Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2012, 12:23   #6
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Riddleportcy przechodnie, przemierzając ulice miasta, chcąc nie chcąc musieli ustępować z drogi przepychającemu się krasnoludowi. Niektórzy poza klęciem rzucali też zaciekawione spojrzenia, dostrzegając, kto właśnie ich kopnął w goleń, osobnik ten był bowiem niski, niższy nawet od innych przedstawicieli jego rasy, a noszony przez niego pancerz, składający się z drobnych płytek tworzących jakby łuski, nie mógł ukryć faktu, że był on dość korpulentny. Co więcej, w jego bujną, czarną brodę wplecione były liczne paciorki, a także metalowy symbol boga Toraga, to jest młot, oraz, nade wszystko, uschnięty gobliński palec. Zagrak, syn Drugara nie zwracał jednak uwagi na gapiących się ludzi i szedł z dumnie uniesioną głową.

Miał za sobą co prawda dwa tygodnie podróży, był zatem zmęczony, lecz nie zamierzał na razie odpoczywać — tego dnia było przecież otwarcie kasyna „Złoty Goblin”. Krasnalowi nie zależało na hazardzie, natomiast interesowali go ci, którzy go lubią. Informacje otrzymał od karczmarza pracującego w gospodzie "Pod Brzęczącą Sakiewką"; według tego człowieka pirackiego kapitana zwanego Lugariusem znaleźć będzie można najprawdopodobniej właśnie na turnieju „Oszukaj diabła i weź jego złoto”. Po prawdzie Zagrak nie był pewien, czy karczmarz faktycznie coś wiedział, czy tylko zgadywał lub zmyślał — podstawą dla jego twierdzeń było bowiem założenie: "piraci to łotry, a łotry uwielbiają hazard". Mimo to był to jedyny trop i nie warto było z niego rezygnować, tym bardziej, że już wręczył tej obślizgłej człowieczynie złotą monetę jako łapówkę. Drugnarsonowi pozostawała tylko nadzieja, że cokolwiek mu z tego przyjdzie.

W drodze zastanawiał się trochę, co zrobi, jeśli faktycznie spotka w „Złotym Goblinie” swój cel, przy czym najchętniej rzuciłby się na niego na miejscu i zadał mu śmierć. Nie był jednak głupi i wiedział, że coś takiego nie skończyłoby się dobrze — a zemsta może trochę poczekać. Lepiej będzie najpierw dowiedzieć się, kim jest ten Lugarius, co tutaj robi, z kim się trzyma i tak dalej; następnie warto byłoby poszukać jakichś sojuszników, być może wrogów pirata, gdyż samotnie Zagrak sobie może nie poradzić.

Po dłuższym spacerze dotarł, zgodnie z otrzymanymi kierunkami, do budynku „Złotego Goblina”, a wystawszy trochę w kolejce, czy raczej niezorganizowanym tłumie kłębiącym się przed kasynem, dostał się wreszcie do środka, gdzie ludzka kobieta przebrana za istotę piekielną kazała mu zapłacić dziesięć srebrników i podpisać umowę. To pierwsze uczynił od razu, choć trochę mu było szkoda pieniędzy, których i tak już dużo wydał. Jeśli jednak chodzi o drugą sprawę, to zanim w ogóle uniósł pióro przeczytał zabazgrany skrawek papieru dwukrotnie.
To nie jest na poważnie, hę? — spytał niskim, gardłowym głosem. — Lepiej, żeby nie było, bo inaczej… — Uniósł przed sobą zaciśniętą pięść, grożąc dziewczynie. To jednak nie spodobało się stojącym obok strażnikom, zatem szybko wypełnił pola cyrografu, wcisnął go diablicy i ruszył dalej.

Rozejrzał się po sali, w której się znajdował: głośny gwar, zaduch i ogólny chaos najpierw go oszołomiły, ale po chwili zaczęło mu się nawet podobać. Na pewno da się tu gdzieś napić, pomyślał, a i mógłby się skusić na jedną grę… Nie był zwolennikiem marnowania pieniędzy, ale co szkodzi spróbować raz? Nie był tutaj jednak dla przyjemności, jak doskonale cały czas pamiętał, toteż zaczął szukać wzrokiem kogoś, kto wyglądał jak pirat. Problem był taki, że nie był do końca pewien, jak może wyglądać pirat. Było tutaj zresztą tyle podejrzanych typków, że żaden szczególny marynarz nie rzucał się w oczy.

Tyś jest Lugarius? — Szturchnął i zapytał najbliższego człowieka. — Tyś jest Lugarius? — rzucił do kolejnego ponuro. — Tyś jest Lugarius? — Większość gości go zbywała i nie odnosił w swoim śledztwie żadnych sukcesów. Jeden szturchnięty osobnik odwrócił się i popchnął go niespodziewanie, tak że krasnolud się zatoczył.
Hej, ty! — warknął i doskoczył do mężczyzny. Przez chwilę się siłowali, ale jego przeciwnik albo był słaby, albo nie chciał się bić. Zagrak złapał go za kołnierz, ściągając jego głowę w dół. — T y ś jest Lugarius? — wycedził.
Nie! — usłyszał w odpowiedzi.
Psia krew — zaklął, gdy człowiek wyprostował się i zaczął wygładzać na sobie ubranie. — I pewnie nie wiesz, gdzie go mogę znaleźć?
Nie — odparł ponownie człowiek, w dość beztroski sposób, wyraźnie nie przejmując się za bardzo zmartwieniem Drugnarsona. — Jestem Viorel. Chcesz ze mną zagrać?
Na pewno oszukujesz. Już ja znam takich jak ty.
No co ty! — oburzył się tamten. — Zresztą to tylko zabawa.
Pewnie, pewnie — stwierdził ironicznie Zagrak, odwrócił się i odszedł.

Dalsze poszukiwania także nie szły za dobrze. Ludzie go zbywali albo nic nie wiedzieli, no i nic w tym dziwnego — były tu przecież tłumy; prawdopodobieństwo, że znajdzie Lugariusa przypadkiem, było bardzo nikłe, zwłaszcza że nawet nie wiedział, jak on wygląda.
Tyś jest…? A ty…? Znasz…? — pytał krasnolud z rosnącą irytacją. W momencie gdy bezceremonialnie klepnął w plecy kolejnego wysokiego mężczyznę, któremu sięgał niewiele wyżej niż do pasa, coś się musiało wydarzyć, bo nagle w sali zapadła cisza. Wspinając się na palce, Zagrak dostrzegł niskiego człowieka stojącego na podium. Saul Vancaskerkin zaczął opowiadać o zasadach gry, a Drugnarson oparł się o stół do ruletki, komentując.
Nie podoba mi się ta diabelska otoczka — stwierdził. — Albo to niepotrzebna stylizacja, albo niebezpieczna zabawa, tylko nie jestem pewien które. No, w każdym razie… — dodał, gdy właściciel kasyna skończył przemawiać. — Jesteś może Lugarius albo go znasz? To pirat, przebrzydły morderca.
 
Yzurmir jest offline