Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2012, 12:43   #14
Wenglu
 
Wenglu's Avatar
 
Reputacja: 1 Wenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodze
Ranek nadszedł wyjątkowo szybko. Albo po prostu było to tylko złudzenie Roberta, wywołane przez wczesną pobudkę. Chłopak teoretycznie się już obudził, ale jego mózg działał jak nienaoliwiona maszyna. Postanowił podać mu nieco oleju. Zrobił kilka obrotów wokół własnej osi, by wylądować na podłodze. Upadek nie był zbyt bolesny, a lekko go rozbudził. Gdy był już na dole wyciągnął spod łóżka plecak i wyjął z niego butelkę. Podniósł się do pozycji siedzącej, odkręcił korek i zaczął pić. Długo i powoli. „Sok jabłkowy” zadziałał na organizm Carlsona pobudzająco. Co prawda lepiej smakowałby gdyby był schłodzony, ale w niektórych sytuacjach nie można wybrzydzać. Kilka następnych chwil minęło na szybkim „poprawieniu” uczesania i odzienia. Po tej niesamowicie męczącej i skrupulatnej toalecie chłopak udał się do stołówki. Szedł powoli, dziwnie przechylając się raz w lewo, raz w prawo. Dla zaspanego i nie do końca kontaktującego Roberta droga taka była nie lada wyzwaniem. W końcu jednak dotarł do celu w jednym kawałku i obyło się bez jakichkolwiek ofiar.

Owsianka... Kto to jada? No może ktoś jada. W końcu Sam Limbert opychał się tym śniadaniem, ale on chyba robi tak ze wszystkim. Ten typ strawy był jednym z najbardziej znienawidzonych posiłków Roberta. Kilka razy dotknął łyżką zawartości miski, patrzył na nią z lekkim obrzydzeniem. Nie, nie zje tego. Demonstracyjnym ruchem podniósł naczynie i odniósł je. Na chwilę obecną musiał się zadowolić dwoma bułkami i konserwą. Resztę zabrał ze sobą do plecaka, zostawił na później.

- Co za nudy - przemykało co jakiś czas w głowie Roberta. Trzeba przyznać, że dzisiejszy dzień był dla niego jeszcze bardziej leniwy niż wczorajszy. Siedział na sporym kamieniu nad brzegiem, gapiąc się w taflę jeziora i od czasu do czasu zerkając na kręcące się nieopodal niewiasty. Czego więcej można chcieć? Oprócz wykwintnej strawy i innych uciech cielesnych... Niemal niczego. Niestety nic nie trwa wiecznie. Sielankowy nastrój został przerwany przez krzyk, krzyk przerażenia. Robert rzucił pod nosem kilka mało wyszukanych przekleństw, zerwał się z siedziska i lekkim truchtem udał się w kierunku, z którego dochodził głos. Po dotarciu na miejsce zatrzymał się w dość sporej odległości, wolał patrzeć z daleka. Płacząca dziewczyna nie zrobiła na nim zbytniego wrażenia. Podczas tej nietypowej sytuacji skrycie podziwiał pana Newmana za jego podejście do wszystkiego. Podczas sprawdzania toalety również pozostał z tyłu. Jedną rękę trzymał w kieszeni, zaciśniętą na rękojeści noża, na wypadek gdyby ktoś naprawdę się tam pojawił. Nic jednak nie znaleźli. Kathy zapewne wystraszyła się jakiegoś cienia lub wiewiórki. Robert od początku nie spodziewał się jakiegoś mordercy, gwałciciela lub czegoś w tym stylu, ale ostrożności nigdy za wiele.
Reszta dnia nie była już tak przyjemna, ze względu na gadaninę pani Morgan. Robert nigdy jej nie lubił, a ostatnimi szansami nie poprawiała swojego mniemania w oczach chłopaka. Wręcz przeciwnie. Coś takiego go irytowało. Teraz siedzenie na kamieniu i uciekanie od wszelkich obowiązków nie sprawiało już takiej przyjemności, wszyscy byli jacyś... Spięci.
Groźba odwołania wieczornego ogniska nie robiła na Carlsonie żadnego wrażenia. Nie zależało mu na tym, równie dobrze mógł posiedzieć na kamieniu trochę dłużej. W końcu przyjechał tutaj odpocząć, więc siedzenie i patrzenie przed siebie wydawało mu się odpowiednim zajęciem na ten dzień, jeśli nie na cały czas wyjazdu. Choć z drugiej strony wszystko może się w końcu przejeść. No... Może Sam był wyjątkiem od tej zasady.

Ognisko jednak się odbyło. Robert jak zwykle nie miał zamiaru pomagać w przygotowaniach, ale gdy spostrzegł surowe spojrzenia pani Morgan od razu zabrał się do pracy. Co prawda pomoc jego była znikoma. Po prostu udawał, że czymś się zajmuje, by nie zwracać na siebie uwagi. Pokrzątał się tu, postał chwilę tam, przyniósł trochę tamtego gdy ktoś poprosił. Kiedy buchnęły pierwsze płomienie leń siedział tuż za Philipem, ukradkiem go obserwował. Przypominał mu o ojcu. Robert tępo wpatrywał się w tańczące języki ognia, od czasu do czasu zerkał na chłopaka dokładającego opału. Nawet nie zauważył, kiedy pan Richards zaczął grać. Piosenka wpadła mu w ucho i w przeciwieństwie do reszty obozowiczów nie zwrócił nań zbytniej uwagi. Uznał ją za miły, drugorzędny element ogniska. Kolejny utwór nie spodobał się już Robertowi. Gdy ten się skończył, pan Washington zaczął swoją opowieść. Robert przysłuchiwał się uważnie. Uznał opowiastkę za ciekawą i dość prawdopodobną, z wyjątkiem „indiańskich duchów”. Chłopak tłumaczył to sobie chorobą umysłową Billa. W końcu niepełnosprawny umysłowo człowiek był zdolny do wielu rzeczy, a alkohol mógł zniszczyć mózg Hendersona. Pan Washington bardzo miło opowiadał, choć trzeba przyznać, że mówienie o czymś takim przy Kathy było nie najlepszym pomysłem, ze względu na popołudniowe wydarzenia. Gdy ognisko się zakończyło Robert udał się do swojego domku w nieco innym nastroju niż wczoraj. Nie mógł przestać myśleć o zakrwawionej siekierze i indiańskich duchach. Wiedział, że to niemożliwe, ale mimo wszystko towarzyszyło mu pewne dziwne uczucie. Nie był to strach, albo przynajmniej tak mu się wydawało. Sądził, że skoro chory psychicznie Bill zabił swoją rodzinę to czemu któryś z obozowiczów nie może zachorować i wymordować całego obozu? Przed snem zmienił szybko bluzkę i spodnie. Do kieszeni tych drugich ukradkiem przełożył również nóż. Dzisiaj nie miał ochoty na wieczorne brzdękanie na gitarze. O nie. Wepchnął swój dobytek pod łóżko tak jak ostatniej nocy i sam się na nim położył. Długo leżał gapiąc się w sufit, trzymając jedną rękę w kieszeni. W końcu jednak zasnął.
 
__________________
Przepraszam za ewentualne błędy w moich postach.
Wenglu jest offline