Piasek. W każdym zakamarku resztek ubrania, w butach, ustach, we włosach i bogowie wiedzą gdzie jeszcze.
Kaszlała i charczała niezbyt elegancko na plażę starając się pozbyć cholerstwa, z marnym jednakże efektem. Zimny mokry nos, który zaczął ją trącać w ramię także nie pomagał.
Przynajmniej dopóki nie przypomniała sobie do kogo należy.
-
Momo! - chwyciła mocno psa w objęcia i przytuliła się do mokrego futra.
To on ją uratował kiedy jak kamień poszła pod wzburzone fale. Oczywiście jak wszystkie dzieciaki z wioski umiała pływać, nigdy jednak nie miała okazji trenować tego podczas sztormu. Ogromny włochacz zanurkował po swoją panią, a potem z dziewczyną kurczowo trzymającą się grzbietu dopłynął do plaży. Dopiero tam go wypuściła mdlejąc na ciepłe piaski.
***
Przykazanie Gustawa było jasne. Siedzieć pod pokładem i ani czubka nosa nie wychylać dopóki Hawke nie wysadzi jej na jakimś przyjaznym brzegu. Solenne przyrzeczenie pomogło jej wytrzymać... Tak do okolic obiadu, kiedy to brzeg powoli już znikał z widnokręgu.
Potem już była wszędzie, pomagała (tylko wyjątkowe marudy nazywały to przeszkadzaniem) marynarzom przy każdej niemal robocie, pokazywała Momo okręt i starała się ignorować oburzonego bosmana. To przecież nie jej wina, że pies dostał choroby morskiej i zabrudził cały pół pokładu na pierwszym spacerze! Za nic zrozumienia.
Nie zrażona tymi przejawami niewysoka dziewczyna była dosłownie wszędzie i ze wszystkimi próbowała zawrzeć znajomość. Jeżeli kogoś to interesowało mógł posłuchać o pracy kołodzieja, trudach posiadania trzech braci, a po paru głębszych o bólu wyglądania na dziecko przy osiemnastej wiośnie życia.
O ile oczywiście ktoś był na tyle szalony by dopuścić ją do rumu. Szanty o pięknych amnijskich dziewczętach śpiewała i tak bez tego.
***
Trzeciego dnia podróży doznała objawienia. Objawienie było ładniutkim jak melba paladynem, który gadał jakby go piorun trzasnął i robił maślane oczy do przerażonej panny. Za mądra to ona nie była, takie perełki należało łapać i kolekcjonować w pamięci, by mieć o czym w jesienne wieczory opowiadać!
Wszystkie dziewczęta szybko nauczyły się unikać Luntucjusza poza jednym Kornikiem. Oj, ona zawsze gotowała była na jego opowieści i serenady, z roziskrzonym wzrokiem na nie czekała i zadawała dużo jakże ciężkich pytań.
Czasami gdzieś na dnie rycerskiego umysłu mógł się pojawić cień myśli, czy ona po prostu z niego kpi i szczerząc wesoło zęby wyśmiewa jego śmiałe czyny, ale to był absurd!
Po prostu doceniała heroizm i obycie w świecie! I nawet pytanie pokroju „Czy batystowe majtki nie wżynają się za bardzo w pośladki rycerskie” było podyktowane niewinną ciekawością świata.
W gruncie rzeczy pytanie to było znacznie poniżej jej możliwości, ale trzeba było się dostosować do poziomu audytorium. Sporo grupa marynarzy zza jej plecami rechotała całkiem głośno.
***
Ucieszyła się teraz widząc żywego Lutka. Durny był jak wiaderko gwoździ, ale prawdziwie pocieszny i Kornelii byłoby naprawdę przykro gdyby zabrały go fale. Tak jak było każdego z tych biedaków bez czucia leżących obok.
Westchnęła cicho i powoli ruszyła w kierunku grupki, która podejmowała już jakieś działania. I miała broń! Musiała się do niej dostać jak najszybciej nim ktoś wpadnie na to by ją zachachmęcić!