Zagrak podrapał się w głowę. Magia — oczywiście. Miksturka nie zawadzi, ale kwestionował w duchu przydatność samej torby. Dwieście kilogramów na trzy przedmioty? Co on ma tam przechowywać — całego dzika?
Gdy zawołano go do kuchni, wydawało się, iż nie jest specjalnie zmartwiony całą sytuacją.
— No tylko tego brakowało... — mruknął, ale z raczej irytacją niźli przejęciem. — Hej! — krzyknął, dobiegając do Azakiira, który właśnie tracił przytomność, i chlastając go otwartą ręką po gębie. — Co się mażesz? Tyś alchemik podobno, nie masz no żadnej odtrutki? Ech. Zemdlał.
Krasnolud odstąpił od południowca i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, zwłaszcza po podłodze.
— Hrmrrr... Zemsta mnie czeka, a ja tutaj siedzę i poluję na węże... — mruczał pod nosem. — Hej wy! Nie słuchajcie tego człeczyny. Jak macie jakieś ranki w ustach i wyssiecie jad — postukał się w policzek, a właściwie w gęstą brodę go pokrywającą — to tylko sami się zatrujecie. Poszukajcie uzdrowiciela, co się zna na swym fachu. A ostatecznie ja go mogę obejrzeć — dodał markotnie.
Drugnarson nie miał zamiaru spędzić tutaj więcej niż jedną minutę. Jeśli wąż nie pojawi się natychmiast, będzie zmuszony napoić rannego swoją nowo zyskaną miksturą leczącą i spróbować jakoś wyleczyć zatrucie. Na razie jednak niechętnie wyjął tarczę, spełniając prośbę Dona — zamierzał przygwoździć przy jej pomocy węża i pozwolić towarzyszowi odciąć mu łeb.
— A jak będziemy walczyć z jakąś futrzaną bestią, to co, też mam uważać na jej skórę, cobyś sobie sukienkę mógł zrobić? — rzucił, nie patrząc nawet na kolegę, lecz zaglądając pod różne stojące tu półki. |