Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2012, 21:32   #9
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOKTOREK, TUNIA, BENIAMINEK, STRYJ


- Dzień dobry, pani no i panowie – Tarcza miał niski, mocny głos.

Transformatorownia, którą wybrał na miejsce spotkania, była po części zniszczona. Trafiona bombą podczas nalotów we wrześniu trzydziestego dziewiątego ucierpiała dość poważnie. Teraz nikt tutaj nie chodził. Budynek mógł zawalić się w każdej chwili.

Spotkali się tutaj w piątkę. Tarcza, Doktorek, Tunia i Beniaminek znali się dość dobrze. Stryj – młody chłopak – był „tym nowym”, ale wyglądał na kogoś, komu można było zaufać. A przynajmniej ufał mu Tarcza, skoro zdecydował się przyjąć go do swojej grupy.

Był z nimi jeszcze Wiesio. Kilkunastoletni wyrostek, który został na czujce. Miał ostrzec ich, gdyby ktoś kręcił się w pobliżu. Co przy takiej pogodzie wydawało się być nieprawdopodobne.

- Mamy nowe zadanie – Tarcza nie należał do ludzi lubiących długie wstępy, owijanie w bawełnę, nie był też typem oratora. Był konkretny i parł najprostszą drogą do celu, jak tankietki, którymi ponoć dowodził.

- Trudne zadanie, ale jestem pewien, że sobie z nim poradzicie. Wyjaśnię, co i jak, a pytania zadacie na końcu. Jak będziecie je mieli.

Zaczęło padać. Usłyszeli szum deszczu i ciurkanie kropel wody wlewających się do ruiny przez wyrwę w dachu.

- Od pewnego czasu szkopy coraz lepiej sobie radzą. Wyłuskują naszych, jednego po drugim. Góra sądzi, że gdzieś są przecieki. I my mamy zająć się pewną poszlaką w tej sprawie. Ale nie bójcie się – uciszył ich potencjalne protesty ruchem ręki. – Wiem, że jesteście żołnierzami nie policjantami. Góra też to wie.

Zagrzmiało. Daleko.

- Nad sprawą pracowało dwóch ludzi. Obaj są już w rękach gestapo. Możliwe, że już pracują nad nimi kaci na Szucha. Wiecie, jakie to ryzyko. Problem polega na tym, że w mieszkaniu tej dwójki znajdują się cenne dokumenty. W skrytce, w łazience pod podłogą. Jest szansa, że Szwaby jeszcze jej nie znaleźli. Ale też ryzyko, że obserwują mieszkanie. Trzeba działać szybko, ale z głową. Musicie się podzielić. Asekurować wzajemnie. A jeśli trzeba to zrobić jakąś dywersję, która odciągnie potencjalnych obserwatorów. Tutaj macie adres – podał im karteczkę z namiarami na spalony lokal. – Zapamiętać i zniszczyć.

Znów zagrzmiało.

- Rzeczy ze skrytki jedno z was dostarczy do punktu kontaktowego na Różanej.

Znali ten punkt. Cała czwórka. Zakład szewski. Idealny punkt.

- Hasło: Przyniosłem czerwone buty mojej ciotki, jak rozmawialiśmy. Te do tańca. Właściciel będzie wiedział, co zrobić z pudełkiem i komu je przekazać. Dobra. Teraz py....

- Szwaby! – krzyk Wiesia przerywa Tarczy w pół słowa. – Szwaby tu idą!

Chwila paniki.

- Dwie ciężarówki z żołnierzami. Zaraz zamkną kordon!

- Ruszamy! – oczy Tarczy zalśniły twardym blaskiem.

Wskazał jedną z dziur w budynku.

- Dwójkami! Każda w inną stronę! Ja z Wiesiem!

Nie mogli marnować więcej czasu. Już nawet oni słyszeli nawoływania żołnierzy okupanta. Naziści byli coraz bliżej.


SPRZĘGŁO




Na dole czekała riksza. Najlepszy środek transportu w okupowanej Warszawie. Najpopularniejszy. Poza tramwajem.

- Waldek zawiezie cię na miejsce – Mirek uścisnął dłoń koledze. – Uważaj na siebie.

Sprzęgło zajął miejsce pasażera, a Waldek zaczął pedałować.

Jechali w milczeniu. Ulice miasta były dość puste, prawie wyludnione. Pogoda albo łapanki wygoniły ludzi z ulic. A może jedno i drugie. W sumie o tworzyło logiczny ciąg przyczynowo – skutkowy.

- Szkopy gdzieś się śpieszą – zauważył Waldek, kiedy o mało nie wpadli na konwój złożony z dwóch ciężarówek pełnych żołnierzy oraz prowadzącego ich samochodu z oficerem.

Faktycznie. Wyglądało na to, że gdzieś szykowała się łapanka, albo ... albo ktoś miał poważne kłopoty.

Skręcili w boczną ulicę , przejechali jeszcze kawałek i zatrzymali się przed jedną z bram.

- Oficyna po lewej stronie. Mieszkanie numer 11. Właścicielce powiedz, że jesteś tym mechanikiem ze wsi. Wszystko ci powie. Serwus.

Chwilę później riksza podskakując na kocich łbach skryła się za rogiem.

Sprzęgło ruszył podniszczony podwórkiem. Wszedł w oficynę i bez trudu odnalazł drzwi z numerem 11.

Zapukał.

- Kto tam? – usłyszał po chwili pytanie zadane kobiecym głosem.

- Mechanik ze wsi.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich młoda, ładna, dziewczyna.

- Proszę – zrobiła przejście. – Niech pan wejdzie. Jestem Eliza. Napije się pan czegoś. A może jest pan głodny. Właśnie podgrzewałam zupę. Szczawiową.

- Kto to? – z głębi mieszkania dało się słyszeć wołanie starszej kobiety.

-Mój ... znajomy, babciu – odpowiedziała Eliza. – Mówiłam ci o nim.

Przeszli w głąb mieszkania. Do kuchni. Eliza wskazała miejsce.

- Ma pan tutaj zostać dwa, może trzy dni. Mamy dla pana nowe dokumenty. Od teraz będzie pan nazywał się Andrzej Kotkowski. Jest pan szklarzem. To jak? Chce pan tej zupy?

Nim Sprzęgło zdołał odpowiedzieć z drugiego pokoju znów doleciał głos staruszki.

- Chcę go zobaczyć, Eliza. Tego kawalera.

- Pozwoli pan? – Na twarzy Elizy pojawił się niechciany rumieniec.

Chyba była zażenowana i odrobinę skrępowana tą sytuacją.


POETA



- Kennkarte! – szorstki głos nazisty nie pozostawał złudzeń, co do intencji Szwaba.

Sebastian podał dokument widząc, jak inny żołnierz staje w takiej pozycji, z której łatwiej będzie mu sięgnąć po broń. Niedobrze.

Serce Wioślarza bije mocno. Żołnierz podziemia próbuje uspokoić rozszalałe zmysłu. Nawiązać kontakt wzrokowy z nazistowskim żołdakiem, ale natrafia jedynie na szare, nieprzyjazne i podejrzliwe spojrzenie.

Żołnierz sprawdza dokumenty.

- Tasche! – wskazuje ręką torbę listonosza. – Öffnen!

Sebastian pokazał torbę z listami. Nazista przez chwilę nieufnie sprawdził jej zawartość.

W czasie, kiedy Poeta poddawany był kontroli z bramy wyszło kilku Niemców prowadząc pomiędzy sobą starszego Łowickiego. Przez chwilę spojrzenie likwidatora i łącznika spotkały się. Wzrok aresztowanego był twardy, skupiony, nawet kiedy któryś z Niemców pchnął go brutalnie w stronę czekającego samochodu.

- Gehen! – powiedział kontrolujący Sebastiana żołnierz. – Iśdź! – powtórzył po polsku z koszmarnym akcentem.

Sebastian nie czekał. Obserwując ruszający samochód i zbierających się Niemców poszedł dalej ulicą.

Bicie serca uspokoił dopiero przy kolejnej przecznicy.

Zdawał sobie sprawę z tego, że jest spalony. Że to tylko kwestia czasu, nim katowany Łowicki wyśpiewa, co wie. A wtedy Niemcy poszukają listonosza, któremu starszy łącznik przekazywał rozkazy.

Poeta znał jednak procedury na taki wypadek. Zerwać wszelkie kontakty. Dać znać swojemu bezpośredniemu przełożonemu. Porucznikowi noszącemu ksywkę Cichy. Skrzynka kontaktowa znajdowała się w kościele świętego Jana. Wiadomość przekazywano przez księdza Janusza podczas spowiedzi. Mogło jednak potrwać nawet kilka godzin, nim Cichy otrzyma informację i odpowiednio zareaguje.

Zaczęło padać.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 20-09-2012 o 22:08.
Armiel jest offline