Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2012, 22:30   #12
Elas
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Niemalże wojskowa pobudka – przynajmniej biorąc pod uwagę jej porę – przypadła w gust Philipowi, który i tak nie był przyzwyczajony do długiego leżakowania. Niemalże natychmiast zerwał się z łóżka, ogarnął się do normalnego stanu i zjawił się na stołówce. Tu spotkało go zaskoczenie. Albo raczej dwa zaskoczenia, ponieważ jedno było pozytywne a drugie negatywne. Ostatecznie korzystając z tego, że i tak nie miał zamiaru iść na wycieczkę razem z wszystkimi, gdzie połowa będzie opóźniać a druga połowa marudzić, pozwolił sobie na odstawienie talerza z płatkami, za którymi nie przepadał i wziął się za pałaszowanie bułek i konserw.
Krótką chwilę wolnego czasu Philip wykorzystał na spacer, który miał jednak więcej motywów niż zwykłe dotlenienie mózgu. Tym razem sprawdzał wszystkie miejsca w płocie, które zauważył poprzedniego dnia. Droga ucieczki poza obóz była dla niego ważną informacją – po to, żeby go niepostrzeżenie opuścić. Uśmiechnął się lekko, gdy znalazł jedno odpowiednie miejsce. Potrzebowałby tylko krzesła...
Właśnie ta kwestia zajmowała jego myśl, gdy rozpoczął się apel. Jak łatwo się domyślić, Philip był jedną z osób która wolała zostać na lądzie. Nie miał przecież munduru U. S. Marines, tylko zwykłej piechoty.
Korzystając z okazji, postanowił odbyć pierwszą wycieczkę w las. Powiedział kilku osobom o planowanej wycieczce do lasu a wieść rozniosła się dalej sama. W tym czasie Philip porwał krzesło z swojego bungalowa i zatargał je do miejsca, gdzie przejście było najłatwiejsze. A potem oczekiwał.

Scenki nie obrabiałem, więc wrzuciłem w code. Przemyślenia postaci na ten temat – pod scenką.
Kod:
Kilka odpowiednio dobranych słów sprawiło, że Philip znalazł dwóch towarzyszy do niezbyt legalnej wyprawy po lesie. Bo po co męczyć wspaniałych opiekunów którzy mają tyle na głowie jakąś mało ważną informacją o wyjściu poza teren obozu? No właśnie. Tym bardziej, że Philipowi udało sie znaleźć idealne miejsce do przejścia przez płot, nawet nie pojawiając się w okolicy głównego wyjścia. Wystarczyło przytargać krzesło z jednego z bungalowów i tadam - przejście gotowe! Hop na krzesło, oprzeć nogę o dziure w płocie i na drugą stronę! 
- Ktoś z was chce iść pierwszy? - zapytał z uśmiechem, zdejmując przy tym plecak. 
John tylko poprawił palcem okulary by ułożyć je bezpieczniej na nosie i odkaszlnął. Na jednym ramieniu wisiał skórzany plecak, mały, wziął tylko latarkę, udało mu się przeszmuglować zapalniczkę i parę innych pierdół (później je opiszę :D). Zerknął na dziewczynę która jeszcze się nie odezwała.
Kathy właściwie nie brała żadnych zbędnych rzeczy. Po prostu, tak jak stała, tak poszła. Nie potrzebowała nic więcej. Wiedziała, że dwójka surwiwalowców weźmie tonę dodatkowego ekwipunku.
Brown wychwyciła spojrzenie chłopaka
- Idę. - Powiedziała i poszła za nim.
- Pomóc ci przejść czy sobie poradzisz? - zapytał, podając nawet rękę. 
Brown lekko się zdziwiła. Ktoś oferuje pomoc. Jej?!
- Dzięki? - Powiedziała z lekkim wahaniem w głosie i przyjęła pomoc. Philip pomógł przedostać się jej na drugą strone na tyle, na ile mógł, by nie zostać przy okazji oskarżonym o inne intencje niż zwykłe niesienie pomocy. Następnie przeniósł wzrok na Johna.
- A ty? Poradzisz sobie czy pomóc? 
- Dam sobie radę sam  - przerzucił plecak przez ogrodzenie, powoli i ostrożnie wlazł na krzesło i przeszedł przez płot zeskakując na drugą stronę. Plecak znów wylądował na ramieniu, a okulary zostały znów poprawione.
- Dobra. Uwaga, przerzucam plecak. - gdy tylko zasygnalizował swoje plany, natychmiast przeszedł do ich wykonywania. Bum, kawałek materiału wraz z zawartością upadł na trawe, całkiem skutecznie się w niej kamuflując. Chwilę później tuż obok niego wylądował i sam Philip. Nim jednak go wziął, przeciągnął się i rozejrzał. 
- Wolność! - stwierdził wyszczerzony, po czym podniósł plecak i założył go. Ruszył kilka kroków do przodu, z początku nawet nie przejmując się towarzyszami. Po chwili jednak obejrzał się na nich, zatrzymując przy tym.
- Jeśli mogę zapytać - zaczął powoli - to właściwie czemu zdecydowaliście się pójść ze mną? 
- Chcę coś wynieść z tego obozu, a z samego siedzenia na łóżku nic nie dostanę. Poza tym ładno okolica, czemu by się nie przejść? 
Kathy miała już gotową odpowiedź.
- Powiedzmy, że zmywanie naczyń i wzdychanie na widok męskich klat nie jest zajęciem, o jakim marzyłam. Przynajmniej nie na tym obozie. - Spróbowała się uśmiechnąć. Może nawet nie wyglądało to tak makabrycznie, jak zwykle.
Philip, w reakcji na obie odpowiedzi, uniósł lekko kąciki ust. Nie ukryło to jednak lekko nerwowego ruchu brwi na widok uśmiechu Kathy. Może nawet nieco za szybko odwrócił wzrok. 
- Siedzenie na terenie obozu byłoby nudne. No to, idziemy? - nie czekając na odpowiedź ruszył dalej, wgłąb lasu.
- Tylko nas potem wyprowadź z powrotem. Nie uśmiecha mi się błądzenie kilka dni po lesie, żeby potem pół wycieczki mnie szukało  - Burrows parsknął śmiechem na samą myśl.
- A ja jestem ciekawa kiedy zaczęliby nas szukać. I czy w ogóle zauważą nasze zniknięcie...  - Lekko się zamyśliła i poszła za nimi.
- Wyprowadze, spokojnie. Orientacje w terenie mam świetną. Lata praktyki, ha! - pozwolił sobie na małą dawkę szpanu. 
- A w obozie tak długo jak nie będą nas potrzebowali, tak długo nawet nie zdadzą sobie sprawy. Chyba, że został tam was jakiś bliski znajomy, ale ci, o ile są w porządku, nie biegną do nauczyciela posłusznie meldować o zniknięciu kumpla bądź kumpeli. 
-  Książka chyba nie pobiegnie do opiekuna, ani nikomu nic nie powie. Będzie milczeć jak martwy przedmiot  - mruknął John.
- Czyli co... Mieszkasz w jakimś buszu, czy jak?  - Kathy nie zwykła ukrywać swoich pytań. W końcu tak się chwalił... - A co do znajomych, to na pewno znajdzie się jakiś, który doniesie. Jak zawsze zresztą. Ale ja się tym nie przejmuję. 
- Gdyby rodzice mi pozwolili, to byłby ciekawy pomysł. - odparł rozbawionym głosem. 
- Nie byłoby zbyt ciekawie gdyby zaczęli nas szukać. Nie jestem pewien, czy udałoby mi się okłamać opiekunów. A podpaść tak szybko to niezbyt ciekawy pomysł. - stwierdził już poważnie, schylając sie przy okazji, by przejść pod niżej położoną gałęzią. 
- Mnie by pozwolili. Wszystko, byle się pozbyć z domu. - Odpowiedziała krótko. - A jakby zaczęli nas szukać, to pobawilibyśmy się w chowanego.
- Myślę, że to by im się jeszcze bardziej nie spodobało. - odparł wpierw na drugą kwestie. Zatrzymał się jednak, obrócił w stronę Kathy i z wyraźną ciekawością na twarzy zadał pytanie odnośnie tej pierwszej, pokazując przy okazji, że słucha, co samo w sobie było dosyć niesamowite!
- Nie dogadujesz się z rodziną? 
Okularnik milczał słuchając rozmowy towarzyszy.
- Ujmę to tak: nie bardzo lubią, gdy im się pałętam po domu. Wolą, żebym żyła normalnie, chodziła na zakupy z pozbawionymi umiejętności składania złożonych zdań koleżankami. A mnie się najczęściej po prostu nie chce. Lazy de dom. - Ostatnie słowa wypowiedziała już w sobie znanym języku.
- Czyli na dobrą sprawe, po prostu się nie dogadujesz. - uprościł Philip, przechylając przy tym lekko głowe.
- Dobrze, nie dogaduję się. Ale i tak pozwalają mi właściwie na wszystko. - Odpowiedziała z uśmiechem.
- Nie można było tak od razu? - zapytał, uśmiechając się przy tym lekko. Potem zaczął powoli iść, wciąż stojąc bliżej do towarzyszy podróży, odwracając się jedynie co jakiś czas, by sprawdzić, gdzie właściwie idzie i czy nie ma tam żadnych znaczących przeszkód. A o to w lesie było aż za łatwo. 
- A jak u ciebie? - zapytał, przenosząc wzrok na milczącą w trakcie rozmowy osobe. 
-  A jak ma być? Starsi męczą, ale nie narzekam  - mruknął John.
Kathy lekko się potknęła o wystający korzeń, ale natychmiast odzyskała równowagę.
- A tak w ogóle, to byliście tu kiedyś? Albo na podobnej wyprawie?
- Na wielu podobnych. Tylko, że pod namioty. Czasem nawet z minimalną ilością sprzętu czy zaopatrzenia. Jest to... dosyć ciekawe. - stwierdził, szczerząc się przy tym. 
- - Byłem na podobnych, ale zwykle się nudziłem  - rzekł John.
- Bo trzeba umieć się sobą zająć. No i najlepiej być z kimś. Albo z kilkoma ktosiami, bo samemu zawsze będzie nudno. - stwierdził to głosem z gatunku “tak było, jest i będzie”.
- Tak, z kilkoma ktosiami, zwłaszcza jak te ktosie wsadzają Ci łeb do tacy na stołówce 
- Cóż, to właściwie mój pierwszy raz. - Kathy nie przejęła się jak to brzmiało i mówiła dalej. - Chyba powinnam czuć jakiś dreszczyk emocji, czy coś w tym stylu, jednak na razie poczułam tylko frustrację i nudę. Czyli zwykły, domowy standard. 
- Nie koniecznie musisz jeździć na takie wyprawy z tym typem... nie, ludzi to złe słowo. To zwykłe skurwysyństwo. - po przeklnięciu nagle przeniósł błyskawicznie wzrok na Kathy.
- Wybacz słowo. - stwierdził, święcie przekonany, że przy płci pięknej takich słów się używać nie powinno. 
- Ponieważ obozy nie są od tego, żeby myć talerze czy szwędać się z przewodnikiem. Tu chodzi o nutkę adrenaliny, samotne wędrówki, poczucie się jakby trzeba było walczyć o przetrwanie. Chociaż ja pewnie przesadzam. - stwierdził, wzruszając przy tym lekko ramionami po czym obrócił się, dzięki czemu mógł przyśpieszyć.
- E tam, w pracy mamy jest o wiele gorsze słownictwo. - Wzruszyła ramionami.
- Moja wina, że te ciołki zapisują się na każdą wycieczkę? 
- Wycieczki to nie tylko szkoła. - odparł krótko. 
- A szkoła to nie tylko wycieczki. - Dodała. - A co... powiecie o podróży?...  - Zadała męczące ją od dłuższego czasu pytanie.
- Nie byłem nigdy za granicą. W samej najbliższej okolicy jest mnóstwo rzeczy do odkrycia, po co wyjeżdżać dalej? 
- - Tjaa...  - westchnął i zamilkł.
- Aha... - Czyli raczej nikomu nie chciało się dyskutować o skutkach wypadku, jakich byli świadkami podczas podróży... - Która właściwie godzina? Bo mój organizm przypomina mi o zgubnych skutkach niedożywienia, a zapomniałam zabrać mój zapas herbatników... 
- Zdecydowanie nie. - uciął krótko, pokazując, że nie ma ochoty wracać do tego tematu. Jego ciało także to pokazało, ponieważ musiał powstrzymać kolejny odruch wymiotny. Łza wypłynęła z jego oka po tej walce z własnym organizmem, podczas której zmuszony został się zatrzymać. 
- Jeżeli nie brzydzisz się konserw i bułek, to mam w plecaku troche jedzenia. - powiedział nieco przytłumionym głosem, idąc dalej. 
Kathy lekko się skrzywiła, słysząc o konserwach. Pamiętała, co o nich mówił ojciec. - Cóż, na razie podziękuję. Za to nie zdziwcie się, gdy po powrocie rzucę się na wszystko, co można zjeść. 
- Jak wolisz. - odparł, wzruszając przy tym ramionami. Krótka chwila wystarczyła mu by dojść do siebie. 
- Szkoda tylko, że ten las nie przypomina tych z mitów o bohaterach z Irlandii... Tam las, żeby w ogóle istniał, musiał być obłożony siedmioma klątwami, mieć ze trzydziestu czarowników i musiało w nim zginąć kilka setek bohaterów. Co najmniej, Zresztą, nie tylko w tych mitach. W książce wydanej całkiem niedawno przeczytałam, że w jednym nie do końca zwykłym lesie zginęło kilka tysięcy ludzi... Las Ezry to to się nazywało, czy jakoś tak... Nie pamiętam do końca. Ale książka, że tak powiem, trzymała w napięciu w tym właśnie momencie... - Oj, Kathy się lekko rozgadała...
- Las to wciąż nic w porównaniu do dżungli. A książka jest niczym w porównaniu do historii. - stwierdził lekko tajemniczo. 
- Kojarzycie Nową Gwinee? 
- Niektóre opowieści są lepsze, niż rzeczywistość. Zwłaszcza, gdy nie wiesz gdzie zaciera się granica między fikcją, a prawdą... Ale ja kojarzę, mój dalej.  - Odpowiedziała.
- O drugiej wojnie światowej musieliście słyszeć. Japońce zajęły znaczną część tej wyspy, szykowali się także do inwazji na Australie. Jednak nasze wojska wygrały kilka bitew morskich, między innymi na Morzu Koralowym. W końcu wylądowały także na wyspie. Udało im się zająć najważniejsze porty i odciąć żółtych od dostawy zaopatrzenia. Jednak tym nie było na myśl się poddawać. Wycofali sie wgłąb dżungli, gdzie nie było ich łatwo znaleźć. Mimo tego, że nie było tam żadnego pożywienia, wciąż nękali naszych żołnierzy, wielu z nich zaginęło. W końcu jeden z patroli odkrył obóz Japończyków. - Philip zawiesił na chwilę głos i zatrzymał się. Potem, wpatrując się w ściółkę, zaczął mówić ciszej. 
- Na samym środku obozu było ognisko, które jeszcze się tkliło. Wyglądało na to, że żółci wynieśli się stamtąd niedawno, nie wiadome jednak było, dlaczego. Uważając na pułapki, nasi zaczęli ten obóz sprawdzać. Jednak były tam rzeczy straszniejsze od pułapek. Na drewnie leżało coś, co wyglądało na przypaloną rękę. Dokładniej rzecz biorąc, ludzką, przypaloną rękę, lekko nadgryzioną. W jednym z rowów znajdowało się kilka ciał, zarówno Japońców jak i naszych, całych pokrytych muchami. Gdy udało się je odgonić, aż nadto widoczne było, że zostali zabici dla mięsa, które zostało skrupulatnie oddzielone od ich ciał. Wtedy patrol usłyszał jęk dochodzący z jednego z namiotów. Znaleźli tam zagubionego przed tygodniem Amerykańskiego zołnierza, któremu Japońcy wycięli łydkę, żeby mieć co zjeść. Jednak nie chcieli, żeby reszta mięsa się popsuła za szybko, więc zostawili go żywego, nie dając mu nawet wody i pożywienia. Gdyby nie to, że znalazł go patrol, prawdopodobnie skończyłby na ruszcie... co gorsza, to jest prawdziwa historia. - zakończył, obracając się w ich kierunku. 
- Wracamy zanim zaczną na szukać? - dodał po chwili, uśmiechając się do tego lekko, co po tej opowieści mogło wyglądać dosyć bezczelnie. 
- - Gdzie to wyczytałeś? Przecież to jest tak fikcyjne jak złote kucyki w krainie tęczy  - mruknął. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
- W książkach historycznych. - odparł.
- Albo to moja popieprzona psychika, albo mój niezrównany żołądek, ale po tej opowieści zrobiłam się jeszcze bardziej głodna. Wracajmy. - Powiedziała entuzjastycznie Kathy.
Philip zaprowadził ich z powrotem do obozu. Wejście od tej strony było trudniejsze z powodu braku krzesła, jednak kilka gałęzi załatwiło sprawę.
Przeskoczył przez płot, ponownie znajdując się w obozie. Nie czekając na żadne „cześć” czy coś w ten deseń, wziął krzesło z powrotem do swojego domku, w którym zresztą został pewien czas. Rzucił plecak na ziemie i położył się na łóżku, myśląc. Ogólnie wycieczkę do lasu oceniał na plus. Mógł zarówno trochę porozmawiać, ale także pochodzić po lesie, jednak wciąż czuł pewien niedosyt.
Nie mówiąc o tym, że uśmiech Kathy zapadł mu w pamięci. Wzdrygnął się lekko, gdyż nie był to najmilszy widok. Z jednej strony, to prawdopodobnie nie jej wina, przecież nie okaleczyła się sama. Z drugiej, to wciąż wyglądało... okropnie. Po prostu okropnie. Westchnął głośno a tok jego myśli przetoczył się na niesprawiedliwości tego świata.

O sprawie z Kathy dowiedział się przez przypadek. Wykonywał obowiązki które mu przypadły na ten dzień i przy okazji usłyszał rozmowę na ten temat. Bardziej od tego, że ktoś straszył jakiegoś dzieciaka zmartwił go fakt możliwości odwołania ogniska. Z jednej strony, prawdopodobnie skończy się to na niezabawnych zabawach czy próbie śpiewania, co ani trochę nie pasowało Philipowi. Z drugiej, ogień miał w sobie coś naprawdę fascynującego. Właśnie to sprawiło, że chłopak nie tylko pojawił się na ognisku – ba, on pomagał je rozpalić. Z przyjemnością wziął na siebie także obowiązek podkładania do ognia, co sprawiło, że jako jeden z ostatnich odszedł od ogniska.
To nie spodobało mu się za bardzo. Teoretycznie wymienił parę zdań z kilkoma osobami, jednak nie było to coś, co on uznałby za rozmowę. Kiedy wszyscy dyskutowali, on skupił się na ogniu, który tańczył radośnie. Istna potęga, która człowiek jakimś cudem opanował. Na ognisku w końcu wesoło panował ten sam żywioł, który spalił Kartaginę, Londyn czy setki, jeśli nie tysiące innych miast. Żywioł, który niejednokrotnie używany był w trakcie wojny. Krzyki trafionych przez płonące strzały bądź potraktowanych miotaczem ognia z pewnością były straszliwe. Z tych przemyśleń, przerywanych jedynie dorzucaniem kolejnych kawałków drewna, wyrwała go dopiero piosenka. Co gorsza, nie dlatego, że była dobra. Burknął cicho na początku zarówno pierwszego jak i drugiego utworu, wyraźnie niezadowolony tym, że nie może wrócić do swoich rozmyślań.
Ostatnim etapem ogniska była opowieść, która wydała mu się dosyć nierzeczywista. O ironio, sam wcześniej kilka godzin opowiadał o tym, że Japończycy zjadali ludzi w trakcie wojny. Jednak on miał te informacje z źródła historycznego! A nauczycieli do opinii takowego w oczach Philipa brakowało zdecydowanie wiele. Ale inni najwyraźniej byli bardziej łatwowierni. A już na pewno Kathy, która się rozpłakała.
Ludzie w końcu się zaczęli rozchodzić. Philip dorzucił resztę drewna do ogniska i ruszył w kierunku domku. Jednak jego zamiary były dalekie od spania. Szybkim krokiem skierował się w kierunku swojego łóżka, na którym zostawił plecak.
- Jakby o mnie pytali, poszedłem na spacer. Obojętnie, o której godzinie by pytali. Liczę na was! - stwierdził radośnie i opuścił domek, a chwilę później przeskakiwał przez ogrodzenie.
Plan był prosty, choć może nieco zbyt wygórowany. Philip miał zamiar zrobić kółko dookoła całego jeziora, trzymając się jednak kilka metrów od samej tafli wody, by gęste drzewa ukryły jego sylwetkę jak i światło. Wziął na tą wycieczkę praktycznie wszystko, co miał – bardziej dla dodatkowego obciążenia niż faktycznej potrzeby. Gdyby jednak podróż dookoła jeziora okazała się za długa, wystarczyłoby mu kilka godzin przechadzki.
 
Elas jest offline