułamaną w połowie włócznię - na szczęście przynajmniej tę część z grotem. Ich stroje były porwane i zniszczone, wyjąwszy może buty Kornik, skóry Mruka i sukienkę Rae. No i barbarzyńskiego stroju kobiety na skale, który nie zmienił się od czasu, gdy widzieli go na statku. Odnaleźli tylko jedną, cudownie ocalałą beczułkę ze słodką wodą, choć nie było jej już wiele. Do tego kilka bukłaków, trochę wyrzuconego na brzech suszonego mięsa, jakieś nieco porwane worki. Do tego na brzeg wyrzuciło trupy dziesięciu mężczyzn, z pozostałej, liczącej z setkę osób załogi, nie pozostał już nikt. Pobieżne przeszukanie okolicy nie pozwoliło znaleźć już niczego wartościowego, choć walało się tu wiele marynarskiego wyposażenia statku, w różnych stopniach zniszczenia.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 15-07-2012 o 10:09.
Lady jest offline