Podróż przez las z samym Washingtonem była dziwna. Terlnisowi wydawało się, że dobrze wybrał. Richards jeszcze kazałby im biec całą drogę truchtem albo robić co chwilę pompki, co na pewno nie polepszyłoby zdania chłopaka o nim. Ale on... Kierownik obozu był jakiś dziwny. Już na samym początku niemal wybiegł na przód i zabronił im się zbliżać. Milczał, rozglądał się gorączkowo i nerwowo po ciemnym lesie, wypatrując czegoś.
Oczywiście. Zgubiło się dwóch uczniów, którzy byli częściowo pod jego opieką. Był za nich odpowiedzialny i musiał ich odnaleźć, za wszelką cenę. Ale to nie wystarczyło, by go usprawiedliwić w oczach Terlnisa. Według niego mężczyzna zachowywał się podejrzanie. Obserwował go ukradkiem całą drogę, nawołując co chwila to Philipa, to Cartera. O czymś wiedział? Czyżby po obozie rzeczywiście krążył jakiś znany już gwałciciel, zboczeniec, pedofil? A może morderca? Psychopata? Albo jakiś potwór rodem z horrorów? Jeśli tak, to dlaczego ich normalnie nie ostrzegł, tylko jeszcze straszył opowieściami o Billim? Jego nerwowe zachowanie było... zbyt nerwowe. Nie podobało się chłopakowi.
W końcu postój. Choć szybkie tempo, jakie nadał im kierownik obozu, byłoby normalnie dokuczliwe, to sytuacja sprawiła, że niemal nie czuł zmęczenia. Oddalił się o kilka metrów od mężczyzny i obrócił dookoła, łapiąc się lewą dłonią za głowę pod włos i przesuwając ją do samej góry. Odetchnął. Nic nie widział. Nic nie słyszał. Wyglądało na to, że są w kompletnej du...
Co to? Nagle usłyszał jakiś dziwny odgłos, raz, drugi, powtarzał się. Stanął w miejscu i odwrócił głowę na lewą stronę, nasłuchując. Wtedy zobaczył. To Sam pożerał kolejną porcję słodkości tego dnia. A właściwie nocy. Puścił oddech, który zdążył już na kilka chwil wstrzymać, i wydał z siebie cichy jęk zrezygnowania. - Ech, Sam... Nie jedz tego teraz... - powiedział, marszcząc błagalnie brwi - A co, jeśli przyjdzie nam zwiewać przed Billim z siekierą? - zażartował, nie tracąc zmęczonego sytuacją wyrazu twarzy, i zrobił kilka kroków w kierunku grupki. Wtedy zobaczył to, na co wskazał grubasek. Dom, z którego wydobywała się zielona poświata. Zielona mgła. Niecodzienny widok. Z pewnością godzien zapisania w pamięci Terlnisa. Ten wszędzie potrafił dostrzec wyjątkowość obrazu, który widział. Jednak tutaj nie musiał się zbytnio starać. Zielone światło mówiło za siebie. - Ten gość coś ukrywa... - odezwał się szeptem, gdy kierownik obozu opuścił ich, by poszukać zaginionych, nie wiedząc nawet, czy ktoś go słucha - Dziwnie się zachowuje.
Już nie mówiąc o tym, że na widok domu zareagował tak, jakby budynek ponownie pojawił się w lesie niechciany. Ponownie! Jakby spełnił jego najmroczniejsze podejrzenia. Coś tu było nie tak. Facet coś wiedział, coś ukrywał. Wszystko stawało się coraz bardziej podejrzane, a bójna wyobraźnia Terlnisa, wspomagana alkoholem, szumiącym lekko w głowie, tylko to podkręcała.
Nie patrząc na pozostałych, schował się za jedno z najbliższych drzew, zgasił latarkę i zaczął stamtąd obserwować Washingtona na tle tajemniczego domu. Dlaczego się schował? Nie miał pojęcia. Dlaczego zgasił latarkę? Tak samo - jakiś odruch, niezależny od niego. Poprawił szelkę plecaka na prawym ramieniu, oparł się o pień i wychylił dyskretnie głowę za drzewo.
Dziwne rzeczy się dzieją, oj dziwne. Będzie co rysować!
Ostatnio edytowane przez Charm : 13-09-2012 o 00:10.
|