~Po walce~
- Do stu kurew! - zaklął ocalony, a jego głos wyrażał zdziwienie -
Jeszcze żyję.
Potrząsnął głową i zwrócił się do drużyny:
- Dzięki za ratunek, ludzie. Jestem Aaron Stolzmann, cyrulik z Wolfenburga.
Chciał podać dłoń bohaterom, ale zorientował się, że ręce ma całe wysmarowane krwią zwierzoczłeka, więc tylko skinął głową.
- Choć właściwszym byłoby powiedzieć: z tej nędznej hałdy ruin i zgliszczy, która kiedyś mieniła się Wolfenburgiem. Podróżowałem z tymi nieborakami do Salkalten… Myśleliśmy, że w grupie będzie bezpieczniej. Gówno tam, a nie bezpieczniej.
Wytarł ręce i sięgnął po swoją torbę.
- Widzę, że niektórzy z was zostali ranni. No, niech w ramach wdzięczności opatrzę wasze rany. Być może niektórzy z was znają się na leczeniu, ale pewnie nie ma w waszej drużynie tak fachowego chirurga jak ja.
Przy robocie kontynuował:
- Właśnie… drużynie. Nie macie mundurów, więc nie jesteście wojskiem. Nie jesteście obdarci jak uchodźcy. Na zbójów też nie wyglądacie. Jedno rozwiązanie - jesteście drużyną poszukiwaczy przygód. Ha! Sam byłem kiedyś poszukiwaczem przygód jak wy, ale dostałem strzałę w kolano. Jeśli podróżujecie do Salkalten, zabierzcie mnie ze sobą. Rany umiem leczyć, łeb mam na karku, a i przypieprzyć jak trzeba potrafię.