Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2012, 03:11   #21
Aeshadiv
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Nabożeństwo

Łysy kapłan odprawił krótkie, bo ledwo trwające czterdzieści minut nieszpory. Tradycyjne odśpiewano kilka pieśni wychwalających Sigmara, a następnie zgromadzeni w świątyni wierni ( i nie tylko ) odsłuchali czytania z Żywotu Sigmara. Następnie po chwili milczenia przy ołtarzu stanął też Eryk. Widać było, że sam też kiedyś pełnił posługę w świątyni. Obyty ze zwyczajami poprosił kapłana o możliwość wzięcia głosu.
- Zgromadzeniu tu, w Boskim Azylu ludzie Ohlsdorfu, a także wy, zacni przybysze. – wzrok inkwizytora przez chwilę zatrzymał się na starającej się ukryć gdzieś w cieniu elfce. Po chwili jednak Eryk kontynuował:
- Dzisiejsze wydarzenia, jakich świadkami byliście to nic innego jak tylko potwierdzenie tego, że wiedźmę należało spalić. Możecie być spokojni i czuć się bezpiecznie jakby nie miało to nigdy miejsca. Wszyscy wiemy jaką szansą jest dla naszego miasteczka wizyta możnych kupców, którzy już jutrzejszego dnia zjawią się tutaj. Nikt chyba nie chciałby, aby ktokolwiek z nich rozmyślił się, gdyby jakaś zmieniona po stokroć wersja dzisiejszej egzekucji trafiła do ich uszu. Mogłoby mieć to na prawdę poważne konsekwencje. Dlatego więc zgodnie z coroczną tradycją Święta Plonów. Obyście podczas tej zabawy zapomnieli o wszystkich przykrych doświadczeniach ostatnich dni, nie tylko tych upublicznionych. Niech światło Sigmara oświetla Wam drogę. – tymi słowami zakończył.
Chciał odwrócić uwagę od egzekucji? Nie wiadomo było czy ktoś z sfer urzędniczych poprosił go, aby powiedział coś takiego, czy może miał ku temu jakies osobiste pobudki. Możliwe, że respekt i strach jaki wywoływała jego osoba przychylą się do tej „prośby”, ale zobaczymy co przyniesie czas.

Vincentowe gadanie
- Za nowe lepsze dla mnie czasy!
- I za te co z nimi spać będziemy!
- A za te co już z nimi w łóżku bylimy to też się trza napić!
- I za mój sukces!
Siggi i Vincent balowali w najlepsze. Po jakiś dwunastu kieliszkach złodziejaszkowi w końcu rozplątał się nieco język.
- Wiesz, brachu! Troszeńczkę się obłowiłem. Udało mi się nieco jakiś papiurów podkraść i sprzedąć, ale sam wiesz jak to bywa. Może to było więcej warte, ale ja przecie nie umiem czytać, to skąd mam wiedzieć? A skoro ten cyrulik Brudder dobrze płacił to trza korzystać. – powiedział nachylając się i niemal kładąć się na stoliku.
Po chwili podniósł głowę i rozglądnął się po oberży.
- Wiesz co? No bo... w sumie to może i jaka robota się dla Ciebie Siggi znalazła. Też byś się obłowił jak ja! I byśmy mogli pić i pić i pić! I tak dopóki by wóda się nie skończyła! Ja Ci jeszcze za parę dni dam znać co i jak, ale musisz być dyn-skrent-mny! – wycedził to bardzo dyskrentmnie na całą karczmę.
Padł po tych słowach na stół, ziewnął ukazując swoje piorunujące braki w uzębieniu, a następnie wstał i rzucił na stół pięć złotych koron.
- Masz tu Sigi te parę srebrników, napij się jeszcze zjedz i wypocznij! Ja idę do bordelu! – dziarsko wymaszerował z oberży.

Nathanderowe spacerowanie
Minęło kilka godzin. Nathander siedział tak przechadzając się po lesie. Cisza i pobyt poza miastem na prawdę pozwoliły mu zapomnieć wszystko co w południe go spotkało. Szedł wzdluż już dawn nieużywanego przez żadne karawany traktu. Nieco zgłodniał. Wiedział, jakie owoce lasu może spożywać. Zauważył sporą kępę malin i jagód po drugiej stronie drogi. Wyszedł spokojnie niczego specjalnego się nie spodziewając. Wtem usłyszał na prawo od siebie krzyk.
- Co u licha? Zwiał nam jakiś? Stój ścierwo! – gdy obrócił się zauważył dwójkę strażników mierzących do niego z kusz. Spanikował. Rzucił się pomiędzy drzewa. Nie miał w ogóle pojęcia, o co tu mogło chodzić. Kto uciekł? Od kogo? Czemu od razu tak z bronią?
Chwilę później usłyszał ciężkie buty niedaleko siebie. Szepty i odgłosy łamanych gałązek nasilały się. Już widział ruch w krzakach przez prześwity, gdy do jego uszu dotarł głos jakiegoś starszego mężczyzny.
- Johan, co wy tam robicie?
- Bracie Otto, ktoryś uciekł nam z Kiffendorfu, trzeba go ustrzelić i spalić zanim zarazi kogoś.
- Tak! Miał taką parszywą mordę! – dopowiedział drugi ze strażników.
- Dajcie mi się tym zająć. – kilka sekund później Nathander zobaczył starszego zakonnika, tego samego, który stał przy stosie płonącej wiedźmy. Jego oczy spokojnie patrzyły się na zniszczoną twarz zdezorientowanego Zedera.
- Nie znam Twojej twarzy. Kim jesteś? Z Kiffendorfu na pewno nie pochodzisz. – zapytał podając mu rękę.


Ranek:

Seara i Aldric

Chatka wiedźmy nie była trudna do znalezienia. Dwójka wojowników spotkała się na trakcie. Obydwoje raczej milczeli, jednak gdy okazało się, że mają ten sam cel, w końcu odezwali się do siebie. Stary dab, ścieżka za nim. Dwie minuty pieszej wędrówki i dotarli. Podczas tego krótkiego spacerku Seara usłyszała jakby w oddali czyjeś kroki, a może jej się zdawało? Miała teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia. Nawet jeśli ktoś rzeczywiście tam szedł to był już dobre sto metrów dalej i nie zbliżał się.
Znaleźli tę małą glinianą chatkę, a za nią piętrzył się wielki oszlifowany kamień pokryty setką przedziwnych symboli. Część z nich była zatarta, jednak aby przyjrzeć się szczegółom musieli podejść bliżej. Pożałowali tej decyzji.
Gdy tylko ujrzeli podstawę kamienia serce zaczęło im bić jak szalone. Czwórka zwierzoludzi stała wokoło tego tajemniczego obelisku. Trójka z nich trzymała kije zakończone ludzką czaszką, jeden miał tylko wielkie obusieczne toporzysko w dłoniach. Ich jedynym odzieniem były karwasze na rękach i przepaski na biodrach. Po sekundzie zwierzoludzie zerknęli na obserwującą ich dwójkę. Teraz dopiero Aldric i Seara mogli zobaczyć czym są na prawdę te maszkary. Ten uzbrojony w topór miał głowę psa, wielkiego myśliwskiego ogiera, pozostała trójka kolejno przypominała jakiegoś knura, kota i mysz z dziobem jak u orła. Psugłowy wyszczerzył zęby i kłapnął zębiskami złowrogo. Nikt ze zwierzoludzi jednak nie porusyzł się ani na krok. Dalej stali przy kamieniu i poruszali swoimi laskami.


Siggi, Edmundus, Mogund, Juri

Kac! Trzeba było tyle nie pić! Sakiewki nieco zubożały podczas tego wieczoru u wszystkich za wyjątkiem przybysza z Nuln. Ten akurat wzbogacił się i szybko wyleczył swój ból głowy. Siedzieliście w izbie mieliście plan na ten dzień. Trzeba było zacząć go realizować
 
Aeshadiv jest offline