Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2012, 20:32   #132
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Przywołany przez łże Teugena demon w końcu skonał pod uderzeniami stali. Padł Tscherny… nie podnosił się Gideon… podobnież jak wola walki kultystów. Wyglądało na to, że wielkie otwieranie między-wymiarowych bram w Bogenhafen właśnie dobiegło końca… Jednak tego finału Płonący Łeb już nie zobaczył…

***

Widzieli jak Gomrund Ghartsson zatoczył się obficie brocząc krwią, ale nie upadł. Widzieli jak spojrzał na rozerwany pancerz i okrwawiony bok, na kapiącą juchę. Jak się tylko uśmiechnął, jakby drwiąco z obrażeń. – To nic… Nic mi nie jest… trzeba trochę więcej niż taki lichy, śmierdzący siarką kundel… To za mało... Urwał, zakrztusił się, a oczy nieomalże wyszły mu z orbit. Z gwałtownym kaszlem buchnęła mu z ust posoka. Wrzasnął, przeklął, zrozumiał. Krasnolud zatoczył się, jęknął. I upadł.

***

Czuł bijącą z kręgu siłę. Wiedział, że gdyby tylko udało mu się tam dotrzeć potęga spłynęłaby i na niego. Nie wiedział skąd ale był o tym przekonany… doświadczał tej obietnicy całym sobą, każdym fragmentem swojego pokiereszowanego ciała. Mógł być silny… gdyby tylko chciał… mógł odzyskać zdrowie… gdyby tylko ruszył się w tamtym kierunku… mógł rzucić na kolana wszystkich tych słabych długonogich… gdyby tylko poprosił… mógł wrócić do Sjoktraken ze sławą i bogactwem… gdyby tylko obiecał… to wszystko by mógł. Wszystko to było na wyciągnięcie ręki… wszystko to było w jego zasięgu.

***

Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken cholernie nie lubił takich obiecanek… pewnie odpowiedziałby na te zaczepki w jakiś bardzo bezpośredni sposób ale kolejny spazm, który nim targnął skutecznie mu to uniemożliwił… oczy zaszły mgłą… odpłynął. Może to i lepiej… tam gdzie się znalazł nie było nic… ani bólu… ani pokus.

***

Pod troskliwą opieką czerstwej siostrzyczki Marleny nie usiedział długo. Za sprawą Shaylitek jego skóra wyglądała niczym połatany płaszcz dziada proszalnego – pofastrygowały go wcale zacnie, kości poskładały… ale na leczeniu starożytnej rasy krasnoludzkiej nie znały. Gomrund mało co na wiór nie wysechł… mało tego ten wór Konrad w odwiedziny przylazł z pustymi rękoma bo „siostrzyczki zabroniły” psia jego mać. Do rannego druha z dobrym słowem… cholerny młodzik! Szczęściem Erich nie wykazał się takim brakiem elementarnej kultury i przemycił flaszeczkę… która jak się okazała była jednocześnie wypisem z przyświątynnej lecznicy. Bo rzecz jasna krasnolud wyduldał co mu dano aby afrontu nikomu nie czynić… i jak tylko Marlena zjawiła się na obchód to gorzałkę wyczuła… Dlatego po trzech dniach przeniesiono go na dalszą rekonwalescencję do karczmy a na zmiany opatrunków i doglądanie czy się wszystko goi jak powinno miał zjawiać się raz na dzień w świątyni Gołębicy.

Krasnoluda najbardziej martwiły straty jakie poniósł bo pancerz zdawało się więcej odsłaniał niż chronił. Wymagał solidnej i pewnie kosztownej reperacji, którą trzeba było dokonać przed wyjazdem. Właściwie to brodacz przyobiecał sobie, że przy pierwszej okazji zaopatrzy się w kolczugę albo nawet i płytę bo to się nie godzi tak nędznie opancerzonym w bój iść. No ale póki co specjalnie do wyjazdu mu się nie śpieszyło bo solidnego wywczasu potrzebował. Co by o nim nie mówić to mimo, iż Gomrund był nawet jak na krasnoludy twardzielem to mu się odpoczynek należał. No bo chyba w ciągu tych ostatnich dwóch tygodni dostał łomot więcej niż przez ostatni rok.

Przy wspólnej wieczerzy przypomniał też towarzystwu o problemie dręczącym Huberta Raagerau, kapłana Morra… w końcu dziesięć złotych koron piechotą nie chodzi, a takie chwaty jak oni to powinni szybko się sprawić z jakimś ghoulem. Kiedy już więcej mu się wypiło i jakiś taki melancholijny nastrój go chwycił to wyznał tym ludzikom, że po takich wspólnych imprezach to ich losy złączył nierozerwalny węzeł braterstwa krwi. Nawet się to tyczyło tej siwej kozy, którą Krasnolud złapawszy za ramię – Teraz córuchno to ty się tak łatwo mnie nie pozbędziesz… a jak ktoś będzie się naigrawał z tych twoich krzywych kulasów to mu kark przetrącę. Co mówiąc przyciągnął ją jeszcze bliżej i ucałował w policzki z głośnym cmoknięciem… potem podobne przyjemności spotkały Konrada, Ericha i Dietricha… a opór łamał stalowym uściskiem ramion i szczerym wzruszeniem…
 
baltazar jest offline