Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2012, 23:43   #1
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
[Wild West] W jedną stronę

WRZUTA - Johnny Cash - God's Gonna Cut You Down
- No chłopcy, udało mi się! Jestem poszukiwany! - Drzwi otwarł się z impetem, a przez nie wszedł wysoki, odziany w długi, czarny płaszcz i poszczerbiony kapelusz tegoż samego koloru, mężczyzna. Brody nie golił od dawna, a coraz częściej wplątywał się w nią siwe włoski.
Fred White, znany również jako Glue (bo tak nazywał się ów mężczyzna) zawiesił kapelusz na wieszaku, zaraz tak samo uczynił z płaszczem, podczas gdy jego kompani ze zdziwieniem patrzyli na list gończy, który położył im na stole. Ów kartka papieru była poplamiona krwią, ale nie zasłała ona nagrody.
Dwa i pół tysiąca dolarów. To niewiarygodna fortuna. Starczy na błogie życie przez wiele, wiele lat beztroski.
Glue poprawił swoją brązową, skórzaną kamizelkę, czarną koszulę wygładził z zagnieceń. Cienkie jeansy były najnowszym wynalazkiem, cholernie modnym, również jemu przypadł do gustu, pasowała do bandany, którą zawsze miał zawieszoną u szyi.
Oparł się o ścianę patrząc na czwórkę kompanów, siedzących przy stole, zasłanym kartami i butelkami. Podparł ścianę jedną nogę, zginając ją w kolanie, zawiesił dłonie na pasie, z którego boków zwisał dwa rewolwery i lasso. Dwa Modele "P", jeszcze nigdy go nie zawiodły, od kiedy zabrał je swojemu niegdysiejszemu prześladowcy. Rozstał się z nimi za najwyższą cenę jaką mógł zapłacić.

Cała czwórka siedząca za stołem spojrzała po sobie. Potem ukradkiem na Fredericka. Ten tylko westchnął ciężko, spuścił głowę i pokiwał nią ciężko.
Zerwali się z krzeseł nagle i szybko, ale dość chwiejnie przez alkohol, upiorny upał i znużenie, adrenalina napływała powoli.
Zaś Glue był podobno szybszy od własnego cienia. Oba rewolwery wyskoczyły z pokrowców, gdy towarzysze Freda dopiero dotknęli zawieszonych u pasów broni. Cztery strzały ze strony szefa gangu, jeden ze strony jednego z jego podwładnych, nieszczęśnik został trafiony przez kulę w prawe ramię, akurat w tej ręce trzymał wyciągnięty już rewolwer, wystrzelił i trafił - w swoją stopę. On i jeszcze jeden - trafiony w głowę bandyta - upadli na ziemię, pozostałą dwójka utrzymała się na nogach, jeden dostał w brzuch i zgiął się w pół, chwytając za zranione miejsce i wypuszczając broń, drugi został trafiony prosto w jabłko Adama. Stał wyprostowany jeszcze chwilę, mięśnie mu się zacisnęły i rewolwer utknął w dłoni. Upadł na kolana gdy White wystrzelił kolejne trzy kule. Jedna trafiła w głowę Lucky'ego, który wciąż trzymał się za brzuch, Jason dostał kulkę jeszcze w drugą rękę i prawe kolano. Zawył z bólu i padł na ziemię jęcząc.

Fred westchnął raz jeszcze i podszedł do skomlącego kompana. Z rewolwerów sączył się cienkie strużki dymu.
-Znasz zasadę. Trzy strzał kontrolne w tył głowy. Sam ją zapisałeś jak tworzyliśmy gang. Szkoda, że takie z was chciwe sukinsyny.
- Glue... ja... - Wystękał Jason obracając się w stronę stojącego nad nim Fredericka. Ten tylko strzelił trzy razy. Pomiędzy oczy, w czoło i krtań.
- Czas na nowe zasady.

W saloonie "Big Sun" w miasteczku Little Sunset było zdecydowanie głośniej niż zazwyczaj. Dwanaście stolików było całkowicie zajętych, wokół nich tłoczyło się wielu ludzi, czekających by też móc usiąść i zagrać w karty, czy mieć lepszą okazję do zaczepienia zgrabnej, blond kelnerki z odpowiednio dużymi naturalnymi dobrami. Cały bar też był zastawiony i oblegany przez mnóstwo kobiet, mężczyzn, a nawet młodzieży w wieku nastoletnim. Znalezienie tam osoby nieuzbrojonej graniczyło z cudem. Barman, stary i gruby, łysiejący Kirk Spencer, miał strzelbę pod ladą. Teraz biegał i obsługiwał klientów, ocierając co chwilę swoją spoconą, pulchną twarz. Był cholernie zmęczony, ale też strasznie szczęśliwy, nigdy nie miał tylu klientów. Wszystkie pokoje zajęte, schodzą nawet najgorsze trunki. Jutro nowa dostawa, więc nie musiał się martwić, ze zabraknie. Tym jednym razem zamówił tyle alkoholi, co normalnie schodzi się przez dwa lata. Podczas gorączki złota nie było tu tylu ludzi. Wiadomo - zysk był mniej pewny.
Kelnerka Betty miała mały rewolwer pod spódnicą, przypięty do bielizny pistolet dodawał jej poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie. Na niektóre klapnięcia w tyłek nie zwracała uwagi, o ile były lekkie. Gdy ktoś ją zwyczajnie trzasnął, zaraz zjawiał się Byk.
Byk zaś nie potrzebował broni. Miał dwa metry wysokości, łysą, wielką głowę oraz mięśnie, do tego dochodziła ogromna doza mięśni i jeszcze sporo mięśni. Pseudonim wybrał sobie sam, jego imienia nikt nie znał. Ale ksywka była odpowiednia, niezbyt wyrafinowana, ale... jeśli chcesz z nim o tym podyskutować droga wolna. Byk lubi dyskusje.
Pianista Edd miał długie, ciemne włosy sięgające do łopatek, zawsze nosił swój brązowy kapelusz i sięgający do łydek płaszcz. Nie golił się od dwóch lat, co nie mogło umknąć niczyjej uwadze. W pianinie miał skrytkę, a w niej małą strzelbę z poziomym układem dwóch luf.
Tancerka i śpiewaczka Lucy, musiała być lepiej uzbrojona niż Betty, była ładniejsza, zgrabniejsza, skąpiej ubrana no i zarabiała na życie zwracając na siebie uwagę. Nie sprzedawała swojego ciała, tylko głos i talent taneczny. Dwa noże w gorsecie i dwa małe rewolwery pod kusą spódniczką, przy rajstopach. Wszystko umocowane tak by było niewidoczne, nie ograniczało ruchów i dało się łatwo wyciągnąć.
Zaś każda "dama do towarzystwa" miała w swoim pokoiku nocną szafkę, tuż przy łóżku, a w niej to, co trzeba mieć, gdy sprawy przybiorą nieco zbyt ostry obrót.

Taaaak. Ciężko było o kogoś bezbronnego. Juli - drobnej postury kobieta o złocistych włosach i jasno zielonych oczach, sprawiająca pozorne wrażenie delikatnej i niewinnej. Andy - średniego wzrostu mężczyzna o brązowych, równych, ale pełnych pyłu z podróży włosach, czy też Logan, podobnego co Andy wzrostu lekko umięśniony i wysportowany facet z ciemnoniebieskimi oczami i czarnymi włosami. Też uzbrojeni, też z tym samym celem, co obsługa saloonu - zarobić.

Ów trójka kręciła się po saloonie, rozglądając się za... nie wiadomo za czym... za kompanami do polowania na Fredericks Glue Whita? Za trunkiem? Za dziwką? Nikt tak naprawdę nie wiedział gdzie zacząć. Cała rzesza ludzi zjawiła się tu dwa dni temu. W najbliższych miasteczkach - Big Hole i Creek Side sytuacja była podobna. Ludzie zazwyczaj na ślepo ruszali w okolice najbliższych kanionów, bo tam były najlepsze miejsca na kryjówki.

Cała trójka w końcu znalazła się poza saloonem. Nie było już dla nich miejsca, nawet przy barze by coś zamówić. Całe miasteczko stało otworem! A dużo tego nie było... Jedna główna ulica, sześć zaułków i dwie poboczne ulice. Saloon był naprzeciwko zakładu pogrzebowego (dla wygody grabarza), obok niego kościół, na końcu ulicy biuro szeryfa, w jego najbliższym otoczeniu rusznikarz, kowal, sklep ogólny, stajnia, lekarz, a poza tym tylko domki, ze cztery miały piętro, jeden nawet dwa, ale ten należał do burmistrza.
- Hej wy! - Usłyszeli czyjś zachrypnięty i poddenerwowany głos. -Tak! Wy! - Obrócili się w stronę, z której dobiegał ów głos.
Pobrzękując ostrogami szedł ku nim, nikt inny jak tutejszy szeryf! James Blackwater. Wysoki i barczysty facet, z siwym zarostem wokół ust, białe, równo leżące włosy zasłaniał przed słońcem brązowym kapeluszem. Na prawej piersi, przypięta do kamizelki, błyszczała dumnie gwiazda, mówiąca, że to on tutaj jest prawem i porządkiem.
- Jesteście pijani? Jeśli nie to przyda mi się wasza pomoc!
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 06-07-2012 o 23:46.
Fearqin jest offline