Saul wydawał się być poruszony słowami otuchy, które mu zapewniliście. Niemniej, westchnął ciężko, otarł pot z czoła i spojrzał w sufit w zamyśleniu.
- Mój syn… nie ma co sobie nim teraz zaprzątać głowy, albo nie żyje albo ukrył się tak, że nawet jak nie mogę go znaleźć a Zincher… jest zbyt potężny i wpływowy żeby mu coś zrobić, panowie. Nie, oficjalnie wszystko pomiędzy mną a nim jest wybaczone… niesprowokowani nie powinniśmy ściągać na siebie jego gniew. Jestem tylko słabym, starym właścicielem kasyna, co mogę zrobić? – kolejny raz westchnął i znowu spojrzał na zebranych.
- Dziękuję wam jednak za ofertę, być może jeszcze z niej niestety będzie trzeba skorzystać. A teraz rozgośćcie się w swoim kwaterach i jutro do roboty! – dodał serdecznie.
~*~
Na słowa
Dona pijacy zaczęli burczeć i spoglądać na niego gniewnie. Kiedy więc cała ich uwaga była poświęcona wojownikowi, krasnolud z łatwością chwycił jednego z pijaków i powalił go na ziemię. Pijak zahaczył łokciem o stół z którego spadły dwie butelki i potłukły się na pijaku, rozlewając swoją zawartość i kalecząc człowieka.
Widząc to, inni pijacy szykowali się do bójki.
Don wyciągnął miecz, a za plecami pijaków pojawił się
Variel, trzymając szpic kija przy głowie jednego z pijaków. Osaczeni pijacy, zaczęli się rozglądać za jakąś pomocą albo bronią, ale nic nie znaleźli. Warknęli.
- Dobra, dobra, już idziemy, psiesyny. – Krasnolud uderzył go w brzuch, a ten złożył się w pół i przez chwilę próbował zaczerpnąć powietrza, chwytając się blatu stołu.
- Trochę szacunku gnido, bo następnym razem oberwiesz w dużo bardziej czułe miejsce. – dodał krasnolud.
Don wyprowadził pijaków na zewnątrz, sprzedając jednemu z nich kopa na pożegnanie. Pijak spadł ryjem w błoto i przez chwilę się w nim przewracał, będąc zbyt pijanym aby wstać samemu. Dopiero z pomocą innych dał radę.
Kiedy wrócił do kasyna
Saul stanął na podejście koło skrzyni w centrum hali. Zaczął klaskać brawo.
- Panie i panowie! Chłopcy i dziewczęta! Podłe sługi czeluści! Chciałbym przedstawić wam pięcioro bohaterów, którzy wczoraj uratowali nas przed pożarem a dziś przed bójką! Przyjaciele! Dość już zbrodni czai się na ulicach, dość haraczy i naciągaczy! Dość! Od teraz to miejsce będzie bezpieczne, a ja jako właściciel tego przybytku, gwarantuję wam, że Złoty Goblin będzie teraz wolny od przestępstw! Przyjaciele! Brawa dla naszych bohaterów! Brawa! – krzyknął a publiczność rzeczywiście zaczęła bić entuzjastycznie brawo.
Saul zszedł ze sceny i udał się do grupki bohaterów.
- Jeszcze raz wam dziękuję, dzięki waszemu heroizmowi… dzięki wam zdołałem to zrobić, zdołałem przeciwstawić się temu bezprawiu i mierności. Dzięki wam, najpierw to miejsce stanie się bezpieczne, a potem może, za naszym przykładem, kolejne! – rzucił w waszą stronę w uśmiechem.
Choć oklaski umilkły, spośród tłumu nadal było słychać pojedyncze, powolne klaskanie. Źródło klaskania zaczęło się powoli zbliżać w waszą stronę, ani na chwilę nie przestając klaskać. W końcu, z tłumu i oparów dymu, wyłonił się człowiek w średnim wieku. Krótkie włosy i jakby gburowata twarz sprawiały niemiłe wrażenie, pomimo uśmiechu na jego twarzy. Oczy miał jednak czujne i pozbawione emocji, co z kolei czyniło uśmiech mało rzetelnym. Towarzyszyło mu dwóch osiłków, półorków, co można było poznać po zielonkawym odcieniu skóry i świńskiej urodzie.
- Brawo Saul, jestem pod wrażeniem. Twoje kasyno wygląda na doskonale prosperujący interes… i widzę, że masz nowych przyjaciół. – spojrzał na was i lekko się ukłonił.
- Clegg Zincher, prosty kupiec i właściciel niezbyt znaczących lokali, do usług. – przedstawił się i podrapał za uchem.
- Witaj Clegg, nie sądziłem że nas odwiedzisz… cóż sprowadza cię w nasze skromne progi? – spytał ostrożnie
Saul.
- Ciekawość i troska, przyjacielu. Byłem zmartwiony wczorajszym pożarem i chciałem się przekonać czy wszystko u ciebie w porządku… jestem niezmiernie szczęśliwy, że jesteś cały… – spojrzał na „klucz” który
Saul miał zamiast dłoni w odpowiedzi właściciel kasyna cofnął się o krok,
Zincher uśmiechnął się
- i zdrowy. - Jestem ci niezmiernie wdzięczny za troskę. – odpowiedział mężczyzna, bacznie obserwując osiłków.
- Ależ nie ma za co, z uwagi na nasze wspólne dzieje… to przecież naturalne. Ale skoro nic ci nie jest to ja sobie jeszcze chwilę pogram i wracam do siebie. Bywaj, stary przyjacielu. – rzucił do
Saula i oddalił się.
- Bywaj. – i westchną kiedy
Zincher odszedł.
- Nie podoba mi się, że tu węszy… obserwujcie go i jego ludzi. Może tu być ktoś jeszcze z jego szajki… –
Saul ścisnął dłoń i szybko się oddalił.