- Bluurrp! - trącące nieco korzennym aromatem chłodne piwo z karczemnej piwniczki pomagało przywracać jasność myśli Nulneńczyka. To był już drugi kufel, chociaż wciąż nie wyglądało, by pragnienie wielkoluda zostało ugaszone.
Siggi odstawił wreszcie niemal puste naczynie na poplamiony w czasie wielu libacji stół i otarł usta wierzchem dłoni, co stłumiło nieco donośne beknięcie.
Jak przez mgłę przypominał sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru. Pechowy Vincent wyglądał, jakby złapał Sigmara za kolana. I wypił też co niemiara, zanim wygadał się, skąd u niego tyle brzdęku. Pamiętał swoją zdziwioną gębę, gdy tamten wstał i rzucił na stół pięć karli. Pięć karli! Przecież to całkiem spora sumka była. Mówił, że da znać za kilka dni o jakiejś robocie od cyrulika. Siggiego aż świerzbiła ręka, by pójść za pijanym i ulżyć jego sakiewce. Opanował się, bo wyczuł większy zarobek. "Brudder. Cyrulik. Trza mu siem przyjrzeć, jak nic."- rozmyślał.
Nie był zainteresowany jakież to dokumenty interesowały konowała... - no, może trochę. Na tyle, na ile mogło mu się to przydać. "Może wiencej tych papierów potrzebuje? I cenę lepszą można by utargować, niż ten niedorajda Vincent..." - kalkulował. "Jeśli ten łachudra mógł je zorganizować, to to jakaś łatwizna była. Bułka z masełkiem..." - rozmarzył się na myśl o rychłym zarobku.
Gdyby Sigismund miał trochę więcej oleju w głowie, to by głębiej przemyślał temat. I zaraz nabrałby podejrzeń co do prawdziwej natury zlecenia, które mógł wykonać taki partacz, jak Vincent, a które dało mu tak wiele złota... Cóż - o ile na krzepę nie mógł narzekać, o tyle rozumu bogowie Siggiemu poskąpili. Dlatego nie zaniechał zamiarów wejścia w układ z tym całym Brudderem.
Martwił go za to jeden szkopuł. Vincent wspominał coś o kilku dniach, a wiecznie pustawa sakiewka Sigismunda nie miała zamiaru tyle czekać. W końcu nie chodziło o jakieś marne miedziaki, tylko o złote korony! Musiał pogadać z cyrulikiem wcześniej. Najlepiej już dzisiaj.
Zamówił szybkie śniadanie, co w przypadku tego wielkoluda wcale nie oznaczało małej porcji. Gdy uporał się z porcją smażonej kiełbasy z cebulą, niespełna pół bochenkiem świeżego chleba oraz małym dzbankiem smalcu ze skwarkami i kilkoma kiszonymi ogórkami, zapłacił należność z miło brzęczącej sakiewki i pokrzepiony posiłkiem, jak i planami na najbliższą przyszłość, ruszył w miasto.
Miał zamiar poszukać Vincenta i korzystając z jego niewątpliwie kiepskiego samopoczucia zmusić go do ujawnienia większej ilości szczegółów lub do zorganizowania kontaktu z Brudderem.
Zaczął od burdelu - w końcu tam wczoraj wybierał się Vincent. Jeśli go tam nie zastanie, to popyta obsługi gdzie ów polazł. W ostateczności odwiedzi dom mężczyzny lub zasięgnie języka wśród miejscowych. Co jak co, ale lokalny półświatek nie różnił się aż tak bardzo od tego, który go wychował. Może skalą działania i zasięgiem wpływów. Ale złoto i odpowiednio użyta groźba otwierały niejedne drzwi i niejedną jadaczkę.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |