-
Kurt Greif?- spytał dowódca grupy żołdaków.
-
Tia! Jam go poznał! Poczciwy człek!- odezwał się starszy zbrojny z długą, kozią bródką. Joachim zaśmiał się w duchu, kpiąc sobie z kretyna, który udając przed kompanami kogoś ważnego wymyślał bajki nie gorsze niż sam Joachim.
-
Gdzie żeś go widział?- spytał przywódca grupy trzymający w prawicy sztandar Imperium.
-
Już jakiś czas temu. Kilka mil stąd na południowy wschód. Trafisz tam na sporą skałę w kształcie maczugi. Modlił się w jej okolicy, ale wspominał, coś że zmierza na północ...- zakończył człek. Żołnierze wejrzeli na samotnego Joachima.
-
Cóż... To dziwna okolica. Dzieją się tu dziwne rzeczy.- przywódca zmienił temat.
-
Czasami między szczytami tych wzgórz widać fioletowe i różowe światła. Widać je nocą, kiedy czasami obozujemy w terenie... Nie raz wybieraliśmy się w okolice, z których dobiegały światła, jednak nazajutrz niczego nie znajdowaliśmy, nawet śladu stóp.- rzekł mężczyzna. -
Czasami znajdujemy młodych mężczyzn. Ich zwłoki są wysuszone, jakby coś wyssało z nich życie. To nie wampir. Już żesmy nad tym myśleli. Nie ma nigdzie śladów po ugryzieniach.- kontynuował.
-
No nic. W każdym razie uważaj na siebie.- pożegnał go żołdak. Reszta zawtórowała przywódcy pozdrawiającymi gestami rąk. Joachim odetchnął z uglą, odprowadzając kawałek wzrokiem konnych żołnierzy. Teraz zrozumiał, że legendy o znikającym i pojawiającym się ponownie domu wiedźmy nie były kłamstwem, a przynajmniej nie do końca...