Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2006, 23:34   #93
Redone
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Nadszedł czas aby powiedzieć coś więcej o sesji. Padło na mnie :P Nie bijcie, wiem że ktoś inny zrobiłby to lepiej Ale ale. Zasiądźcie wokół mnie i słuchajcie opowieści tej – pięknej, aczkolwiek niesamowitej…

Zaczęło się niepozornie. Ot losowanie jakichś karteczek, że to niby nasze umiejętności miały być. No szału nie było, tylko Lhian wylosowała jedną 4, a reszta to 1 i 2. Były nawet dwa specjale, ale potem okazało się, że rzadko nam pomagały

Mało tego. Karteczki były do zwrotu, a współczynniki i rysunki do nich (lis, mózg i ludek podnoszący ciężary) musieliśmy skopiować na inne karteczki. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy po co, ja tam miałam nadzieję, że kto ładniej narysuje dostanie dodatki do współczynników To się starałam :P Ale to po prostu było po to, aby można było odróżnić karteczki, kiedy już zostaną wrzucone do pudełka

Współczynniki są, kości przygotowane, nerwy napięte – zaczynamy. Yarot nie musiał się bardzo namęczyć przy opisie otoczenia, bo byliśmy dokładnie w tej knajpie, w której siedzieliśmy naprawdę. Z małym szczegółem, że w grze mieliśmy telewizor. A w telexpresie mówili akurat o dziwnym ułożeniu planet. Zgadnijcie co? Mieliśmy tego pecha, że planety zrobiły nam kuku Nagle pokój zaczął zmieniać się, ściany zamieniły się w lustro, pojawili się jacyś dziwni ludzie w prochowcach, a na ścianach pojawiały się napisy – niektóre zrozumiałe, niektóre nie. Oczywiście zaraz wzięliśmy się do rozwiązywania zagadki, ale przestawianie liter, wykreślanie ich i wszelkie inne możliwości nie przynosiły rezultatów. Jakby tego było mało, z okna zeskoczył czarny kot i zostawił nam karteczkę z dziwnym tekstem. Wszyscy (oprócz mnie, bo zostałam na straży naszych plecaków) zeszli do dolnej części baru. Niestety pojawiły się problemy z zapłatą za piwo, bo nasze polskie złote nie były ważne – nie miały na sobie podobizny… Hastura.

Wtedy spotkaliśmy miłego pana, który stwierdził po prostu, że jesteśmy „zza luster”. Ba, tyle to i sami wiedzieliśmy :P wyszliśmy na zewnątrz, bo ponoć aby wrócić do swojego świata musimy przejść przez 5 bram miasta, które niestety są zamknięte i strzeżone. Już na ulicy wdaliśmy się w pierwszą bójkę z panami w prochowcach. Jako że Malekith trenuje aikido, pierwszego od razu zabił, bo co się będzie przejmował zasadą: najpierw pytaj, potem zabij :P Świadomość popełnionego czynu sprawiła, że na paznokciach pojawiły się mu pierwsze kreseczki – punkty obłędu. Widać nie codziennie zabija ludzi :P

Reszta walki nie przyniosła niczyjej śmierci, ale wrogowie (w liczbie dwóch) byli na straconej pozycji. Oczywiście przeszukaliśmy ich i znaleźliśmy pierwsze klucze – to właśnie owe świecące pałeczki ze zdjęć. Ruda zabrała się za rozbieranie ofiar, spodobały jej się te prochowce chyba, bo zaraz jeden założyła na siebie. Tłumaczyła, że przez to będzie nas trudniej rozpoznać, ale ja już tam swoje wiem. Zabraliśmy też ich broń, dziwne pałki ze szpikulcem na końcu.

Tak przygotowani ruszyliśmy dalej, choć pewniejsi, nadal czailiśmy się przy ścianach. Dwa klucze to za mało, potrzebne nam było 5. Kierując się w stronę bramy sukcesywnie zdobywaliśmy kolejne klucze, bez strat w ludziach po naszej stronie Kiedy w końcu stanęliśmy przed bramą, z lekką obawą włożyliśmy do niej klucze, ale na szczęście pasowały. Wrota ustąpiły a naszym oczom ukazała się mętna powierzchnia, przypominająca trochę rtęć. Nie pamiętam kto przeszedł pierwszy, ale chyba któregoś z dzielnych mężczyzn najpierw wepchnęliśmy A zaledwie po dotknięciu tej dziwnej powierzchni, wsysało nas do środka.

Tak oto pojawiliśmy się po drugiej stronie, a konkretniej po tej samej, bo znowu znajdowaliśmy się przed bramą, ale ta była ponownie zamknięta, bez dziurek na klucze. Trzeba więc było poszukać następnej bramy i następnych kluczy. Skradanie się mieliśmy już opanowane. Dziwił nas tylko padający śnieg, który ni w cholerę nie przypominał śniegu, bo były to kawałki gazet spadające z nieba, wciąż coraz więcej, nieprzerwanie. Ponieważ w jednym z napisów na ścianie była mowa o czasie, Ruda znowu wpadła na genialny pomysł i postanowiła pójść pod największy zegar w Toruniu – ten na ratuszu.

Pomysł tylko po części okazał się genialny, bo jako pierwsza trafiła na wroga po tej stronie bramy. Z początku zobaczyła po prostu człowieka, w polskim mundurze, ale kiedy nagle rozwinął skrzydła, stało się jasne, że człowiekiem raczej nie jest. Na bitwę z takim wrogiem nawet Ruda nie była przygotowana. Chociaż udało jej się go pokonać, ucierpiało na tym jej zdrowie. A to dziwne coś zamiast krwi miało w sobie pyłociecz (czy cieczopył, jak zwał tak zwał :P)

My w tym czasie ruszaliśmy ku bramie. Lhianann wypatrzyła ponownie czarnego kota i pobiegła za nim. W taki sposób dostaliśmy druga dziwną karteczkę z tekstem. Ruda w końcu do nas dołączyła, ostrzegła z kim mamy do czynienia i poszliśmy razem pod zegar. Tutaj Yarot nas zaskoczył, po kolei wyciągał 3 pudełeczka i za każdym razem trzeba było wrzucić którąś umiejętność. W końcu Malowi udało się dobrze wrzucić musk! (MUSK POWER) Po taktycznym i wzorowym starciu z „aniołami” (bo to oni nas zaatakowali), pojawiło się parę nowych kreseczek na paznokciach, ale nadal żyliśmy! Może odnieślibyśmy mniej ran, gdyby Fistus zamiast przygotować się do walki nie machał do wrogów i nie witał się z nimi :P W tym momencie zdobyliśmy już 4 klucze, od każdego „anioła” po jednym. Po drodze do bramy kolejny bój i kolejny klucz. Doszliśmy do wniosku, że czas się stąd wynosić. Bo choć „śnieg” zimny nie był to nie wyglądał ładnie na ulicach.

Przejście przez kolejną bramę odbyło się w ten sam sposób co ostatnio. I ponownie staliśmy po stronie bramy, po której teoretycznie stać nie powinniśmy A w koło nas ciała, zabite bronią. Zanim się zorientowaliśmy, ktoś do nas podjechał i najwyraźniej wziął nas za wojsko. Ruda przejęła dowodzenie nad nami, i kiedy stanęliśmy przed dowódcą ładnie nas zaanonsowała jako Trzecią Brygadę Inwigilacyjną z Północy. Nawet się na to nabrali. I szybko wysłali na misję specjalną odnalezienia pięciu urzędników (gubernatorzy to chyba byli :P). Oni to znajdowali się w posiadaniu pięciu kluczy. A my mieliśmy jej odebrać, nie ważne czy żywym czy martwym :P

Zawieziono nas na miejsce, gdzie mieliśmy ich szukać. Tu spotykało nas pełno niespodzianek. Walczyliśmy niby ze swoimi, z niewidzialnymi snajperami, przemykaliśmy się wśród min i przeżyliśmy! Mi nawet, zupełnie samej, udało się opanować moździerz! Właśnie wtedy, kiedy drużyna zwątpiła w przydatność moich pomysłów Ja się bawiłam przy moździerzu, a oni zdobywali klucze, najczęściej od już martwych urzędników. Tutaj też Fistus nacisnął na klamkę, i zastanawiał się co też kliknęło w taki charakterystyczny sposób Wybuch był spodziewany, i Fistowi oberwało się najbardziej :P Nie wiem czemu, potem już nie chciał pierwszy otwierać drzwi.

Niemniej jednak udało nam się zdobyć klucze. Musieliśmy uciekać przed dziwną zieloną substancją, a Fistus musiał się spuścić, ale udało się! Potem z nikąd na całej długości obszaru pojawiła się pięcioramienna gwiazda :P Wtedy to już szybciutko się stamtąd wynieśliśmy Spotkaliśmy grupę żołnierzy i wróciliśmy do obozu. A stamtąd do kolejnej bramy. Spodziewaliśmy się jednak zobaczyć zupełnie coś innego po drugiej stronie.

Tym razem powitała nas ogromna sala i dwóch ludzi siedzących przy stolikach – jeden młody, jeden stary. Była też brama. Ale żeby zdobyć klucze do niej musieliśmy odpowiedzieć na pytania – pseudołatwe pytania. Po pierwszej turze myśleliśmy, że pożegnamy się z dalszym przejściem, ale mili panowie zadali kilka dodatkowych pytań i na te już znaliśmy odpowiedź! A pytania nie były łatwe, były wręcz tak trudne, że nie potrafię żadnego przytoczyć (ale Ruda podpowiada mi, że to było coś w stylu: „jak nazywa się przedrostek liczebnikowy oznaczający dziesięć do potęgi dwudziestej piątej?”)

Kolejna część za nami, klucze zdobyte, brama otwarta. Przechodzimy i… znowu jesteśmy w pomieszczeniu. Budynek prawie cały ze szkła, stoliki i dziwni ludzie. Krasnolud w hawajskiej koszuli i spodenkach i nawet jakiś złotowłosy elf się znalazł, którego Ruda natychmiast zaczęła uwodzić. Kluczową postacią była jednak osoba z twarzą o wyglądzie maski. Lian prawidłowo domyśliła się, że był to Nyarlathotep. Powiedział, że przepuści nas dalej, jeśli zrobimy coś ciekawego. Dał nam do tego dwa krążki no i mieliśmy wszystkie klucze ze sobą. Lian i Ruda skorzystały ze swoich artystycznych zdolności i zrobiły ładną świecącą kulkę. Mal też chciał powciskać, ale Ruda go zgasiła mówiąc, że musi najpierw podrosnąć Nyar był zachwycony i przepuścił nas dalej Ja tam uważam, że i tak za dużo kombinowała, widać było że już w połowie składania oczy mu się świeciły

[center:ddbf478037]Ostatnia część podróży.[/center:ddbf478037]

I znaleźliśmy się ponownie w Krzywej Wieży w Toruniu, bogatsi o nowe doświadczenia, zżyci bardziej niż przedtem. Sesja nie była sztywna, nie trzymała się reguł, pełna była offtopów z naszego życia, a wrzucanie karteczek do kartonika dawało mnóstwo radości i śmiechu. Oto krótka historia zawiązywania się nowych przyjaźni, trwalszych niż niejeden ślubowany związek. Podobnych wrażeń życzę wam wszystkim, a naprawdę jest czego życzyć.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline