Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2012, 09:01   #13
Charm
 
Charm's Avatar
 
Reputacja: 1 Charm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputację
Terlnis nie kwapił się do wiosłowania, bo też nie miał ku temu odpowiednich warunków fizycznych. Prędzej by się zmęczył i padł im tam z wykończenia, a potem wskoczył do wody i utopił ze wstydu, niż upłynęliby chociażby kilka metrów, czy co tam się liczy na wodzie. Pojęcia nie miał. Wybrał się na wycieczkę, bo i tak nie miałby co robić na lądzie. Chciał pochodzić po lesie, jak zaproponował jeden z lokatorów, z którym dzielił domek, ale wygrała chęć zwiedzenia czegoś więcej, niż tylko drzew. No i Richards mówił o jakiejś niespodziance na miejscu, co brzmiało ciekawie. Nie chciał się też narazić. Jeszcze nie teraz. Najlepiej wcale, ale z całą pewnością nie tak szybko. Ostatnim powodem była Pani Morgan, za którą nie przepadał, i vice versa. Wolał nie zostawać pod jej nadzorem.
Na obóz przybył po to, żeby coś przeżyć. Jakąś przygodę, zobaczyć coś, rozerwać się, poznając jakieś ciekawe miejsca... Więc siedział teraz w jednej z łódek, bez ołówka, bez papieru, bez niczego, co od niepamiętnych czasów określało go, jako Terlnisa, "tego, co to ciągle rysuje." Miał pamięć, to mu w tym momencie miało wystarczyć. Przeleje ją na papier później. Teraz musiał pochłaniać widoki.
Jezioro, las poza nim, wyspa na środku. Piękne dla niego - nad wyraz wzrokowca. Krajobraz, jakiego jeszcze nie miał okazji zobaczyć. Zapragnął być tam, daleko, poza zasięgiem wody, wśród drzew na wyspie. Chciał wędrować, podróżować, zwiedzać, iść przed siebie, wspinać się, aż nogi rozbolą. Znając jego kondycję stałoby się to szybciej, niż by chciał. Ale po co psuć sobie chwilowe marzenia takim myśleniem. Teraz pragnął tylko znaleźć się na wyspie, która wzbudzała w nim dreszcze. Tajemnicza, groźna, a zarazem tak kusząca. Niebezpieczna, tym samym jeszcze bardziej pociągająca.
- Dlaczego tam nie popłyniemy? - spytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Zapomniał o towarzystwie. Przez te kilka chwil był tam na łodzi sam, nikogo nie widział, nie słyszał, odłączył się. Odleciał. Nie wiedział nawet kiedy słowa ułożyły się w myślach, a co dopiero kiedy zostały wypowiedziane. Ale gdy już się to stało, wrócił do rzeczywistości i speszył się tym, że wszyscy wlepiają w niego wzrok.
Spojrzał na Washingtona, który zabrał głos, by odpowiedzieć. Chciał uniknąć tego krótkotrwałego wzroku reszty, toteż skupił się na nim. Legendy, śmierć, dziwne zdarzenia... Jak na filmach. Terlnis nie wierzył w słowa przewodnika, miał wrażenie, że i on w nie nie wierzy. No bo jak? Wyglądał w jego oczach na odważnego, doświadczonego typa. Gdy usłyszał o historii, która miał im wieczorem opowiedzieć, i to przestrzeganie, że ma być tak bardzo straszna... Omal nie parsknął śmiechem. Omal. Stłumił to w zalążku, ale nie zdołał ukryć lekko kpiącego uśmieszku. Czy on naprawdę myśli, że wszyscy tam, to jakieś niedorobione dzieciaki, które boją się własnego cienia? Ale to ciekawe. Z chęcią posłucha tej opowieści.
Dalszą część wędrówki już milczał i nie odpływał z otoczenia, narażając się, że znowu powie coś na głos. Trzymał się raczej na boku, ale blisko grupy, twardo stąpając po ziemi. Zwiedził Jaskinię Dłoni, która zrobiła na nim niemałe wrażenie. Setki śladów odciśniętych nadgarstków wyglądało imponująco. Indianie. Zdolni są do takich czynów. Robili to, co nakazywał zwyczaj, a przy okazji tworzyli sztukę. Coś, co on rozumiał. Dłonie układały się dla niego w przeróżne wzory, w obrazy, znaki, widział to zapewne zupełnie inaczej, niż pozostali. Ten obraz na pewno utkwi mu w pamięci, jak obraz wyspy. Może nawet bardziej.
Gdy wrócili do obozu coś było nie tak. Zamieszanie, jakieś szepty i ostra przemowa Morgan. Coś o tchórzu, który przyznać się nie chce do durnych żartów, coś z Kathy - najmłodszą z nich. Nie miał pojęcia, co jest grane i mało go to obchodziło. Czekał już tylko na ognisko i na opowieść, której był naprawdę ciekaw. Skoro według Washingtona ma być taka straszna, to czemu miałby jej nie posłuchać. Chętnie oddaliłby się od tłumu, nad jezioro może, posiedział, ponicnierobił, ale postanowił zostać.
Piosenki przyprawiły go o lekki ból głowy. Nie znał ich i nie chciał poznać. Na szczęście szybko się skończyły i zaczęła opowieść kierownika. Typowa - doświadczony życiem mąż, któremu nie było łatwo w młodości, który założył rodzinę, piął się w górę, po czym spadł na dno i zabił rodzinę. Może i straszne, na pewno dla Kathy, która się rozpłakała i zepsuła wszystkim zabawę. Nie dla niego. Nieco się zawiódł, bo, choć mężczyzna potrafił opowiadać, to historia nie była lepsza od tych, które sam wymyślał i rysował w postaci komiksów. Zastanawiał go jednak sam bohater - żadny przygód, nieśmiały, skryty... Kogoś mu przypominał. Czy on też tak skończy? Na tę myśl jedynie się cicho zaśmiał.
Wrócił do pokoju, wziął plecak z prowiantem i wyszedł bez słowa z domku. Poszedł na przystań, tam rozłożył się i zaczął malować, popijając piwo dyskretnie, by nikt nie zobaczył. Rysował wyspę, taką, jak ją zapamiętał. Oraz jaskinie. Musiał to upamiętnić. Jako kolejny rozdział jego przygody.
 
Charm jest offline