Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2012, 21:45   #201
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Collins


Collins zostawił resztę niedobitków przy noszach i ruszył sam. Kierował się przez rzednącą mgłę w stronę, skąd sądził, ze dolatywały go strzały.

Nie przeszedł nawet kilku kroków, kiedy usłyszał kolejne strzały. Tym razem charakterystyczne – z BARa. To musiał być Summers. Ich operator broni ciężkiej. Collinsa niepokoiło jedynie to, że odgłosy strzałów dochodziły do niego dziwnie zniekształcone i że nie odpowiadały im żadne inne strzały. Gdyby Luke walił do Żółtków ci raczej odpowiedzieliby tym samym.

Dziurę zauważył prawie w ostatniej chwili.

Poszarpana wyrwa w ziemi na tyle szeroka, ze można było do niej wpaść.

Z dziury dochodził dziwny swąd, jakby na dole gniła spora ilość mięsa. To nie wróżyło niczego dobrego.





Noltan, Harikawa, White


Mieli złe przeczucia.

Ledwie plecy Collinsa znikły we mgle wydawało im się, że słyszą kolejne strzały. Tym razem z cięższej broni, możliwe że i BARa, ale nie byli tego pewni.

White jęknął przeciągle i otworzył oczy. Był blady i mamrotał coś pod nosem, podobnie jak wcześniej Francuzik.

Mgła wokół nich zanikała. Dosłownie zanikała.

Widzieli już coraz więcej szczegółów otoczenia. Błoto, liście, uschnięte badyle jakiś krzaków a potem zobaczyli to...


Jakieś trzydzieści metrów od nich z ustępującej mgły wyłonił się obraz jak z koszmarnego snu.

W ziemię wkopano kilka grubych palików, wokół nich rozciągnięto drut kolczasty – jak w typowym zasieku lub stanowisku obronnym. Ale na tym podobieństwa kończyły się.

Bowiem na tych drutach wisiały ... ludzkie szczątki. Przegniłe kawałki ciał: ręce, głowy nadal wciśnięte w hełmy, nogi a nawet całe korpusy. Liczebność szczątków sugerowała, że na drucie kolczastym rozwieszono przynajmniej pluton.

Ten widok, mimo że paskudny, nie był jednak najgorszy. Najgorsze było to, ze kończyny wydawały się poruszać, a z martwych ust wydobywały się świszczące, regularne odgłosy przypominające ... dźwięki wydawane przez źle dostrojone radio.





Webber


Czekała na reakcję kobiety. Bez rezultatu. Mijał czas. Powoli, nie śpiesząc się. I wtedy uwagę Michelle przykuł jakiś hałas dobiegający z prawej strony, z dżungli. Wychudzona kobieta nie zareagowała na niego, ale Webber uniosła wzrok.

Przez dżunglę ktoś biegł. Biegł w ich stronę, a za tym kimś pędziło coś dużego, wręcz monstrualnego. Coś, czego Webber nie widziała, ale sądząc po odgłosach, to coś musiało być ciężkie i wielkie jak słoń.

Na skraju drogi, pomiędzy drzewami pojawiała się jakaś postać.

Z trudem, bo z trudem, ale Michelle poznała Natashę. W podartym ubraniu, cała w błocie i chyba we krwi wyglądała na naprawdę przerażoną.

To stało się nagle. Spomiędzy drzew wychynęła wielka, mięsista, szara macka błyskawicznie oplątując uciekającą Wickham w talii. Z gwałtowną siłą macka szarpnęła nieszczęsną kobietę na powrót w dżunglę, w stronę czegoś dużego i majaczącego we mgle pośród drzewa.

Rozległ się wrzask trzask pękających kości a z pomiędzy drzew wytrysnęła struga karminowej krwi zachlapując błoto na obrzeżu drogi.

Webber poczuła, jak zimna gula strachu wypełnia jej ciało paraliżującym, mdlącym uczuciem paniki.

Czymkolwiek był wielki drapieżnik w dżungli, pozostawało pytanie, czy zadowoli się tylko jedną ofiarą?
 
Armiel jest offline