„Rzeki krwi”
Wstęp
***
Krwistoczerwona smuga znaczyła niebo od dwóch, może trzech tygodni. Na początku zbyt mała, żeby ktokolwiek zwrócił na nią uwagę. Teraz zbyt duża, by ktokolwiek był w stanie ją przeoczyć.
„O zmierzchu jest najpiękniejsza” – pomyślał Vion.
Wsparty o okiennicę przydrożnej gospody wysoki i chudy mężczyzna przyglądał jej się od… No właśnie od kiedy? Co wieczór szukał w jej blasku natchnienia do nowej ballady. Już nawet nie pamiętał kiedy napisał ostatnią, której i tak nikt nie chciał słuchać.
- Kurwa jebana mać – zaklął Vion pod nosem i splunął przed siebie. Otarł spocone czoło i ruszył w kierunku drzwi do karczmy. Ostatni raz odwrócił wzrok w stronę komety i wszedł do środka.
***
Siwowłosy i siwobrody, potężnie zbudowany mężczyzna w sile wieku siedział na potężnym dębowym tronie. Po jego lewej i prawej ręce stało dwóch odzianych w pełne zbroje rycerzy. Ich napierśniki przyozdobione srebrem z wymalowaną na środku kometą połyskiwały w blasku potężnego ogniska płonącego przed nimi. Twarz starca wyglądała na zatroskaną i zmęczoną, jakby nie spał od kilku dni. Głowę wsparł na dłoni i zamknął oczy. Mijał czas i wszystko w potężnej komnacie jak gdyby zastygło w bezruchu. Wszystko poza potężnym ogniem wznoszącym się kilka metrów w górę.
Siwowłosy wstał unosząc potężne ciało, którego pozazdrościłby mu nie jeden młodzieniec, na umięśnionych rękach wspartych na zdobionym tronie. Ruszył przed siebie, stawiając kilka niepewnych kroków. W jego oczach płonął blask szaleństwa, a może tylko odbijał się ogień. Kroki stały się pewniejsze i bardziej sprężyste.
„Daj mi siłę Sigmarze, daj część swojej mocy bym mógł sprostać próbie” – modlił się starzec.
Jeden z rycerzy drgnął i chciał ruszyć przed siebie, ale drugi położył mu okutą w stal rękę na ramieniu powstrzymując go. Siwobrody zbliżył się do ognia tak bardzo, że jego włosy zaczęły się kurczyć i skręcać od gorąca. Starzec przyklęknął na kolano i zaczął mamrotać pod nosem jakąś modlitwę. Od ognia bił niemiłosierny żal, skraplając pot na jego czole. Nagle starzec wstał i ruszył prosto w ogień! Zrobił kilka kroków, jego szaty zapłonęły, a on sam ryknął:
- SIGMAAAAAARRRR!!! – jego krzyk przeszedł w charczenie, kilkoma chwiejnymi krokami cofnął się i z głuchym łoskotem padł na marmurową podłogę.
Dwóch rycerzy nieomalże równocześnie pobiegło w stronę leżącego starca. Szaty już dogasały. Rycerz, który już wcześniej chciał go powstrzymać zgasił tlącą się brodę. Zdjął hełm i otarł pot z czoła. W tym samym momencie drugi z rycerzy wyciągnął miecz i potężnym ciosem odrąbał mu głowę. Otworzyły się ogromne drzwi i do komnaty wbiegło kilku mężczyzn w zbrojach oraz dwóch w powłóczystych szatach, wszyscy z wymalowaną kometą na piersi.
- Sigmundus wepchnął Wielkiego Teogonistę w Święty Ogień! – krzyknął rycerz z obnażonym mieczem – Volkmar nie żyje.
Rycerz padł na kolana, odrzucił miecz i wsparłszy głowę o ciało Wielkiego Teogonisty zapłakał. Leżąca obok głowa martwego już rycerza miała otwarte oczy. Wzrok padał na krwistoczerwoną kometę z podwójnym ogonem lśniącą na niebie.
***
Chudy jak szczapa chłopak biegł za wozem. Miał brudne i podarte ubranie, ale miał już buty. Od wczoraj. Odkąd wszyscy z coraz większym niepokojem, albo podziwem przyglądali się komecie jego stan posiadania znacznie się zwiększył. Wcześniej za każdego złapanego szczura straż miejska płaciła mu miedziaka.
Odkąd ceny jedzenia pogalopowały w górę za tego samego szczura miejscowy rzeźnik płacił mu potrójną stawkę. Dzięki temu zarobił na buty. Co prawda używane i trochę na niego za małe, ale po kanałach i brudnych zaułkach Middenheim lepiej boso nie chodzić.
Biegnąc za wozem chłopak dotarł do rzeźni. Wszedł pewnie do środka i zza pazuchy wyciągnął trzy tłuste gryzonie. Podał je rzeźnikowi, a ten uśmiechnięty odliczył dziewięć miedziaków i wyciągnął je ku chłopcu. Otworzyły się drzwi i uśmiech natychmiast zrzedł. Do rzeźni powoli wkroczył mężczyzna odziany w czarny płaszcz, twarz przesłaniało mu rondo olbrzymiego kapelusza, a na każdym z ramion miał przyczepione główki wilczych szczeniąt. Pogwizdując podszedł do chłopca i chwycił go za dłoń, w której jeszcze trzymał złapane szczury. Kiedy ścisnął mu nadgarstek gryzonie upadły na podłogę z nieociosanych desek. Przerażony chłopiec próbował się wyrwać, ale nie miał szans z może i średniej postury mężczyzną, ale za to silnym jak tur. Mężczyzna patrzył mu w oczy i powoli obracał dłoń chłopca. Kiedy kości trzasnęły chłopiec krzyknął, a jego w oczach pojawiły się łzy.
- Masz sześć palców – syknął nieoczekiwany przybysz i szarpnął chłopaka ku wyjściu.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi rzeźnik jak gdyby nigdy nic podniósł szczury i zabrał się za oprawianie i patroszenie.
Rankiem następnego dnia zapłonął stos. Chłopiec płonął na oczach ludzi, w swoich nowych butach. Krzyczał wzywając wszystkich dobrych bogów na pomoc, a potem przeklinając wszystkich gapiów imionami bogów chaosu. To tylko utwierdziło mężczyznę w kapeluszu, że podjął właściwą decyzję. Obok niego stał mały chłopiec z parą szczurów zawieszonych u pasa spodni. Kiedy tylko ogień zgasł mężczyzna w kapeluszy kucnął i podał mu srebrną monetę.
- Dobra robota – świszczącym głosem rzekł mężczyzna. Malec przerażony szybko wmieszał się w tłum i zniknął mu z oczu.
Joachim Wilcze Serce jeszcze raz zerknął na stos i ruszył przed siebie. Wysoko nad głową świeciła kometa przecinając niebo na dwie części.
---***---
Mam nadzieję, że teraz trochę lepiej.
Przygoda będzie się działa w Imperium, gdzie los poprowadzi bohaterów - czas pokaże.
Jeśli chodzi o profesje nie widzę żadnych ograniczeń. Dla każdego znajdzie się coś ciekawego. Przydałoby się jednak powiedzmy dwóch, może trzech zbrojnych i jakiś uczony.
Mechanika drugoedycyjna odpada - nie mam o niej zielonego pojęcia. Natomiast postacie stworzone w tej mechanice jak najbardziej akceptowalne. Skutki działań w głównej mierze opierać się będą, jak już pisałem, na logice i umiejętnościach postaci.
Dzięki za krytykę i jeśli nadal jest coś nie tak jak trzeba proszę o dalszą.