Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2012, 00:32   #23
Charm
 
Charm's Avatar
 
Reputacja: 1 Charm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputację
Rysunek powstawał. Jak zawsze. Najpierw szkic, niedokładny, ledwo widoczny nawet w świetle księżyca, który jednak tej nocy postanowił z Terlnisem współgrać. Potem dokładniejsza kreska, kilka poprawek, coraz więcej szczegółów, coraz wyraźniejszy obraz. Wyspa. Powstawała powoli, bez pośpiechu. Las, góra, plaża, jezioro dookoła i księżyc, ledwo mieszczący się w kadrze.
Spokojnie. Jak zawsze. Cierpliwie. Każda kreska jest ważna. Każda dodaje dziełu charakteru, z każdą kolejną jest pełniejsze, bardziej doskonałe. Nigdy jednak nie jest skończone. Może na takie wyglądać, jednak to iluzja. Zawsze można je dopracować, jednak trzeba uważać, by nie przesadzić. By nie popsuć dzieła. Czasami lepiej jest zostawić je nieskończonym, niż usilnie dążyć do postawienia tej ostatecznej kreski, która zawsze może okazać się tą "o jedną za dużo", psującą cały efekt, całą dotychczasową pracę. Kiedy więc nastaje ten moment, w którym trzeba przestać? Co o nim świadczy i skąd chłopak wie, że to już? Nie wie. A już na pewno nie potrafiłby tego wytłumaczyć.
Wyspa. W tym świetle taka piękna. Taka tajemnicza, odległa... Tak bardzo pociągająca. Chłopak mimowolnie niejednokrotnie już rozejrzał się wokół, by dojrzeć, czy jakaś mała łódeczka nie znajduje się obok, by móc ją pożyczyć na tę noc. Jednak nie był głupi. Chciał dotrzeć na wyspę, nigdy jeszcze czegoś takiego nie przeżył, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Sam, w nocy, w nieznanym miejscu, po tych wszystkich opowieściach. Morgan by go własnoręcznie zamordowała. Jeśli nie utopiłby się prędzej, oczywiście, albo nie został pożarty przez jakieś dzikie zwierzę na miejscu. Musiał odpuścić. Może jednak tam kiedyś popłyną z grupą. Zawsze to bezpieczniej.
Zaśmiał się na samą myśl o tym, że przejmuje się bezpieczeństwem, ale szybko umilknął, zatrzymując dłoń z prowiantem w połowie drogi do ust. Dźwięki. Gdzieś w oddali coś grało. Przyjemna, cicha, rytmiczna muzyka bębnów i piszczałek, do których wkrótce dołączył śpiew.
Chwilę to trwało, zanim Terlnis odłożył w bezpieczne miejsce arkusz z rysunkami, gdzie ostatni nigdy nie miał zostać dokończony, i ołówek, wstał, by rozejrzeć się wokół, i dojrzał, że na wyspie coś świeci. Ognisko? To stamtąd dobywał się śpiew. Co się dzieje? Czyli wyspa nie jest bezludna? Odetchnął w duchu i pochwalił się za to, że jednak powstrzymał się przed zrealizowaniem abstrakcyjnej myśli o samotnej podróży. Co by było, gdyby go zobaczyli?
Jednak to mało ważne. Te dźwięki były... Tak pełne rytmu, tak hipnotyzujące, że chłopak zupełnie stracił poczucie czasu. Stał tam tak w bezruchu z oczami wlepionymi w ognik na wyspie, pogrążając się w dźwiękach i zapominając o wszystkim innym. O czym myślał? Chyba o niczym. Po prostu... stał.
Z transu wyrwał go krzyk, przez który omal nie wpadł do zimnej wody. Zaklął pod nosem, bo prowiant zniknął pod lustrzanym odbiciem księżyca na tafli jeziora, niczym ten przysłowiowy kamień w wodzie, i w tym momencie najgłupszym byłby ten, który zacząłby się nim przejmować. Odwrócił się gwałtownie w stronę obozu i w niby-bojowej postawie dokładnie zbadał otoczenie. To dziewczyna. Któraś krzyczała. Przez sen? A może ktoś jest w obozie i ją zaatakował? Ten sam, co popołudniu? Cholera. Paranoja?
- Nie daj się tym idiotom. - szepnął do siebie, próbując ogarnąć trochę swoją psychikę, która zdawała się nieco wyrwać na wolność i poszaleć.
Potrząsnął głową, pochylił się po swój skarb - papier i przybory do rysowania - schował go w torbie, zapisując w myślach, że musi jeszcze utrwalić na papierze wspomnienie o tamtej pamiętnej jaskini, i ruszył w kierunku chaosu, który zaczął powstawać w obozie. Zebrano zbiórkę w świetlicy. Pan Washington zagonił go tam, zanim zdążył zakraść się do pokoju i odłożyć plecak. Ta cała Morgan działała mu na nerwy, to też jej słowa wcale do niego nie docierały. Wiedział jedynie, że znowu ktoś kogoś straszy. Dopiero, gdy usłyszał nazwisko jednego z gości, z którym mieszkał w pokoju - Philipa - podniósł głowę i się wsłuchał. Zniknęli? Nie wrócili z popołudniowej wycieczki po lesie? Niee. Wrócili. Przecież widział ich przy ognisku. To co się stało? Porwano ich? Znowu ten chory umysł. Będzie musiał coś z tym zrobić.
Nie odzywał się, bo i nie miał nic do powiedzenia. Nie wiedział gdzie są tamci i dlaczego John oskarża Philipa o nastraszenie Kathy, skoro tamten wtedy był poza obozem. Ale wolał nic nie mówić. Jeszcze nie teraz. "Jeszcze go nie sądzą, hah." - pomyślał i złapał się na tym, że nie byłby dobrym kumplem.
Był przygotowany. Plecak miał. W środku przybory do rysowania, latarkę, jakąś grubszą bluzę, którą wcześniej przykrył piwo, pływające sobie teraz gdzieś w jeziorze. Założył ją. Było zimno. Wyjął latarkę i podszedł bez słowa do Washingtona i stanął obok, gotowy do podróży. Wolał jego, za wuefistą nigdy nie przepadał. Nie odezwał się ani razu, tylko sprawdzał co chwila, czy latarka świeci. Za którymś razem się skarcił - denerwował się nieco, ale nie chciał, by to było aż tak widoczne...
 
Charm jest offline