To... niemożliwe.
Harikawa patrzył na szczątki porozwieszane na drucie kolczastym, niczym makabryczne pranie suszące się na słońcu. Patrzył z szeroko otwartymi ustami, patrzył znieruchomiały z zaskoczenia i przerażenia.
To niemożliwe.
A dźwięki wydobywające się z ust trupów tylko zwiększały absurdalność sytuacji.
To niemożliwe, że przegapili coś takiego po drodze. Nie mogli tego nie zauważyć. Bo niby jak?
Przecież ganiali po tym przeklętym polu tam i z powrotem. Ciężko nie zauważyć zasieków z porozwieszanymi zwłokami. Zwłaszcza takich, które wydają odgłosy.
Skąd więc się to coś wzięło?
Skąd się wzięły trupy?
I jakim cudem wydawały takie odgłosy?
Z osłupienia wyrwały go słowa Noltana. Yametsu skinął odruchowo i pomógł w przenoszeniu rannego White’a.
Nie miało znaczenia, czy radiooperator ma rację, czy nie. Każdy powód był dobry, by odsunąć się od tego porozwieszanych na zasiekach trupów.
Japończyk zerknął w kierunku sylwetki dowódcy, która rozmyła się gdzieś w ustępującej mgle.
Przyczaił się przy rannym i trzymając w dłoni karabin rozglądał się bacznie. Choć dowodzenie jednoosobowym oddziałem, zakrawało na kpinę, Yametsu zamierzał wykonać rozkaz sierżanta. Czekać kwadrans, a potem... uchodzić wraz z rannym i Noltanem na plażę.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |