Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2012, 12:45   #3
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację


Z ulgą powitał widok oddalającego się stopniowo wybrzeża. Ocalił życie, choć poświęcić musiał miłość. Westchnął z uczuciem, przeczesując dłonią falujące na wietrze złociste włosy. Biedna Lady Waleria, już nigdy nie zazna jego kojącego, silnego dotyku, nie usłyszy jego wspaniałych bohaterskich opowieści, nie spojrzy w jego błękitne, doświadczone słuszną walką oczy... Rozmarzył się, a w jego oku pojawiła się łezka. Ale nie było wyboru! Ścisnął dłoń w teatralnym geście, unosząc ją do czoła. Musiał opuścić miasto, by oszczędzić jej delikatne niewieście zdrowie. Autentycznie wzruszył się całą historią, toteż postanowił rozejrzeć się po pokładzie, szukając jakiegoś wierszoklety, który mógłby uwiecznić tę wspaniała opowieść dla potomności.

***

Dni podróży mijały, a on nadal polował na niziołczego poetę, którego dojrzał parę dni temu na pokładzie. Wyposażony w pióro i pergamin malec zarzekał się jak mógł, że on ino kwatermistrzem jest i zapasy spisuje, paladyn wiedział jednak lepiej. Przemawiała przez niego ino cnota skromności, tak typowa dla najwybitniejszych z twórców! Opowiedział mu więc, wbrew jego udawanym protestom, całą historię ostatniego romansu, nie omijając ani lirycznych, romantycznych uniesień, ani efektownych, heroicznych bitew z parszywymi wysłannikami niegodziwego męża niewiasty! Poeta jęczał i krzywił się, obawiając się zapewne, iż nawet jego kunszt nie będzie w stanie w pełni wyrazić tego natłoku wzniosłych, szlachetnych emocji. W końcu pospiesznie zgodził się na stworzenie zamówionego przez paladyna dzieła. I od tego momentu Luntucjusz już go nie zobaczył.

***

Spacerował po pokładzie w świetle zachodzącego słońca, jak zwykł to czynić każdego dnia podróży. Promienie odbijały się od jego połyskującego złotem napierśnika, najdroższego modelu najznakomitszych z płatnerzy Chessenty. Pomarańczowe cieple światło tańczyło w filigranowych zdobieniach rozświetlając fantazyjnymi refleksami przestrzeń wokół paladyna. Musiał wygląd jak prawdziwy anioł praworządności. Mijani marynarze pokazywali go palcami, zapewne nie mogąc wyjść z podziwu i radości iż taka zacna persona dzieli z nimi pokład. Niektórzy nawet przykładali palce do czoła, czyniąc nimi okrężne gesty. Paladyn podejrzewał, iż chodzi tu o jakiś marynarski salut, toteż odpowiadał im perlistym uśmiechem i hardym okrzykiem jego czystego, donośnego głosu.
- Ahoj marynarze! - wykrzykiwał, a oni nadal nie mogli wyjść z podziwu, gromadząc się, by pokazywać go palcami.

***

W końcu stwierdził, iż żałoba po poprzedniej miłości trwała już wystarczająco długo i nawet najbardziej konserwatywni ze słuchaczy potwierdzą, iż jego szlachetne serce może wypełnić nowa, prawdziwa miłość.



- Bądź pozdrowiona, moja szlachetna damo - odparł do spacerującej przy burcie szlachcianki, prezentując jej dokładnie wystudiowany dworski ukłon. - Czy taka piękna istota jak ty zechciałaby skusić się na popołudniowy spacer z mężnym, szlachetnym rycerzem? - spojrzał jej głęboko w oczy, ustawiając się do wiatru tak, by rozwiewał jego włosy w dramatyczny, podkreślający jego szlachetny profil sposób. - Zapewne zastanawiasz się, czemu me serce poprowadziło mnie właśnie do ciebie... - zaczął tłumaczyć, błędnie interpretując jej zakłopotany grymas.
- Ja... - zaczęła, próbując przerwać monolog.
- Nic się nie martw, o pani. Widzę żeś z tych istot bardziej zwiewnych i nieskorych do wyłuszczeń. Wielka to cnota u niewiasty! Tedy ja będę mówił za nas dwojga!
- Ale...
- Porozmawiajmy więc o mnie. Lady zapewne nie wiedziała, że brałem udział w ostatnim wielkim turnieju Chessensty... Było to tak...


***

- I wtedy jednym wprawnym ruchem zdjąłem trzy głowy tych parszywych złoczyńców... - opowiadał dalej, gdy słońce zaczęło już dawno zachodzić za widnokręgiem. Na twarzy zagadanej na śmierć, przyciśniętej do burty szlachcianki drgała już tylko nerwowo powieka.
- To może zaproszę teraz szlachetną damę na posiłek do mnie? Mam jeszcze wiele wspaniałych opowieści o moich czynach, którymi mógłbym damę zabawić - mówiąc to stwierdził, że wędrujące po nieboskłonie słońce przebyło już wystarczająco drogę, by miejsce w którym stał było niekorzystnie oświetlone, toteż przesunął się na bok, by promienie podkreślały fale w jego włosach. Szlachcianka odczytała to jako swoją jedyną szansę.
- Ja... eh... dobranoc... - pisnęła, umykając pospiesznie pod pokład.

I od tego momentu niewiasty na pokładzie były jakieś dziwnie nieskore do flirtów z rycerzem. Podejrzewał, że to jakaś kobieca gra, specjalne prowokowanie go do zalotów. Wszak wiedział, że kobiety uwielbiały być zdobywane. Z jakiego innego powodu miałyby utrudniać mu umizgi jeśli nie dlatego, że miłość po takim wysiłku smakowała by słodziej i mogłyby chlubić się tym, że walczył o nie długo i wytrwale prawdziwy bohater? Nie poddawał się więc, uskuteczniając zaloty często i gęsto do każdej bezbronnej i szlachetnie wyglądającej ofiary, która nieopatrznie znalazła się bez ochrony w jego polu rażenia.

***



A potem nadszedł sztorm. Oto wyzwanie godne prawdziwego bohatera! Paladyn gotowy zmierzyć się z potęga magicznego żywiołu stanął na dziobie statku, modląc się głośno i donośnie (by wszyscy aby na pewno usłyszeli ten heroiczny, godny opisania w pieśniach bój) do swojego patrona Tyra. Nie pomogło. Statkiem rzucało jak liściem na wietrze, a woda coraz to zmywała z pokładu jakiegoś nieszczęśnika. Luntucjusz w pewnym momencie (gdy fala porwała majtka próbującego ściągnąć go z dzioba) stwierdził, że bohaterstwo bohaterstwem, ale w takiej sytuacji może lepiej zdjąć zbroję. Zaczął więc pospiesznie zrzucać z siebie żelastwo, trzymając się kurczowo porozwieszanych wokół niego lin. Ludzie wrzeszczeli, wiatr huczał, mordercze fale raz po raz uderzały w trzeszczący kadłub, a on siłował się z upartym paskiem pozłacanej, zdobionej płytki mającej chronić jego krocze. Postanowił, że o tym akurat nie wspomni, gdy będzie dyktował o sobie pieśni.

I wtedy przyszła najpotężniejsza fala. Prawdziwa matka wszystkich fal.
- O Tyrze, panie nieśmiertelnych zastępów, daj mi sił...! - nie skończył. Pożarła ich jak wielki morski potwór, druzgocząc żaglowiec w swoich bezlitosnych trzewiach.

***

Wypluł słoną wodę, upewniając się, czy aby na pewno wszystkie jego cenne organy znajdują się nadal na swoim, przewidzianym przez stwórcę miejscu. Z satysfakcją zauważył, że udało mu się nawet zachować jego ukochany, zdobiony klejnotami miecz. Uniósł go, przeglądając się w klindze. Na bogów! Na szczęście zachował swoją idealnie piękną, szlachetną twarz! Tylko włosy wyglądały tragicznie. Westchnął smutno, próbując przynajmniej trochę doprowadzić je do porządku. I jak tu się w takich warunkach pokazać reszcie? Niby nie wyglądali dużo lepiej... Szczególnie te napęczniałe trupy, ale to nie znaczy, że równać miał się do najniższych standardów! Z niemałym zakłopotaniem dostrzegł, że mają tylko jedną beczkę słodkiej wody. Wątpił by w takich okolicznościach, ktoś zrozumiał, że paladyn musi ją zużyć, by wymyć sól ze swoich delikatnych włosów.
- Na Tyra! - okrzyknął z żalem, przeklinając okrutny los.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 08-05-2012 o 17:11.
Tadeus jest offline