Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2012, 21:49   #10
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Marynarz ponownie zamknął się w sobie, szepcząc modlitwy w obcym dla nich języku. Niewiele było z niego pożytku. Isha skończyła swój kawałek mięsa. Tego, co udało się uratować z wraku zostało już im tylko na jeden porządny posiłek. Kobieta nie wyglądała na przejętą tym wszystkim.
- Jeśli to wyspa, to trzeba zdobyć czółna lub łodzie, bo nie wierzę, ze mogą mieć coś większego. Nie widzę potrzeby rozmawiania - wyszczerzyła swoje białe zęby, spośród których wyróżniały się wyraźnie ostre kły, wydawałoby się, ze nieco dłuższe od kłów zwykłego człowieka. - Jedzenie to najmniejszy problem.
Do ogniska podszedł wreszcie także Alex, najbardziej tajemniczy z nich wszystkich. Przykucnął patrząc na nich spod kaptura.
- Nie potrzebuję odpoczynku. Mogę spróbować się do nich zakraść.
Jego głos był cichy i zachrypnięty, jakby mężczyzna miał problem z gardłem.
Kal wziął dla siebie jeden z bukłaków i napełnił go wodą. Zaraz zresztą sporą jego część opróżnił, żeby ugasić swoje pragnienie. Głód mniej mu doskwierał, ale własne doświadczenie kazało mu jeść, kiedy nadarzała się okazja. No i wypadało dać reszcie do zrozumienia, że wierzy w swoje zdolności na tyle, by samemu doświadczyć ich skutków. Zaproponował też jedzenie i wodę Rae, dziewczyna bowiem sprawiała wrażenie zupełnie niezaradnej.
-To żadne frykasy, ale na razie niczego lepszego nie mamy – usprawiedliwił się zawczasu, spodziewając się jakiejś kapryśnej reakcji. Słuchał też jednym uchem toczącej się w międzyczasie dyskusji.
Po tym, jak Alex się wreszcie odezwał, prawie od razu przewierciły go na wylot oczy Mruka. Zwłaszcza, że jego propozycja miała przecież dwa końce - nic o nim nie wiedzieli. Ale do odważnych świat należy.
- Dasz radę, Alex? Jeśli tak to idź, ale lepiej byś się niczego nie dowiedział, niż żeby cię złapali. Chyba, że ktoś się sprzeciwia.
Popatrzył po innych, w końcu nikt tu nikomu, przynajmniej na razie, rozkazów wydawać nie mógł. Alex równie dobrze mógł pójść sam i bez pytania.
- Ja jestem przeciwny, Aleksie - powiedział Ivor. - To błąd, przynajmniej według mnie. Skoro nie życzą sobie naszej wizyty, to po co ich prowokować. A nuż zajmują się tylko tymi, co granice przekroczą? Czy ktoś z was sądzi, że nie wiedzą o naszym tu pobycie? Ten dym było widać na kilometry. Osobiście bym wolał pozostać przy pomyśle Kornik i Mruka, dotyczącym wart.

- Problem tylko taki, - Mruk mówił cicho, zupełnie nie dążącym do sporu głosem - że i tak niewątpliwie musimy iść do nich, a przynajmniej bardzo w ich kierunku. Podobno zwiad to podstawa każdych działań... wojennych.
- Możemy iść ładny kawałek plażą. Tam ich oznaczenia, granice, czy jak nazwać te czaszki, nie sięgają. Przynajmniej na razie. No a zwiad będzie wypowiedzeniem wojny - odparł Ivor. - Ale może posłuchamy innych?
Kal w zaistniałej sytuacji czuł się jak ryba na drzewie, w związku z czym zachowywał stosowne milczenie, pole do dyskusji pozostawiają komuś, kto miał odpowiednie doświadczenie, albo chociaż dobre pomysły.
Kornelia milczała dotąd pożywiając się w skupieniu. Teraz jednak stlumiła pierwszy głód i mogła pomyśleć.
- Zwiad teraz to głupota, chyba, że ktoś zna teren. Ciemno jak oko wykol, zanim dzicy dopadną zrobią to zwierzęta bądź ukształtowanie terenu. Zwłaszcza, że na pewno słyszeli już wszystko co mieli słyszeć - zerknęła na Luntka, który właśnie darł się radośnie do fal - Proponuje warty i rano pójście razem. Albo nad ranem, ze świtaniem. Tutaj zdaje się dzień wstaje wcześnie, w sercu nocy pewnie jeszcze. Mogę wziąć warte w środku, ponoć magicy muszą odpoczywać wiele godzin pod rząd, by im się głowy nie zmęczyły. Jak dla mnie zawsze było to bajanie mojego leniwego brata, ale jak tam chcecie.
Mruk tylko skinął głową, podnosząc się.
- No to ustalone. Moja warta z Kornik, Alex lepiej faktycznie zostań. Chyba, że wzrok masz jak sowa i dobrze to ukrywasz. Ja idę się przespać.
-Mogę wziąć wartę przed świtem. I tak zawsze wcześnie wstaję - zaoferował Kal. -Poza tym, jeśli ktoś umie łazić po drzewach - spojrzał tutaj na czarnoskórego, który jako majtek powinien się umieć dobrze wspinać - to może rano z wysokości mógłby coś wypatrzeć? Choćby punkty orientacyjne.
- Ja mogę. Jestem w tym niezła. Wspinaczka, dostrzeganie dziwnych rzeczy z wysokości, pełna obsługa. A teraz także idę spać.
Kornik ziewnęła szeroko i cieplej owinęła się podartymi resztkami ubrania, przynajmniej na tyle na ile było to możliwe. Na szczęscie Momo był cieplutki i miał miękkie futro. Dziewczyna błyskawicznie zasnęła przytulając się do psa.

- W takim razie obudzę cię, Mruku, i Kornik - powiedział Ivor - gdy tylko minie moja warta. Kto zostaje ze mną? Sil, bierzesz wartę pierwszą czy ostatnią? I kogo z was ma obudzić Mruk?
- Mogę wziąć pierwszą - choć fizycznie była zmęczona, czarodziejka miała wrażenie, że poczuje się znacznie bezpieczniej jeśli zachowa przytomność jeszcze przez jakiś czas. Sen powinien przyjść o wiele szybciej ze świadomością, że ta ciemna i złowieszcza noc pozwoliła go jej spokojnie doczekać.
- Ale możesz zostawić ten sztylet na wierzchu - rzuciła do Mruka. Jej uśmiech zbladł już nieco, pewnie ze zmęczenia, ale jej oczy wciąż świeciły z życiem. - Wolałabym nie musieć go używać, ale z dzikimi plemionami nigdy nie wiadomo.
- W takim razie obudzę cię, Mruku, i Kornik - powiedział Ivor - gdy tylko minie moja warta. Kto zostaje ze mną? Sil, bierzesz wartę pierwszą czy ostatnią? I kogo z was ma obudzić Mruk?
- Mogę wziąć pierwszą - choć fizycznie była zmęczona, czarodziejka miała wrażenie, że poczuje się znacznie bezpieczniej jeśli zachowa przytomność jeszcze przez jakiś czas. Sen powinien przyjść o wiele szybciej ze świadomością, że ta ciemna i złowieszcza noc pozwoliła go jej spokojnie doczekać.
- Ale możesz zostawić ten sztylet na wierzchu - rzuciła do Mruka. Jej uśmiech zbladł już nieco, pewnie ze zmęczenia, ale jej oczy wciąż świeciły z życiem. - Wolałabym nie musieć go używać, ale z dzikimi plemionami nigdy nie wiadomo.

Tymczasem, paladyn pędził przed siebie, dziko rozbryzgując wodę, święcie przekonany, iż podąża za nim większość natchnionych jego przemową rozbitków. I pędziłby tak pewnie jeszcze parę dobrych chwil, gdyby w pewnym momencie nie pojął, że jest za nim dziwnie cicho.
- Boją się wody, czy jak? - stanął skonsternowany.
Wszystko wskazywało na to, że jednak nie mieli zamiaru współpracować. Tego się nie spodziewał. Tyknął się w brodę, próbując przeanalizować zjawisko. Gdyby nie był dobrze wychowany, to pomyślałby, że ma do czynienia z tchórzami. W końcu wzruszył ramionami i postanowił, że poszuka przynajmniej wystarczająco dużego drewnianego fragmentu, by mógł służyć jako jednorazowa tarcza. Może chociaż przechwyci pierwszy wycelowany w niego z zarośli pocisk.
Ivor, który na chwilę oderwał się od swojej pracy, spojrzał w stronę wody, gdzie Luntucjusz wyczyniał jakieś dzikie harce.
- To jakiś rytuał paladynów Tyra? Takie biegi? Tylko czemu się już zatrzymał? Powinien pobiec jeszcze dalej. Woda nie sięga mu jeszcze nawet do szyi - powiedział do Sil. - Im dalej, tym trudniej. Chyba się nie zmęczył.
- Nawet najdzielniejsi rycerze powinni umieć pochylić czoła przed żywiołem - odpowiedziała czarodziejka enigmatycznie, patrząc z niepokojem w stronę brodzącego w wodzie paladyna. Nie wątpiła w jego dzielność i odwagę, za to miała pewne wątpliwości względem jego zdrowego rozsądku. W nocy, po ciemku, łatwo mógł przegapić fragmenty wyrzuconych z wraku szczątek, potknąć się i zaryć twarzą w piach pod wodę. A potem pół nocy będzie narzekał, że znowu musi umyć włosy...
- Luntucjuszu - wstała i podeszła kilka kroków w jego kierunku, zatrzymując się przed linią wody - powinieneś spocząć. Dzisiejsze wydarzenia wszystkich nas zmęczyły, a choć jestem pewna, że nie poddajesz się zmęczeniu z łatwością, poczułabym się znacznie bezpieczniej wiedząc, że będziesz jutro w pełni sił. Potrzebujemy cię w pełni zdrowia i gotowości, byś bronił nas przed niebezpieczeństwami.
Uśmiechnęła się do niego w ciemnościach.
Ivor uśmiechnął się pod nosem, pełen podziwu dla umiejętności dyplomatycznych Sil. Ciekaw był, czy miała to wrodzone, czy też nabyła tej umiejętności podczas długich lat szkoleń. Odwrócił wzrok o tamtej pary i spojrzał w stronę ściany lasu. Przynajmniej teoretycznie ważniejsze było sprawdzanie, czy tubylcy nie czają się w krzakach, niż obserwowanie najzgrabniejszej nawet magiczki czy zwariowanego na swym punkcie paladyna. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że ludożercy, łowcy głów czy kto to tu mieszkał mogli się na plaży wcale nie pokazać (i nie miałby nic przeciwko temu), ale wolał nie być tym, który by przegapił ich pojawienie się.
Dorzucił do ognia kolejny kawałek drewna.
Paladyn przytaknął. Zrezygnował z dalszego przeczesywania niemal czarnej, nieprzejrzystej o tej porze wody.
- Zapewne masz racje, milady - przyznał z rezygnacją, gramoląc się z sięgającego mu ud żywiołu. - Obawiam się, że pozostało mi tylko pogodzenie się z nieprzychylnym losem. Obyśmy tylko nie przypłacili tego wahania naszymi żywotami...
Otrzepał się z wody, a potem padł na kolana w piasek. Już po chwili z jego ust popłynęła litania skierowana ku jego wojowniczemu patronowi - Tyrowi. Co ciekawsi i obdarzeni lepszym słuchem byli w stanie wychwycić z niej słowa pełne żalu i sporo ogólnie pojętego zrzędzenia.
Ton dobiegających od strony wody dźwięków zmienił się. Ivor na moment spojrzał w tamtą stronę. Luntucjusz klęczał. Jednak nie było to wyrażenie hołdu dla urody Sil, tylko - sądząc z postawy - modlitwa.
Jak to jest, zastanowił się na moment Ivor. Jedni oddają cześć bogu klęcząc, inni stojąc, a jeszcze inni czynią to wychylając litry wina i śpiewając zgoła nie religijne pieśni. Pokręcił głową, a potem, nic nie mówiąc, wrócił do swoich zajęć.
Sil zapewniła paladynowi ciszę podczas modlitwy. Przez chwilę tylko patrzyła na niego, rada, że wyszedł z wody i zaprzestał dalszych poszukiwań. Splotła ręce na przedzie, broniąc się przed chłodem dochodzącym znad morza, a potem zapatrzyła w tą daleką ciemność, która wyrzuciła ich na brzeg. Zabawne, jak to właśnie ta dzika i nieprzepastna woda miała poprowadzić ich ku lepszemu. Zamiast bezpiecznego portu po drugiej stronie Chessenty, zawiodła ich niemal wprost w objęcia dzikusów. Bogowie mieli ciekawy sposób interpretowania próśb.
Po dłuższej chwili czarodziejka wróciła do ognia. I tym razem zapatrzyła się w drugą stronę, na prawie niewidoczną w mroku linię drzew. Tęsknota za małym woreczkiem pełnym dziwnych skarbów nagle zalała ją ze zdwojoną siłą.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 12-05-2012 o 13:06.
Zapatashura jest offline