Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2012, 21:16   #5
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ach Periguex, duma A’loues... nie ma takiego miasta jak to na Wordis! Przynajmniej w mniemaniu gnoma, który nigdy nie przekroczył granic królestwa. Nie ma miasta tak głośnego, tak gwarnego... Tak pełnego życia i zapachów. Pod warunkiem że zejdzie się z Traktu Królewskiego prowadzącego do dzielnicy Mieczy, gdzie znajdowały się domostwa szlachetnie urodzonych (bądź na tyle bogatych by te szlachectwo sobie kupić, wraz z całym rodowodem) i budynki rządowe oraz królewskie.
Nie... to nie w tych dzielnicach życie kipiało. A w dzielnicy Złotej zamieszkanej przez kupców i rzemieślników, pełnej budynków gildii lub dzielnicy Zielonej zwanej pogardliwie Warzywną gdzie sprzedawano żywność i inwentarz na straganach, czy też w dzielnicy Kielicha, gdzie swoje wyroby sprzedawali rzemieślnicy, także ci z dzielnicy Złotej.
Gdzie znajdowały się wszelakiego rodzaju sklepy i sklepiki oraz karczmy i tawerny.


O przybytkach negocjowalnego afektu nie wspominając.
To właśnie tam skupiało się życie miasta. A drogi przecinającymi tę dzielnicę, przemierzały setki przechodniów niczym krwinki w olbrzymim krwiobiegu.
I właśnie jedną z tych drużek przemierzał osobnik wielce barwny. Ale niezbyt ekscentryczny, przynajmniej z punktu widzenia rasy z jakiej pochodził.
Gnom w szerokim kapeluszu zdobionym barwnymi piórami.


Gnom w białej koszuli z żabotem, gnom w niebieskim fraku i czarnych oficerskich butach. Gnom dźgający czubkiem rapiera, co bardziej ospałych przechodniów zastępujących mu drogę. Wszak fakt, że był niski nie oznacza że miał być niezauważalny, prawda?
Strój jego, choć niezwykły z punktu widzenia przechodniów, dla gnoma był raczej zwykłym widokiem. Rasa ta lubowała się w kolorach, kontrastach i papuziej efektowności. Tym gnomem Jean Battiste Le Courbeu, osobnik obdarzony szarymi oczami, oraz bujną czarną czupryną i efektowną bródką oraz wąsami. Długimi i efektownymi napomadowanymi wąsiskami, które lubił podkręcać. A przez które to był zwany złośliwie zwany "Le Chat dans les bottes”, kotem w butach. Nie był to jedyny powód, ale...

Teraz ważniejsze było, gdzie docierał. tawerna „Trzy Zielone Żaby” miała swoją renomę. Nie każdy tu jadał, nie każdy mógł sobie pozwolić na posiłek. Nie każdy był wpuszczany. Ale gnom miał tu umówione spotkanie i na tyle wyszczekaną gębę, że wpuszczono bez żadnego problemu.
Od razu dosiadł się do znajomego półelfa, a gdy padły pierwsze słowa milczał przez moment szukając odpowiednich słów.
- A więc... Ostatnio nabrałem ochoty na podróż. Ponoć one kształcą. - rzekł po chwili zastanowienia Jean odkładając na bok kapelusz i mówiąc do karczmarza.- Mogą być ślimaki i słone ciasteczka.
Spojrzał na swego rozmówcę i spytał.- Poleciłbyś mi jakieś miejsce godne odwiedzenia?
-Och tak.-
Leonard pokiwał głową a karczmarz spojrzał szybko na gnoma, ocenił jego zamożność i z szacunkiem podobnym do tego który okazywał półelfowi, ruszył do kuchni. W nozdrza gnoma uderzył zapach tartego czosnku.

Leonard zaś z lekkim uśmiechem upił łyk wina.-Będzie to miejsce o wielkiej wartości kulturowej, teoretycznej i ekumenicznej. A dokładniej, pojedziesz do Trzeciego Działu Wielkiej Biblioteki Królewskiej.
”No i tyle w kwestii dalekich podróży. Mamusiu nie pakuj prowiantu, to w końcu tylko kilkanaście przecznic dalej.”-westchnął w myślach gnom. Jean oczywiście słyszał za równo o tej bibliotece a także o wspomnianym budynku. Znajdowała się tam wielka kolekcja ksiąg, teoretycznie traktujących na temat magii i alchemii.
Leonard zaś spokojnie zjadł kolejnego ślimaka.
-Zawsze lubiłem poznawać gryzipiórków i ich dzieła.- odparł Jean z szerokim uśmiechem. Nie chciał bowiem przy Leonardzie mówić o najlepszej motywacji do nauki, rózgach w rękach w swego ojca.- Są tam jakieś interesujące księgi, bądź szczególnie ciekawi magowie?
-Tak. A szczególnie ciekawy jest ich brak. O! Twoje ślimaki.
- padła enigmatyczna odpowiedź.

Karczmarz podszedł do rozmawiającej dwójki, niosąc duży talerz parujących skorupiaków oraz wiklinowy koszyk kruchych, słonych ciasteczek ułożonych na ściereczce. Wraz z jedzeniem obok miejsca gnoma pojawił się także duży kielich z winem.

-Życzę smacznego.

Leonard odprowadził mężczyznę wzrokiem i znów skupił się na Jeanie.
-Kilka tygodni temu do straży miejskiej zgłoszono zaginięcie kilku ksiąg z Biblioteki Królewskiej. Straż zbagatelizowała problem. Ja też. Pojawił się on jednak ponownie kilka dni temu, kiedy główny bibliotekarz odkrył ubytki w księgozbiorze. Ubytki znacznie większe niż "kilka tomów".- Mówiąc to Leonard jakby spoważniał, maczając palce w miseczce z wodą i zabierając się za chleb posmarowany masłem.
- Giną więc tomy niemagiczne, o małej wartości?- spytał gnom dłubiąc w muszli ślimaka, by wygarnąć z niej zawartość.- Skoro nie było rabanu...
-Nie zmienia to jednak faktu, że ktoś je kradnie. I to z konkretnego działu. Już dawno nauczyłem się że okradanie takich przybytków wymaga dużego nakładu środków i determinacji, a zaginęło już przeszło pięćdziesiąt ksiąg. Ktokolwiek zorganizował kradzieże, ma w tym interes. Chcę żebyś zajął się tym. Rozejrzał. Powęszył. Popytał kretów.-
mimo wszystko, Leonard starał się w każdej sytuacji zachowywać pozory optymizmu. Delikatne przytyki rasowe były jego specjalnością.
Gnom potarł brodę zastanawiając się na sytuacją.- A jak ten spostrzegawczy bibliotekarz ma na imię? Ten co zauważył zaginięcia?

-Obadiah. Obadiah de Periguex. To najmłodszy syn z dość znaczącego, wojskowego rodu. Jego ojciec jest dowódcą Sił Pierwszej Reakcji z Sillonu. Osławieni "Pierwszoliniowcy". Sam chłopak zaś jest niesamowicie bystry. Osobiście sprawdziłem czy nie ma czegoś za uszami.
-W ramach uzupełnienia swojej wypowiedzi, Leonard pokręcił głową i westchnął, dając znać że żadnego milutkiego szamba na jego temat nie znalazł. Bibliotekarz musiał być czysty, lub dobrze się maskować.
- Ktoś jeszcze jest w tej bibliotece warty szczególnej uwagi ? Te księgi nie wyparowały bez pomocy z wewnątrz.- mruknął cicho Jean po triumfalnym wyjęciu ślimaka ze skorupki i rozsmarowaniu widelczykiem po słonym ciastku.
-Ze smutkiem odkryłem że mimo bycia bardzo popularnym działem, Trzeci opierał się głownie na przekonaniu że ludzie są porządni i nikt nie będzie próbował kraść. Były też Runy na półkach i progu, które miały uniemożliwić kradzieże. Z tego co odkryłem nie zawsze one działały, chociaż mój specjalista w tej dziedzinie nie był dokładnie pewien czemu. Możesz popytać konserwatorów, bibliotekarzy niższego szczebla, a najlepiej zapytaj samego Obadiaha. Zna bibliotekę jak mało kto. Z resztą co ja będę ci mówił, co masz robić. Znasz się na swojej robocie.
-Tak.-
odparł Jean dumnie podkręcając wąsa.- Znam się.
Uśmiechnął się radośnie i zabierając się energicznie za posiłek.- I zajmę się tym

Reszta posiłku upłynęła na niezobowiązującej rozmowie o niezbyt dalekich stronach w ramach “zacierania śladów”. Po czym Jean Battiste nałożył kapelusz i dziarskim krokiem wyszedł z karczmy.
A znalazłszy się za jej drzwiami zaczął głośno gwizdać, pomstując pod nosem.- Gdzie ten wyliniały sierściuch znowu polazł.
Po kilku minutach gwizdania ów “sierściuch” raczył się zjawić. Było to spore wyrośnięte kocisko


o pędzelkowatych uszach, puszystym ogonie i marmurkowej sierści.
-Znowu się włóczysz tam gdzie nie trzeba, co? Nie czas za ganianie za myszami lub samiczkami, robota czeka Sargas.- gnom pogroził palcem kotowi, który puścił owe sarkanie mimo uszu i ostentacyjnie zaczął wylizywać sierść w intymnym obszarze. Kot.. był drugą przyczyną powstania przydomku gnoma. Nie do końca bowiem wiadomo było, kto rządzi w tym duecie.
-Słowo daję, kiedyś karzę cię wykastrować- burknął pod nosem Jean i ruszył przodem wołając.-Koniec wylegiwania. Idziemy... do Kretowiska.
A Sargas ruszył za nim, nie przejmując się groźbami.

Kretami pogardliwie czasem określano gnomy, co jednak ta rasa przyjmowała z typowym dla siebie podejściem do życia i poczuciem humoru. Ignorowała lub przedrzeźniała te i podobne przezwiska. A czasem adaptowała do swoich potrzeb.
Kretowisko było ciągiem karczm wzdłuż jednej z ulic. Karczm tylko dla małego ludu.
To znaczy w teorii mógł tam wejść każdy, bo i segregacja rasowa była terminem niezrozumiałym dla gnomów. Ale teoria teorią, ale kto chciał przeciskać się przez małe drzwiczki, siadać przy małym stoliczku na małym krzesełku. I otrzymywać równie małe porcje?
Nikt.
Co prawda każda taka karczma miała jeden czy dwa stoliki dla dużego ludu, ale sale jadalne zwykle były głównie wypełnione dwoma rasami.Niziołkami i gnomami i... sporadycznie grupami krasnoludów.
Nic więc dziwnego, że klimat tych karczm był specyficzny. Mniej było bójek, więcej było śpiewów i konkursów opowieści. Więcej dysput naukowych niż gadania o dupie tej czy innej Maryni.
Co nie znaczy, że podrywania kelnerek i barmanek nie było. Te zdarzały się, a jakże.
Flirty były codziennością, ale nastroje były bardziej łagodne. A żarty częste i mniej brutalne niż u dużych ras.
Jean Battiste cieszył się zaś u kobiet powodzeniem, z powodu swej tajnej broni. Z jakiegoś powodu rodzaj żeński wszelkich ras uważał Sargasa za uroczą puchatą kulkę, mimo że był to w istocie wredny i leniwy kocur.
Ale za to sprytny. W przypadku kobiet zawsze okazywał się miły i mruczący, dawał się głaskać po brzuchu i grzebie. I ocierał z lubością o ich nogi. Nie czynił to z sympatii do dwunogich samic. Nagrodą zawsze była miska mleka, lub miodu pitnego, lub ryba. A nagrodą dla Jeana, były pogłoski które wydobywał z pieszczących jego kocura kelnerek. Bowiem te dziewczyny znały wszystkie plotki, którymi żyła ulica.
A tym razem gnoma interesował handel księgami i starodrukami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-03-2015 o 14:19. Powód: poprawki
abishai jest offline