Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2012, 12:13   #11
RoboKol
 
Reputacja: 1 RoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodze
Wstawanie o świcie ma swoje zalety. Masz cały dzień przed sobą, a także możesz przez kilka chwil poobserwować, jak zaspane słońce leniwo wtacza się na horyzont. Wstając o świcie możesz być niemal pewny, że dopchasz się do lodówki, czy - jak w tym przypadku - obozowych zapasów. Jednak ma też jedną, serdeczną wadę. Człowiek zwykle nie jest zdolny do życia przez następne pół godziny. Zazwyczaj zachowuje się jak cyborg, wykonując rozkazy innych bez żadnych oporów. Dlatego bez większych oporów Kathy jeszcze przed śniadaniem zgodziła się na zmywanie naczyń, zanim w ogóle dotarł do niej sens prośby opiekuna.
Śniadanie. Płatki owsiane. Ostatecznie, można się tym zapchać, by nie czuć głodu przez wiele godzin. Ale Kathy nie potrafiła. Nie do końca lubiła ten typ pokarmu. Dlatego szybko "zjadła" swoją porcję, a resztę czasu spędziła na długim zmywaniu z dwiema innymi ofiarami cyborgizacji opiekunów. Do godziny dziewiątej jakoś się wyrobiły...
Na zbiórce, Kathy w ogóle nie uważała. Chciało jej się spać, była głodna, targały nią na przemian znudzenie i frustracja. Czyli prawie tak samo, jak w domu, szkole, gdziekolwiek. Brown nie chciała nigdzie płynąć. Jeszcze by się okazało, że się przez przypadek utopi. I pewnie nikt tego nie zauważy... Tym bardziej nie chciała zostawać na brzegu z panią Morgan i jej specjalnymi atrakcjami. Zamiast tego wybrała trzecią opcję... Wybrała las.
Tak się jakoś złożyło, że jeden z obozowiczów, jakiś Philip, puścił plotkę o wyprawie do lasu. Nic wielkiego, po prostu mały wypad. Oczywiście, większość uznała to za kłamstwo, a niemal cała reszta bała się. Lasu, albo gniewu opiekunów. Gdy okazało się, że rusza dwójka chłopaków, Kathy natychmiast się do nich podłączyła.
Była kompletnie bez żadnych zapasów, czy czegoś podobnego. Poszła tak, jak stała. Chyba im nie przeszkadzało jej towarzystwo, przynajmniej tego nie okazywali. Z tego, co się zorientowała, drugi chłopak, ten w okularach, miał na imię John.
Co mocno Kathy zdziwiło, a raczej przetoczyło się walcem po jej psychice, to to, że Philip podał jej nawet rękę przy przechodzeniu przez dziurę w płocie. Niby nic wielkiego, ale z drugiej strony Brown nauczyła się już tego, że w życiu nie należy oczekiwać na czyjąś pomoc. Lepiej wyjść z własną inicjatywą.
Po wyjściu z obozu poczuło się dziwne uczucie swobody. Ktoś nawet powiedział "Wolność!" co doskonale oddawało to, co Kathy czuła.
- Jeśli mogę zapytać - Zaczął powoli Philip - to właściwie czemu zdecydowaliście się pójść ze mną?
Brown chciała coś odpowiedzieć, ale John ją uprzedził. Dlatego wolała zaczekać, aż on skończy.
- Chcę coś wynieść z tego obozu, a z samego siedzenia na łóżku nic nie dostanę. Poza tym ładna okolica, czemu by się nie przejść?
- Powiedzmy, że zmywanie naczyń i wzdychanie na widok męskich klat nie jest zajęciem, o jakim marzyłam. Przynajmniej nie na tym obozie. - Dodała, gdy nadeszła jej kolej.
Spróbowała się uśmiechnąć. Może nawet nie wyglądało to tak makabrycznie, jak zwykle... A może jednak. W końcu reakcję Philipa zauważyła. A może po prostu Kathy była już przewrażliwiona na tym punkcie?
Właściwie to nie rozmawiali o niczym ważnym. Ot, po prostu, o reakcji opiekunów na ich zniknięcie, praktyce w wyprowadzaniu ludzi z buszu Philipa, kablach z za długimi językami w obozie... Nic ważnego. Gorzej, gdy Philip w końcu zapytał:
- Nie dogadujesz siÄ™ z rodzinÄ…?
Kathy przez sekundę zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Ujmę to tak: nie bardzo lubią, gdy im się pałętam po domu. Wolą, żebym żyła normalnie, chodziła na zakupy z pozbawionymi umiejętności składania złożonych zdań koleżankami. A mnie się najczęściej po prostu nie chce. Lazy de dom. - Właśnie. Była leniem. Czasem w miarę aktywnym, ale zawsze jednak leniem.
- Czyli na dobrą sprawe, po prostu się nie dogadujesz. - Uprościł Philip, przechylając przy tym lekko głowe. Nie do końca spodobało się to Kathy.
- Dobrze, nie dogaduję się. Ale i tak pozwalają mi właściwie na wszystko. - Odpowiedziała z uśmiechem. Sama nie wiedziała skąd on wziął się na jej twarzy.
Kolejny temat rozmowy - podobne wyprawy. Właściwie to zagaiła, jak i skończyła go Kathy... A sam temat szybko przeszedł w kierunku złych ludzi. I ich gorszych kolegów. Jak się wyraził Philip: "To zwykłe skurwysyństwo". I nawet przeprosił za przekleństwo! W sumie Brown nie przeszkadzały przekleństwa. W pracy matki co chwilę słyszała takie wiązanki, że zwykły człowiek wycofywał się z tego... środowiska. Jednak Kathy nie była do końca taka zwyczajna.
Brown niezręcznie zagaiła do chłopaków o podróży, przypominając im to lekko traumatyczne przeżycie. Na szczęście nie rozwinęli tematu. I jednocześnie nie zaspokoili jej niekończącej się ciekawości. Nie można mieć wszystkiego.
Dziewczyna zrobiła się głodna. I - by podtrzymać (a raczej uratować) rozmowę - nie omieszkała o tym poinformować towarzyszy.
- Która właściwie godzina? Bo mój organizm przypomina mi o zgubnych skutkach niedożywienia...
- Jeżeli nie brzydzisz się konserw i bułek, to mam w plecaku troche jedzenia. - powiedział Philip nieco przytłumionym głosem, idąc dalej.
Kathy lekko się skrzywiła, słysząc o konserwach. Pamiętała, co o nich mówił ojciec. On był w wojsku i pamiętał wojskowe jedzenie. I gdy tylko Kathy wybrzydzała na jakieś jedzenie, tata zawsze zaczynał opowiadać o wojskowych konserwach.
- Cóż, na razie podziękuję. Za to nie zdziwcie się, gdy po powrocie rzucę się na wszystko, co można zjeść.
Idąc przez las dziewczyna tylko kilka razy potknęła się o wystające korzenie, jednak - o dziwo - nic sobie nie zrobiła. Nawet komary nie okazały się aż takie natrętne, jak być powinny. Może była dla nich po prostu zbyt wczesna pora?
Rozmowa na chwilę utknęła w martwym miejscu. Znów trzeba było zarzucić jakimś tematem, by zaczęli coś mówić. Dlatego Kathy wspomniała o niedawno przeczytanej książce, oraz o lesie, który tam był opisywany. Utknęło jej to w pamięci, bo las ten specjalizował się w zabijaniu wszelkiej maści bohaterów, magów, czy też przypadkowych przechodniów. Philip podchwycił temat i zaczął własną opowieść...
- Kojarzycie NowÄ… Gwinee?
- Niektóre opowieści są lepsze, niż rzeczywistość. Zwłaszcza, gdy nie wiesz gdzie zaciera się granica między fikcją, a prawdą... Ale ja kojarzę, mój dalej. - Odpowiedziała Kathy.
- O drugiej wojnie światowej musieliście słyszeć. Japońce zajęły znaczną część tej wyspy, szykowali się także do inwazji na Australie. Jednak nasze wojska wygrały kilka bitew morskich, między innymi na Morzu Koralowym. W końcu wylądowały także na wyspie. Udało im się zająć najważniejsze porty i odciąć żółtych od dostawy zaopatrzenia. Jednak tym nie było na myśl się poddawać. Wycofali sie wgłąb dżungli, gdzie nie było ich łatwo znaleźć. Mimo tego, że nie było tam żadnego pożywienia, wciąż nękali naszych żołnierzy, wielu z nich zaginęło. W końcu jeden z patroli odkrył obóz Japończyków. - Philip zawiesił na chwilę głos i zatrzymał się. Kathy miała moment, by pomyśleć...
Z tego, co pamiętała, druga wojna światowa nie była najlepszą wojną dla żołnierzy USA. Zwłaszcza podczas walk z Japonią. Wiedziała, że Amerykanie bardzo często tracili w bezsensowny sposób żołnierzy. Ginęli od ostrzału własnej artylerii. A oprócz tego, jakimś cudem wygrali tę wojnę.
- Na samym środku obozu było ognisko, które jeszcze się tliło. Wyglądało na to, że żółci wynieśli się stamtąd niedawno, nie wiadome jednak było, dlaczego. Uważając na pułapki, nasi zaczęli ten obóz sprawdzać. Jednak były tam rzeczy straszniejsze od pułapek. Na drewnie leżało coś, co wyglądało na przypaloną rękę. Dokładniej rzecz biorąc, ludzką, przypaloną rękę, lekko nadgryzioną. W jednym z rowów znajdowało się kilka ciał, zarówno Japońców jak i naszych, całych pokrytych muchami. Gdy udało się je odgonić, aż nadto widoczne było, że zostali zabici dla mięsa, które zostało skrupulatnie oddzielone od ich ciał. Wtedy patrol usłyszał jęk dochodzący z jednego z namiotów. Znaleźli tam zagubionego przed tygodniem Amerykańskiego zołnierza, któremu Japońcy wycięli łydkę, żeby mieć co zjeść. Jednak nie chcieli, żeby reszta mięsa się popsuła za szybko, więc zostawili go żywego, nie dając mu nawet wody i pożywienia. Gdyby nie to, że znalazł go patrol, prawdopodobnie skończyłby na ruszcie... co gorsza, to jest prawdziwa historia. - Philip zakończył swoją opowieść.
Właściwie to Kathy liczyła na coś więcej. Chociaż Philip był jeszcze młody. Z pewnością za dziesięć lat, dołoży do tej opowieści jakąś krwawą bitwę, a gdy będzie jeszcze starszy, okaże się, że chodziło o atak nuklearny, albo coś takiego. Każda opowieść się rozwija. Wystarczy dać jej czas.
John niespecjalnie w to uwierzył. Kathy podobnie. A jej żołądek coraz bardziej potrzebował czegoś, czym mógłby się zapchać.
- Albo to moja popieprzona psychika, albo mój niezrównany żołądek, ale po tej opowieści zrobiłam się jeszcze bardziej głodna. Wracajmy.
Chyba nikt nie zauważył ich zniknięcia. A przynajmniej nikt nie doniósł. Czyli było... dobrze. Kathy rzuciła się na obiad i z przyjemnością zamordowała wszystko, co było na talerzu. Usłyszała też coś o straszeniu jakiejś dziewczyny, jej imienniczki. Ha, miałby ktoś wystraszyć Kathy Brown! Dziewczyna była ciekawa jak szybko uciekłby debil straszący innych. Nie, jeśli ktoś miał tu straszyć, to tylko ona.
Ta myśl sprawiła, że aż do wieczora miałą dobry humor. Na szczęście nie dała się wrobić w żadne zmywanie naczyń, nie tym razem. Spędziła czas uzupełniając swój zeszyt o dwa koszmarne rysunki przedstawiające... Właściwie nie wiadomo co. Po prostu ołówek błądził po kartce, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia.
Szkoda tylko, że pani Morgan chciała odwołać ognisko. Na szczęście ktoś ją uspokoił zwykłą, pełną obietnic rozmową. Kathy zawsze mogła ją skłonić do ogniska bardziej radykalnymi metodami. Na przykład elektrowstrząsami... Podczas samego apelu, a raczej kakofonii gdaczących dźwięków wydobywających się z gardła pani Morgan, Kathy patrzyła na swoje buty, podziwiając pracę szewca. Wreszcie zajęto się ogniskiem!
Część dziewczyn poleciało po kiełbaski i wszystko, co było do nich potrzebne. Brown się nie chciało. Usiadła się w strategicznym miejscu, czyli takim, by ognisko mogło dawać jej ciepło, a jednocześnie mieć blisko do toalety. Szybko pożałowała swojego miejsca, bo siedziała w miarę blisko pana Richards'a. A piosenki country nie są najlepszą muzyką dla młodzieży. Szczegół, że miało być jeszcze gorzej...
Wuefista dobił wszystkich jakimś prastarym kawałkiem... Kathy rozumiała, że nieco starsza muzyka może się czasem podobać, że piosenki mające dwadzieścia, no, czasem trzydzieści lat wpadają w ucho. A na coś takiego... Brak słów.
Opowieść pana Washingtona zaintrygowała ją. Bill. Bill Cosby? Brown się uśmiechnęła, przywołując we wspomnieniach twarz komika. Gorzej, gdy opowieść doszła do momentu mordu na rodzinie. Trójka dzieci... Kathy natychmiast przypomniał się anioł niewinności, psychopata, który pokazał jej czym jest ból. Niemal od razu blizna ją zapiekła. Po tylu latach to nadal bolało. Niektóre z przeciętych nerwów po prostu nie chciały działać normalnie. Czasem Kathy było szkoda, że świat jest taki popierdolony.
Koniec opowieści też był mocny. Indiańskie duchy, straszliwe koszmary, wszystko czego trzeba, by wywołać ryk u Kathy Logan. Nie wszyscy potrafią utrzymać swoje uczucia w ryzach... Cóż, w jej wieku Brown miała rekonstruowane mięśnie twarzy... Ale płacz oznaczał koniec ogniska. Kathy od razu to zrozumiała, więc jako jedna z pierwszych wymknęła się do własnego łóżka...
 
__________________
Jak obudzić w sobie wielkość, gdy jest ona niezbędna?

Ostatnio edytowane przez RoboKol : 27-08-2012 o 20:26.
RoboKol jest offline